wtorek, 30 marca 2010

Armie Wojny Światów

Bitwy, bitwy i po Wojnie Światów.
Zanim napiszę coś sensownego od siebie a jest o czym pisać to 1000 słów w pigułce czyli jeden obrazek.
Wyjątkowo nawet nie będę tego próbował okrasić jakąkolwiek puentą - bo i po co :).
Zestawienie przygotowałem na bazie zapisów - pewnie względem samej imprezy coś się zmieniło ale jestem przekonany że główne trendy na tym wykresie są dobrze widoczne i nie przekłamane.

niedziela, 21 marca 2010

Herezyjne odsłuchy


Już jakiś czas temu skorzystałem z opcji przedsprzedaży na empiku i zamówiłem kolejny tom cyklu Horus Heresy do którego czuję wyjątkowo mocny emocjonalny pociąg czyli Thousand Sons. No i oczywiście cały czas jest mi dane ćwiczyć cierpliwość w oczekiwaniu na realizację tego zakupu więc w międzyczasie szukam substytutów i trafiłem na audiobooki z Black Library opowiadające o epizodach z 30 millenium a konkretnie na The Dark King and The Lightning Tower (autorzy Graham McNeill i Dan Abnett) oraz Raven's Flight (Gav Thorpe).


Są to wszystko opowiadania które mieszczą się na zwykłej płycie CD więc po odczytaniu nie mają więcej niż 74 minuty. Długość jest zatem idealna by odsłuchać je w drodze do pracy/uczelni/szkoły i z powrotem. A przy okazji dowiedzieć się czegoś nowego o wydarzeniach towarzyszących zdradzie Horusa - opowiadania bowiem eksplorują wątki ważne ale jednak spoza mainstreamu herezji. Literacko opowiadania poziomem są zbliżone do papierowych publikacji z cyklu choć oczywiście te sygnowane nazwiskami McNeill i Abnett są lepsze od twórczości Thorpa zarówno jeśli chodzi o fabułę jak i styl.
Jednak Raven's Flight dla odmiany jest, przynajmniej w mojej opinii, lepiej udźwiękowiony bowiem wszelkie dźwięki ambientowe, czy motywy muzyczne występują w większej ilości i są lepiej wpasowane. Co nie oznacza że The Dark King and The Lightning Tower czegoś brakuje - po prostu porównania same się narzucają. Lektorzy w tych audiobookach sprawiają wrażenie "czujących klimat" i dobrze czytają choć nie ukrywam, że gdy po raz pierwszy usłyszałem głos primarcha to się dziwnie poczułem. Brzmiał jak każdy inny a przecież to nadczłowiek wśród nadczłowieków. Primarch - heloooołłł.
Nie zmienia to faktu, że jednak obie te pozycje polecam zwłaszcza fascynatom wydarzeń z 30 millenium. Historie w nich opowiedziane są na pewno nie mniej ciekawe niż inne z Horus Heresy a i forma ich przedstawienia ma swoje plusy. Może jeśli film o marinsach w niebieskich pancerzach okaże się sukcesem doczekamy się również i wizualnych bodźców z przeszłości tego świata. Ale póki co możemy się jedynie delektować za pośrednictwem uszu i warto to zrobić.

wtorek, 16 marca 2010

Battle Missions - recenzja


W całym radosnym zamieszaniu towarzyszącym nowym Bladziom do których premiery zostało już naprawdę niewiele czasu umknął powszechnej uwadze inny dodatek spod szyldu GW mianowicie Battle Missions. Jak łatwo się domyślić choćby po samym tytule jest to zbiór scenariuszy pomyślanych dla szukających nowych wyzwań. A te mogą czasami być naprawdę spore momentami bowiem balans zabawy nooo nie zawsze odpowiada turniejowym standardom. Ale po kolei.
Książka to klasyczna publikacja GW czyli koło stu stron (konkretnie 96) w miękkiej oprawie. W środku otrzymujemy 30 + 3 misji. Te 3 są pomyślane jako uniwersalne natomiast pozostałe niby są przypisane do konkretnych ras (po 3 do rasy) ale nie koniecznie bowiem nic nie stoi na przeszkodzie by je wykorzystać do rozgrywki innymi armiami. Co zresztą jest polecane przez samych twórców. Scenariusze są po przytykane kawałkami w większości mało odkrywczego fluff'u ilustrowanego całkiem ładnymi mapkami sektora czy planet. Zazwyczaj jednak dzięki połączeniu tego fluffu wraz z misjami można ułożyć całkiem kuszące mini kampanie. Zresztą generalnie te misje najlepiej się sprawdzą przy bardziej funowym podejściu bowiem namiętnie korzystają z takich rzeczy jak Kill Pointy czy czyste znaczniki. Kolejną kwestią jest to, że bardzo często wykorzystywany jest patent z obrońcą i atakującym i nawet jeśli to nie jest tak nazwane to jednak niewiele to zmienia. A takie rozwiązanie z przyczyn dosyć oczywistych nie jest szczególnie popularne na turniejach. Jeśli więc ktoś liczył na gotowe patenty turniejowe ma prawo się poczuć zawiedzionym. Jednak to co otrzymujemy ma sporo ciekawych rozwiązań które mogą się przydać co bardziej kreatywnym organizatorom lokali.
A gdyby ktoś poszukiwał inspiracji do jakiegoś eventu lub kamapnii czy też po prostu na niestandardową bitwę to Battle Missions mogą okazać się nieocenione. Jeśli miałbym porównać to rozszerzenie do Palnetstrike czy Cites of Death to jest ono na pewno najbardziej uniwersalne. Nie wymaga nakładów w makiety, mimo wszystko najbliżej mu do turnieji, i co najważniejsze najłatwiej je wykorzystać w takiej bitwie gdzieś w klubie czy spontanicznie przy browarku. Choćby dlatego, że nie potrzeba do pełnej zabawy żadnych wyrafinowanych rozpisek jak np. PS z jwgo zmodyfikowanym focem. Podsumowując: Battle Missons na pewno nie są niezbędne i da się spokojnie bez nich żyć. Ale jeśli ktoś ma ochotę na coś nowego w ciut mniej zobowiązującej atmosferze to polecam tą książkę.

