czwartek, 28 lipca 2011

Syreni śpiew


Czas do syrenki, niewielka grupka zainteresowanych, za moment już będzie odliczać w godzinach więc to chyba ostatni moment na publikacje podcastu o tej imprezie. Zwłaszcza, że hasłem przewodnim nagrania było jak pojechać na syrenkę i przeżyć strzały z siły D. Oczywiście jak to zwykle bywa dosyć szybko przerodziło się to w dywagacje wszelakie ale do tego chyba zdążyliście się przyzwyczaić drodzy Słuchacze. Podcast jest raczej krótszy niż dłuższy więc tym bardziej będzie go łatwo wysłuchać Wam. A za sprawą lekkości w podejściu do tematu może zainteresować więcej osób niż tylko te wybierające się na warszawskiego mastera.
Zapraszamy do odsłuchu:
Podcast nr 12 - Syreni Śpiew
Natomiast nagrywanie wyglądało tak:

piątek, 22 lipca 2011

Krwawe Wizje


Nie da się ukryć, że pomimo bliskości ETC (czyli Mistrzostw Świata w Okrągłych Podstawkach) oraz naszych polskich dużych turnieji to jednak tak czuć atmosferę sezonu ogórkowego. Fora wymarłe, jakikolwiek flejm to marzenie ściętej głowy –słowem nuda. I ile razy ostatnio siadam do napisania jakiejś notki to stwierdzam, że eee dziś nie - może jutro. Albo najlepiej od razu pojutrze. Jak by te dwa dni miały przynieść jakąś Apokalipsę dającą morze nowych tematów.
Skoro już padło słowo Apokalipsa a już za tydzień i trochę odbędzie się warszawski master czyli Syrenka Zagłady naszło mnie parę chorych wizji przy okazji składania własnej rozpiski (Lostów dla odmiany ;) ). Pierwsza z tych wizji to armia Demonów zainspirowana przez Michałku i jego miłość do dużych demonów z jeszcze większymi siekierami. Oto i festiwal wielkich toporów:

Angron (tak Ten Angron – primarch znaczy się – zasady z White Dwarfa są tutaj)
i jego obstawa czyli dwa Bloodthirstery.
Mr 888
I tyle leterów ile wlezie czyli 13.
Ta dam!!!
Czy to jest grywalne?
Mam poważne wątpliwości.
Czy to jest legalne?
Mam wątpliwości (głównie za sprawą precyzji opisu zasad Angrona – zakładam że szef legionu to jednak z HQ wchodzi a nie z np. heavy ale pewności nie mam).
Ale o Khornie! O Khornie, jakie to jest krrrwwwaaaawe.
I siekierzaste ;)
Natomiast drugą wizją jaka mi chodziła po głowie to wystawienie tego:

Czyli Khornowego Lord of Battle. 750 punktów, 5 placków z battle cannona, 5 punktów struktury garść ataków z Titan Close Combat Weapon (cokolwiek to oznacza) oraz tabelka szaleństwa podobna do tej od chaosowego dreda. Nie ma chyba lepszego sposobu by się prosić o kłopoty. A jak to wybuchnie to lepiej być na sąsiednim stole – 6d6” zasięgu oraz siła D sprawiają, że egzystencja wielu modeli się kończy w sposób drastyczny. Gdyby była pewność, że jego żywot zawsze się kończy taką właśnie Apokaliptyczną eksplozją to jednym z sensowniejszych zastosowań tego modelu byłoby gnanie nim do strefy przeciwnika trzymając resztę armii w rezerwach by wejść nimi już na czysty stół i tylko zająć znaczniki.
Jak widać pomimo, że lato nas nie rozpieszcza moje szare komórki i tak się grzeją i co gorsza zmieniają kolor na czerwony. Mam nadzieję, że to jedynie czasowe i Syrenka zadziała jak wentyl bezpieczeństwa. A póki co wracam do składania mutantów zarazy. Może zgniło zielony dostarczy choć trochę ulgi… ;)
A może wręcz przeciwnie...

wtorek, 19 lipca 2011

Piasek i tacki do grilla


Nie tak dawno, choć może co niektórzy już o nim zapomnieli, odbył się w Łodzi turniej klasy challenger - Grill and Chill. I ponieważ trafiliśmy na niego z Michem obaj, co w historii naszych relacji turniejowych trafił się po raz pierwszy, zamiast klasycznej już formuły podcasta dla relacji turniejowych gdzie ten co nie był odpytuje tego co był, musieliśmy przejść na tryb "refleksje symetryczne". A jakie to były refleksje dowiecie się po kliknięciu poniżej.

