środa, 30 grudnia 2009

O liderce i instantach czyli nowe tyrki po raz pierwszy

Niezmiennie od grubo przeszło dekady kocham ten model.

Przeglądając to co wyciekło do tej pory odnośnie nowych tyrków i jest dostępne w mniej lub bardziej mrocznych zakamarkach internetu zwróciłem szczególną uwagę na jedną rzecz - liderka. Przykładowo taki kark ma mieć jej całe 7. Nie wiem czy istnieje możliwość jej podniesienia, bo całkowitego wglądu w zasady w narzeczu dla mnie znanym jeszcze nie miałem, wydaje mi się jednak, że nie.
Jeśli więc kosztujące jakieś kosmiczne aktualnie punkty karki i inne mniejsze lub większe grubasy będą występować z takim Ld to warto się zastanowić jak to wykorzystać. Pierwsze co przychodzi na myśl to Mind War jednak wymaga on wyrzeczeń i pomimo wszystko wydaje się średnio opłacalny zwłaszcza z jego zasięgiem oraz możliwością brania coverów. Jednak doom i fortuna to jest to i pewnie nie ma co klasyki ruszać. Ale już przy dopuszczonych specjalach i dziadku Elrondzie na stole gracze tyrkowi będą musieli uważać bo wycieczka na open dla niektórych monstrusów może się zakończyć niezłym fakup'em.
Kolejny gadżet bazujący na niskiej Ld to Soul Devourer demonów spod dziewiątki czyli tych od Tzeentcha i choć pewnie heraldzi nie będą jakąś na potęge w to uzbrajni z swoim zabójczym WS 2 ale już taki Wielki Ptak posiadający to na bazie będzie ciut bardziej kuszący. W takich Lostach gdzie zawsze brakuje strzelania może się przydać osobiście zamierzam dać mu szansę, i potestować go.
W ogóle brak odporności na Instanty jest dla mnie jedną z kluczowych zmian w nowym dexie tyranidów. Nagle rakiety laski i force weapony będą miały pełne obwody roboty. I tu się pojawiają kolejni fani cyfry 9 którzy uzbrojeni w Warp Time i właśnie Force Weapon moga mięc raz po raz swoje 5 sekund chwały. O ile znajdzie się ktoś kto ich przedłoży ponad berki i plagusy - zwłaszcza przy ich koszcie.
Choć więc na pewno Liderka raz po raz może zaboleć Hive Mind to jednak pewnie nadal najskuteczniejsze będą rozwiązania proste i mało wyrafinowane jak na przykład młotki i tarcze czyli:
Potknąłem się kiedyś o plotę, że ten fotografowany dostał za to zdjęcie całe 50 dolców.
Ciężko zarobiony hajs.

wtorek, 22 grudnia 2009

Paladin Knight

Wiele blogów w tej branży bazuje na pokazywaniu progresu w realizacji jakiegoś projektu modelarskiego czyli chwaleniem się własnymi figsami. Zawsze mi to było obce bo jakoś we własnych walizach nie dostrzegałem nigdy niczego szczególnie wartego szerokiej prezentacji. Jednak raz do roku nawet ślepa kura... i wyjątek potwierdza... sami wiecie do czego zmierzam.
Natchniony przez Mechanicum z Herezji Horusa oraz Lords of Battle z BoLSa czyli zajarany fluffem i podpuszczony zasadami stwierdziłem że zrobie sobie własnych Knightów. Skoro od święta nawet uda mi się to wystawić to warto ;). Pierwszy na tapetę poszedł Paladin Knight:

en face

jedna strona....

.... i oczywiście druga

"prawie" jak marsjańskie wysypiska

Następny będzie Warden Knight - nawet już posiadam części i planuje go złożyć na najbliższe zmagania w Apokalipsie więc blogowy lans będzie miał swój ciąg dalszy. Zwłaszcza, że obiecuje sobie pomalować tych zawodników. Będzie to co prawda wielkie wyzwanie w dziedzinie motywacji ale może taka publiczna obietnica będzie jak to ukłucie wku..wionej ambicji z Pulp Fiction.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Battles vs Battle Misions czyli o ekonomice zabawy