A już niedługo (w czerwcu) kolejna pozycja w ten deseń tylko tym razem jako dodatek do Białego Krasnala - Spearhead czyli Kursk w 40 millenium.

niedziela, 14 marca 2010

Foto Wojna Światów

Pewnie i tak wszyscy zainteresowani widzieli już nowy (i póki co jedyny) trailer Wojny Światów AD 2010 za sprawą for dyskusyjnych ale mimo wszystko pochwalę się i na tym blogu. W końcu takie prawo blogera ;). A może, przy okazji, jednak znajdzie się ktoś kto przegapił....


Przyznam się szczerze, że o ile z całej koncepcji jestem zadowolony o tyle w paru momentach coś bym poprawił. Jednak laptop z vistą plus brak myszki w połączeniu z video w HD sprawiają, że człowiek chce jak najszybciej zamknąć temat co niestety nie zawsze przekłada się pozytywnie na efekt końcowy.
Dzięki mojej Żonie dowiedziałem się, że nie jestem jedynym który w ostatnim czasie cofnął się do archiwalnych fot z WŚ bo na to samo zdecydowali się redaktorzy Aktivista (tego magazyn z knajp o knajpach). Zresztą sami zerknijcie:

poniedziałek, 8 marca 2010

Gdzie te historie ...

.... z minionych lat. Chciałoby się rzec. Przynajmniej mi, staremu prykowi który miał okazję parę takowych napisać w ramach przygotowań do różnych masterów. Kiedy ten zwyczaj zaginął - nie wiem - nie uchwyciłem tego momentu ale właśnie ostatnio zastanawiając się nad przygotowaniem do Wojny Światów (czytaj: co by to zrobić by nie musieć malować lostów -szczerze nienawidzę malowania figur zresztą z wzajemnością ;)) uświadomiłem sobie, że dawno przygotowania do dużego turnieju nie zapędziły mnie przed klawiaturę by dostać ten jeden czy dwa punkciki więcej w klasyfikacji hobbystycznej. Bo z tego co pamiętam tak zazwyczaj wyceniano twórczość własną w dziedzinie literatury no... może przynajmniej najczęściej nie pięknej ale na pewno fikcyjnej a która zbieraninie figur pod szyldem "wymaksowana rozpa na xxxx punktów" miała nadać rys fabularny i generalnie myśl przewodnią.
Uświadomiłem sobie, że brakuje mi tego zwyczaju i zapisu w regulaminach. Nie da się ukryć, że z perspektywy graczy miał on minusy np. czas który większość klasyfikowała jako stracony więc próbowano ograniczyć tą stratę do minimum co wprost się przekładało na jakość popełnionych fabuł. A to skutkowało podobnymi odczuciami u sędziów którzy potem mieli z tymi dziełkami styczność. Bardzo często mieli oni wrażenie, że mogli te długie minuty lepiej wykorzystać i nie da się ukryć, że mieli rację. Ale pomimo, że większość historii armii była w najlepszym razie sztampowa to jednak zdarzały się perełki, jak choćby te autorstwa Jacha, które sprawiały, że cała zabawa miała sens.
Miała go też z innego względu - zmuszała graczy do spojrzenia na swoją armię przez pryzmat fluffu. Nie twierdzę, że dzięki temu rozpiski stawały się bardziej wyrafinowane ale ubranie w słowa opowieści o na przykład dwóch takich co zebrało 9 oblitów przy swoim boku może być wielce odświeżające dla wszystkich którzy już bezwiednie wystawiają taki standardzik. Zwyczaje takich osób pewnie się nie zmienią ale będą mieli okazję zastanowić się nad tym jak to się ma do świata. Broń Tzeentchu, nie uważam za fajne osłabianie rozpisek w imię czegokolwiek ale jestem jak najbardziej za szukaniem nowych rozwiązań i jeśli motywacją czy raczej bodźcem może być konieczność napisania historii armii to czemu nie.
Poza tym skoro punktujemy umiejętności taktyczne oraz manualne to możemy chociaż w minimalnym stopniu uhonorować wyobraźnię która dla ogarnięcia świata 40ki jest dość kluczowa. Bo nie oszukujmy się logika przydaje się wyłącznie przy stole w kontakcie z fluffem już zdecydowanie mniej.

wtorek, 2 marca 2010

Join the Marines. Sacrifice your brain

Kiedy już spory kawałek czasu temu pojawiły się pierwsze informacje o Dark Heresy czyli RPG'u w świecie Warhammera 40k, nie kryłem swojego uznania dla decyzji, że w systemie tym postaciami graczy są inkwizycyjni pomagierzy. Dzięki temu gracze mają całą karierę przed sobą ale jednocześnie solidne plecy za sobą. A z drugiej strony Mistrz Gry ma praktycznie wolną rękę w wymyślaniu przygód dla graczy bo dla takiej ferajny wszystko przejdzie. Obojętnie czy to będzie zwiedzanie death worldu czy pomieszkiwanie w najniższych poziomach jakiegoś hive-city.
Kiedy zobaczyłem tą zapowiedź poczułem z tyłu lekkie ukłucie. To była zaniepokojona wyobraźnia. O ile pomysł grania zwykłymi ludźmi którzy jak się dorwą do sprawnego lasgun'a czują się wybrańcami kogokolwiek tam wyznają uważam za bardzo dobry i dający możliwość poznania uniwersum w 40 millenium z właściwej perspektywy tak czynienie tego zmutowaną 3 drzwiową szafą gdańską uzbrojoną w podręczną wyrzutnię rakiet już zdecydowanie mniej.
Ja wiem, że autorzy różnych RPG'ów oferowali nam możliwość grania już praktycznie dowolną postacią łącznie z tosterem non-konformistą - to za sprawą Toon'a, czy ducha zmarłego - to z kolei za sprawą Wraith'a z Świata Ciemności. Jednak mimo to nadal uważam, że Marinsi nie są dobrym wyborem by budować wokół nich system rpg widze bowiem dwa problemy:
Pierwszy z nich to oczywiście siła postaci graczy w odniesieniu do reszty świata przedstawionego. Biorąc pod uwagę to co piszą w swojej zapowiedzi twórcy tej gry z FFG to nie dość, że będzie można kierować marinsami to jeszcze doświadczonymi, zahartowanymi w boju weteranami którzy przechodzą na kolejny poziom. Super - jeśli więc dostajemy takiego herosa na starcie to wolę nie myśleć jak będzie się on prezentował po kilku przygodach czy też po jakiejś kampanii. Oczywiście w wspomnianym wcześniej Świecie Ciemności gracze dostawali w swoje drżące łapki takich cudaków jak wilkołaki czy wampiry, którym mocy również nie można odmówić to jednak tam było to wszystko ciut bardziej skomplikowane. Bowiem w WoDzie (world of darkness) nawet w ramach jednej frakcji było tyle kokieterii, że każdy praktycznie sam sobie rzepkę skrobał a obdarzenie kogoś zaufaniem było krokiem prawie, że samobójczym. I tak dotyczyło to rówież wydawałoby się prostego Wilkołaka. Oczywiście drużyna graczy funkcjonowała na własnych prawach lecz i tak często wyglądało to zupełnie inaczej niż w takim typowym heroic fantasy. Natomiast w Deathwatchu mamy drużynę potężnych mutantów zaprogramowanych w tym samym celu wspieranych przez machinerię Imperium. Dla nich nic poniżej uratowania całej planety przed połową Hive Fleeta nie powinno być wyzwaniem a jeśli będzie to znaczy, że gracze nie dorośli do swoich postaci (hehe) lub znowu zasadom z fluffem nie pod rękę.
Drugim problemem i to zdecydowanie poważniejszym, poza niedorzeczną siłą postaci (przynajmniej wg. fabuły) jest ich jednowymiarowść. Szczerze mówiąc wolę odgrywać kopanego w dupę przez los inkwizycyjnego pachołka kuszonego przez chaos i marzącym by się jakoś na "nich wszystkich" zemścić niż zakutego w zbroję napędzaną reaktorem atomowym zawodnika którego jedynym celem w życiu jest zabić "ich wszystkich". Bo tak mu kazano. Może i trochę upraszczam i spłycam ale nie oszukujmy się Marinsi nie są najbogatszymi duchowo personami tego uniwersum. To już odgrywanie orkowych boyzow włamujących się do imperialnych magazynów, targujących się z kamratami o zęby i kombinującymi by jak przyjdzie co do czego być w ostatnim szeregu byłoby ciekawsze. I to o niebo.
Jeśli więc twórcy gry z FFG nie wymyślą czegoś zaskakującego to system ten, dla wszystkich poza niedowartościowanymi dzieciakami (grają takie jeszcze w klasyczne rpg?), porywający nie będzie. Jednak w przypadku tej firmy jest nadzieja na coś co nada całej zabawie sens głębszy niż niszczenie kolejnych planet, a jeśli nie no to cóż. Będzie przynajmniej źródł fluffu o nigdy nie wydanych Alien Hunterach.