Podcast nr 11 Piasek i tacki do grilla

Gorąco zachęcamy do odsłuchu.

wtorek, 12 lipca 2011

Except unexpected


Mapka powyżej przedstawia Mastery w WFB w przyszłym sezonie. Nie trzeba być doktorem geografii (w tym miejscu obowiązkowe pozdrowienia dla takowego czyli Micha) by dostrzec pewną dysproporcję. Co niektórzy z bezpośrednio zainteresowanych, na swoim forum, mówili nawet o niesprawiedliwości i układzie. Zainteresowanych odsyłam tutaj.
Ktoś by mógł powiedzieć, że skoro to kwadratowa sprawa to dlaczego tutaj o tym piszę?
Ano niestety pomimo powszechnej w środowisku postawy gloryfikacji własnej zajebistości oraz multiplikowania wszechsplendoru to jednak mamy łatwość wpadania w koleiny pozostawione przez batlowców i raz po raz zdarza nam się zmierzyć z czymś co już oni przerabiali. Warto zatem odrobić zadanie domowe zawczasu i choćby dla ćwiczenia szarych komórek zadać sobie pytanie co bym zrobił z tym fantem gdyby w naszej lidze coś takiego się wydarzyło.
Można oczywiście wyjść z założenia, że no co jak co ale to nam nie grozi ale mam poważne wątpliwości czy to jest super bezpieczna postawa. Szczerze mówiąc przed sezonem 2010/2011 nie spodziewałem się, że w regulaminie ligi słowa "kupowanie" oraz "punkty" znajdą się koło siebie. Zatem strzeżonego bolter strzeże i warto naładować go zawczasu. Czy coś tam ;)
A wracając do meritum to wydaje mi się, że najlepsze rozwiązanie na brak na większym obszarze kraju mastera już mamy nazywa się - Chelenger. Te nie mają aż takich wymogów formalnych i właściwie poza chęciami nie wymagają od organizatorów spełnienia tzeentch wie czego. Zatem jeśli środowisku w danym miejscu ma tylko chęć to i możliwość ma. I warto o tym pamiętać zastanawiając się nad regulaminem na kolejny sezon ligowy. Bo już w tym pojawiały się głosy o odejściu od czelków bo za mało wnoszą na scenę turniejową. Możliwe. Jednak jeśli gracze z danego ośrodka będą mieli na najbliższy duży turniej 250 km a na kolejny 350 km to może się okazać, że po prostu zmienią grę. Warto zatem by liga jednak miała możliwość w miarę sprawnego reagowania na takie sytuacje na bieżąco a nie sezon później by się nie okazało, że to już za późno.
Błyskotliwej puenty nie będzie bo trudno mi takową wymyślić odnośnie kwadratowych masterów zatem po prostu - "over & bez odbioru".

sobota, 9 lipca 2011

Lustro-Tur


Ostatnimi czasy, nie tylko za sprawą plotek które tam regularnie się pojawiają ale też innych wpisów bardzo polubiłem blog pt. The blood of the Kittens. I dopiero co trafiłem tam na notkę która mnie bardzo zaintrygowała. Chodzi mianowicie o turniej w formacie, że wszyscy gramy tą samą armią. A co więcej - tą samą rozpiską.
Jak dla mnie – niezła jazda.
Pewnie można powiedzieć bez sensu bo to tylko i wyłącznie festiwal turlania, liczy się sam fart a w ogóle to pierwszy rzut jest najważniejszy. I nie ma wątpliwości, że coś w tym jest.
Ale z drugiej strony ktoś może odpowiedzieć, że właśnie wtedy wychodzi skill bo unikamy dobrze znanego w 40sce mechanizmu papier-kamień-nożyce, rozpiski są identyczne więc potencjał jest ten sam. Znając swoją armię znamy armię przeciwnika i generalnie jest tak równo jak tylko się da. Złośliwi mogli by nawet coś napomknąć o 40stkowym komunizmie. Trudniej również, przynajmniej w teorii, o niespodzianki wynikające z braku zasad wypaczające wynik.
Tak czy siak - przyznacie sami, że koncept jest co najmniej frapujący.
Jestem też przekonany, że taki turniej może mieć efekty uboczne jak znużenie, czy w najcięższych przypadkach koszmary nocne. Ile w końcu można grać tym samym przeciw temu samemu. Mogło by się również okazać, że niektórym pomimo początkowych chęci religia zabrania grać wybraną armią. Na przykład wilkami. Ważne również jest by rozpiska która będzie obowiązywała była ciekawa i korzystająca z więcej niż jednej czy dwóch faz tej gry. Czyli raczej unikać zielonej hordy czy bladzi na plecakach a pójść w stronę marinsów pt. wszystkiego po trochu. Tak zresztą zrobiono to za wielką wodą.
Organizacja takie turnieju w naszych warunkach, na jakieś sensowne punkty to kwestia co najmniej problematyczna. Bo nawet wybranie na motyw przewodni dwóch laszy i oblitów mogło by znaleźć mało armatorów. Jednak, czysto hipotetycznie, gdyby coś takiego doszło do skutku, rozpiska była by ciekawa i by wam podchodziła oraz mielibyście możliwość zagralibyście w takim turnieju? Czy jednak wybralibyście inny – bardziej klasyczny - format?

poniedziałek, 4 lipca 2011

Wjazd na kieł


Zdaję sobie sprawę, że zwykło się pisać recenzje książek po ukończeniu ich lektury więc nie traktujcie poniższych spostrzeżeń w tych kategoriach a raczej jako tzw. "wrażenia na gorąco".
Niedawno odebrałem przesyłkę z pewnego sklepu internetowego gdzie pośród różnych dziełek z Black Library była również książka pt. Battle of the Fang. Jak łatwo się domyślić rolę pierwszoplanowe grają w niej Kosmiczne Wilki zwłaszcza z XII kompanii. A w rolę ich adwersarzy wcieli się ci którzy do niej pasują jak nikt inny czyli Thousand Sonsi. Książka wyszła w ramach serii Space Marine Battles który opowiada o różnych heroicznych akcjach z życia różnych zakonów. Szczerze mówiąc koncepcja ta wydawała mi się od początku podejrzana. Nie ukrywajmy - SM już na starcie ociekają patosem a jeśli do tego dołożymy opis ich najlepszych momentów otrzymujemy silnie spaczony fundament pod budowę jakiejkolwiek narracji. I trzeba mieć niezłego skila jako autor by z tego ukręcić coś, co choć na moment zafrapuje kogokolwiek z wrażliwością powyżej tej u servitorów.
Jednak pomimo tych wątpliwości książkę zamówiłem wkrótce po premierze bo często pisano o niej jako o trzecim tomie o konflikcie wilków i czarodziei który wieńczy historię z "Thousand Sons" oraz "Prospero burns". Opowiedziano w niej bowiem historię inwazji TS na Fenris w M32 a w szczególności główną twierdzę wilków czyli tytułowy Kieł oraz powiązanych z tym wydarzeń. I z tą opowieścią mam dwa problemy.
Pierwszy z nich to ilość scen batalistycznych. Zdaję sobie sprawę, że przynależność lektury do cyklu Space Marines Battles zobowiązuje itp., itd. ale jak zaraz po chwili wprowadzenia zaczynają się okładać wszystkim począwszy od Pancerników czy innych Krążowników skończywszy na kłach i pazurach tak to już potem leci ciurkiem i nic nie wskazuje by po 300 stronie (z 500) miało by to się zmienić. Oczywiście są momenty oddechu które ilustrują ciut świat przedstawiony ale są one głównie po to by zaraz wojna wróciła w myśl zasady double the action, triple the excitement. A co gorsza opisy niektórych wyczynów wojów zwłaszcza w szarych pancerzach urągają wszystkiemu. Logice, fizyce (do przeżycia) i dobremu smakowi (nie do przeżycia). Zatem dzieje się. Dużo, mocno i średnio fascynująco.
Drugi mój problem to pomysł autora na taktykę Thousand Sonsów. I myliłby się ten który by próbował zmarginalizować to zagadnienie ponieważ biorąc pod uwagę ilość scen bitewnych to taktyka TS jest czymś z czym obcujemy przez większość lektury. Mamy zatem najbardziej pokrętne umysły galaktyki skażone przez Tzeentcha - Wielkiego Manipulatora które w całej swojej przebiegłości oraz podłym wyrafinowaniu wymyślają taki Da Plan, że byle orkowy warboss to przy nich Strateg przez takie S jak stąd do tytułu tej notki a rosyjscy generałowie zwłaszcza ci spod Stalingradu mogli by do nich chodzić na korki. Żal.pl jakby to powiedział przedstawiciel młodszego pokolenia (chyba, że przegapiłem dezaktualizacje tego określenia).
Jednak pomimo tych wad książkę dokończę i to nawet z zainteresowaniem bo pomimo wszystko mnie wciągnęła. To chyba trochę tak jak z Kodem Da Vinci zbyt mądre to nie jest ale żal tej chwili i nie wyciągnąć w autobusie.
Jednak nie można tej pozycji odmówić jednej wielkiej, przynajmniej z mojej perspektywy, zalety. Książka idealnie pokazuje kolejne fazy ataku na planetę. I akurat to autor fajnie uchwycił - blokady, strefy zrzutu, komunikacja itd. Aż mnie w pewnym momencie chwyciło by przygotować jakiś event - scenariusze, czy po prostu jakieś zasady specjalne same się pojawiają w głowie w miarę lektury. I to jest całkiem spora wartość dodana bo do tej pory żadna książka z BL aż tak nie pobudziła mojej kreatywności nawet jeśli były mądrzejsze czy po prostu bliżej im było do logiki.
I tym pozytywnym...