Niestety nie mogłem być na Arenie. Jak to się mówi w pewnych kręgach - "family buissness" który wiązał się z podróżą pociągiem w przeciwną stronę. Podróż nie była krótka i dostarczyła czasu na przemyślenia i refleksję. I jednym z wywodów które zaistniały w mojej głowie w pośpiechu relacji Poznań-Gdynia postanowiłem się podzielić.
To jest naprawdę fajne hobby (dla czytelników poniżej 14 roku życia - zajefajne). Posiada dla każdego coś miłego i dla fanów ZPT jak i plastyki czy matematyki natomiast tym co mi się najbardziej w nim podoba to element geograficzno-chemiczny. Czyli jeżdżenie po kraju i spotykanie się z ziomkami. Co prawda jakiś czas temu sobie na tym blogu trochę po marudziłem, ale nadal jeżdżenie na turnieje sprawia mi sporo frajdy. Patrząc jeszcze w piątek na listę zgłoszeń trochę smutno mi się zrobiło, że mnie tam nie będzie. Bo byłem pewien, że zabawa będzie przednia i oczywiście była. Granie ze starymi ziomkami i nowymi znajomymi jest zawsze kupą dobrej zabawy.
Oczywiście zdarzały się bitwy które nie były jakąś porażającą rozrywką. Czasami były lepsze wyniki na czasem gorsze. Raz po raz nie rozumiałem oceny malowania ale zawsze się dobrze bawiłem. Jeszcze nie zdarzył mi się master po którym żałowałbym wyjazdu. A power i luz który człowiek przywozi z sobą po takim weekendzie jest bezcenny. Od razu człowiek lepiej funkcjonuje w pracy i nie tylko z świeżo naładowanym akumulatorem. Bo o ile fizycznie człowiek może być zmęczony o tyle emocjonalnie/psychicznie zostaje wciśnięty przycisk reset i jest:
Do zobaczenia na Halo Stars i żeby ktoś nie pojechał za daleko ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz