poniedziałek, 4 lipca 2011

Wjazd na kieł


Zdaję sobie sprawę, że zwykło się pisać recenzje książek po ukończeniu ich lektury więc nie traktujcie poniższych spostrzeżeń w tych kategoriach a raczej jako tzw. "wrażenia na gorąco".
Niedawno odebrałem przesyłkę z pewnego sklepu internetowego gdzie pośród różnych dziełek z Black Library była również książka pt. Battle of the Fang. Jak łatwo się domyślić rolę pierwszoplanowe grają w niej Kosmiczne Wilki zwłaszcza z XII kompanii. A w rolę ich adwersarzy wcieli się ci którzy do niej pasują jak nikt inny czyli Thousand Sonsi. Książka wyszła w ramach serii Space Marine Battles który opowiada o różnych heroicznych akcjach z życia różnych zakonów. Szczerze mówiąc koncepcja ta wydawała mi się od początku podejrzana. Nie ukrywajmy - SM już na starcie ociekają patosem a jeśli do tego dołożymy opis ich najlepszych momentów otrzymujemy silnie spaczony fundament pod budowę jakiejkolwiek narracji. I trzeba mieć niezłego skila jako autor by z tego ukręcić coś, co choć na moment zafrapuje kogokolwiek z wrażliwością powyżej tej u servitorów.
Jednak pomimo tych wątpliwości książkę zamówiłem wkrótce po premierze bo często pisano o niej jako o trzecim tomie o konflikcie wilków i czarodziei który wieńczy historię z "Thousand Sons" oraz "Prospero burns". Opowiedziano w niej bowiem historię inwazji TS na Fenris w M32 a w szczególności główną twierdzę wilków czyli tytułowy Kieł oraz powiązanych z tym wydarzeń. I z tą opowieścią mam dwa problemy.
Pierwszy z nich to ilość scen batalistycznych. Zdaję sobie sprawę, że przynależność lektury do cyklu Space Marines Battles zobowiązuje itp., itd. ale jak zaraz po chwili wprowadzenia zaczynają się okładać wszystkim począwszy od Pancerników czy innych Krążowników skończywszy na kłach i pazurach tak to już potem leci ciurkiem i nic nie wskazuje by po 300 stronie (z 500) miało by to się zmienić. Oczywiście są momenty oddechu które ilustrują ciut świat przedstawiony ale są one głównie po to by zaraz wojna wróciła w myśl zasady double the action, triple the excitement. A co gorsza opisy niektórych wyczynów wojów zwłaszcza w szarych pancerzach urągają wszystkiemu. Logice, fizyce (do przeżycia) i dobremu smakowi (nie do przeżycia). Zatem dzieje się. Dużo, mocno i średnio fascynująco.
Drugi mój problem to pomysł autora na taktykę Thousand Sonsów. I myliłby się ten który by próbował zmarginalizować to zagadnienie ponieważ biorąc pod uwagę ilość scen bitewnych to taktyka TS jest czymś z czym obcujemy przez większość lektury. Mamy zatem najbardziej pokrętne umysły galaktyki skażone przez Tzeentcha - Wielkiego Manipulatora które w całej swojej przebiegłości oraz podłym wyrafinowaniu wymyślają taki Da Plan, że byle orkowy warboss to przy nich Strateg przez takie S jak stąd do tytułu tej notki a rosyjscy generałowie zwłaszcza ci spod Stalingradu mogli by do nich chodzić na korki. Żal.pl jakby to powiedział przedstawiciel młodszego pokolenia (chyba, że przegapiłem dezaktualizacje tego określenia).
Jednak pomimo tych wad książkę dokończę i to nawet z zainteresowaniem bo pomimo wszystko mnie wciągnęła. To chyba trochę tak jak z Kodem Da Vinci zbyt mądre to nie jest ale żal tej chwili i nie wyciągnąć w autobusie.
Jednak nie można tej pozycji odmówić jednej wielkiej, przynajmniej z mojej perspektywy, zalety. Książka idealnie pokazuje kolejne fazy ataku na planetę. I akurat to autor fajnie uchwycił - blokady, strefy zrzutu, komunikacja itd. Aż mnie w pewnym momencie chwyciło by przygotować jakiś event - scenariusze, czy po prostu jakieś zasady specjalne same się pojawiają w głowie w miarę lektury. I to jest całkiem spora wartość dodana bo do tej pory żadna książka z BL aż tak nie pobudziła mojej kreatywności nawet jeśli były mądrzejsze czy po prostu bliżej im było do logiki.
I tym pozytywnym...

5 komentarzy:

  1. Ja się natknąłem przez przypadek na podobną książkę - Rynn's World. Tam z kolei opisywany jest powolny upadek Crimson Fistów - po 1/3 książki stwierdziłem, że nie chce mi się poznawać, w jaki sposób ginęli poszczególni ziomkowie z wszytkimi anatomicznymi szczegółami. Cała ta seria wydaje mi się mocno o kant...tak jak zresztą napisałeś. Jak chce epickie bitwy to wolę sobie zagrać:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do TS, to Prospero Burns odnosi się do problemu... średnio. W zasadzie cała książka wbrew tytułowi dotyczy SW, i dopiero gdzieś pod koniec Dan przypomniał sobie że fajnie by było gdyby treść miała jakiś związek z tytułem (być może ma to jakiś związek z ówczesnymi problemami zdrowotnymi).

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi to nie przeszkadzało. I dla mnie całość mimo wszystko się broniła. Na pewno więcej TS by nie zaszkodziło ale od początku była mowa przez Prospero Burns będzie prezentowała wilczą perspektywę i to robi całkiem zgrabnie nawet. Trudno więc czuć się rozczarowanym.

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie zaczynam wchłaniać wspomnianą książkę - w istocie sceny batalistyczne wydają się nie mieć końca, a skok z 200 metrów wysokości, fikołek i potem szaleńczy bieg...cóż - SW mają te wszystkie specjalne zasady, ciężko uwierzyć, ale wierzę:P... Natomiast książka tak fantastycznie ukazuje motywy batalistyczne, że po przeczytaniu bitwy na wysokiej orbicie - zacząłem odkurzać statki do BFG... gość pisać umie - to seria go skaziła. Bo co by tu nie pisać (łykam wszystko z BL o SM/CSM i więcej) seria wyciągnęła z książek o PA Warriorach wszystko to co dzieje się pomiędzy oddaniem strzału, a upadnięciem łuski - i rozwinęła to do 500 stron/książka. Ciekawe lektury jeśli ktoś potrzebuje zajawki przed dużą bitwą w 40stkę, ale dla fanów smaczku, klimatu i fluffu - marne toto.

    OdpowiedzUsuń
  5. To fakt, żę poomysł na serię jest z perspektywy kogoś bardzie wymagającego średnio trafiony. Ale nie da się ukryć, że od zawsze to SMi są kołem zamachowym całego tego świat więc tak po prawdzie i tak długo w BL na to ten pomysł wpadali.

    OdpowiedzUsuń