Już parę dobrych miesięcy temu dostałem od mojego brata wehikuł czasu na który składało się pudełko pełne 2go edycyjnej 40ki i innego dobrobytu bitewniakowego sprzed wielu lat. I pomiędzy takimi cudami jak datafex Land Raidera a pierwszy kodeks Eldarów czy Wilków znalazłem książkę Warhammer 40k Battles. Zawierała one różne materiały wcześniej opublikowane White Dwarfie zebrane w jednym miejscu - czyli już wtedy za głębokiej drugiej edycji Games miał patenty jak się nie narobić a zarobić. Ale teraz po latach doceniam tą antologię battle reportów bo miło było sobie powspominać i popatrzeć jak się ta gra zmieniła choć o tym więcej może przy innej okazji bo temat to sam w sobie bardzo ciekawy i jak już go poruszać to porządnie.

Poprzeglądałem sobie a nawet miejscami poczytałem sobie tą książkę głównie z względu na nadchdzące WH40K: Battle Missions. Jak znam życie to te dwa dodatki oddzielane nastoma laty oraz 3ema edycjami będą miały jedną cechę wspólną - przynajmniej w naszym kraju - popularność. Bo o ile nowe misje zawarte w BM nie okażą się mistrzostwem turniejowego balansu - a nie okażą się bo nie ma ani na ziemi ani w warpie, żadnych przesłanek by tak sądzić - to zdecydowana większość ludzi zignoruje ten dodatek. Dokładnie na tej samej zasadzie jak to było z jego poprzednikami jak przykładowo choćby ostatni Planetstrike. A szkoda bo to uderzanie na planety mogło być całkiem fajną rozrywką zwłaszcza w połączeniu z niezauważonymi u nas Planetary Empires. Po prostu dla dużej części graczy cała zabawa z 40ką sprowadza się do grania na turniejach i ewentualnie pomiędzy nimi na testowaniu rozpisek na kolejne "eventy ligowe". I dobrze w końcu każdy sie bawi na ile ma czasu i ochoty bo broń Tzeentchu nie zamierzam pomstować na biednych powergamerów co to się nie umią bawić i tylko żyłują rozpy. Taka rozrywka również daje dużo frajdy którą zdążyłem poznać z autopsji jednak szkoda mi po prostu jak ktoś nawet nie próbuje czegoś innego. Bo 40k jest słabszą grą turniejową niż np. takie szachy bo to rozrywka zdecydowanie bogatsza w opcje (nie umniejszając oczywiście niczego królewskiej grze) którą można się bawić na wiele sposobów. I jak już co miesiąc płaci się to frycowe na lokalach czy masterach za taki a nie inny wybór płaszczyzy współzawodnictwa poprzez próby dopasowania do siebie niekompatybilnych zasad to warto sprawdzić inne bramki gdzie te problemy może nie znikają w cudowny sposób ale przynajmniej schodzą na drugi czy nawet trzeci plan. A na pierwszym pojawia się po prostu historia upadku planety czy narodziny nowego bohatera sektora.
Jak już się tyle płaci za te modele to warto, oczywiście w ramach dostępnego czasu, korzystać z całego bogactwa otrzymywanych opcji. Zwłaszcza, że są one często po prostu zacne.

niedziela, 13 grudnia 2009

Efekt WoW


Zachorowałem.
Totalnie.
Do Fanatsy Flight Games które wyda to cudo mam wielkie zaufanie bo choć może nie wszystkie ich gry mi podeszły, to jednak zawsze były one bardzo dobrze zrobione i od strony samego wykonania jaki i mechaniki czy fluffu. I bardzo się ciesze, że zdecydowali się wziąć na tapetę właśnie Herezję bo jest to wręcz kwintesencją 40ki. Oczywiście fani np. różnej maści xenosów mogą mieć odmienne zdanie na ten temat ale bądźmy szczerzy to universum jest o konflikcie między Imperium a Chaosem. Między zdrową częścią ludzkości wierną światełku Imperatora z dalekiej Terry a tą co okazała się słaba i dała się skusić Mrocznym Bóstwom. A orki czy necroni to tylko dodatki do epickiej galaktycznej wojny domowej.
Gra swoją tematyką idealnie wpasowuje się również w cykl książek o podobnym tytule które z tego co twierdzi Black Library są bardzo popularne. I z tego co widać nie powodów by im nie wierzyć. Złośliwi mogą stwierdzić, że FFG idzie na łatwiznę bo uderza w temat bezpieczny o którym doskonale wiadomo, że się sprzeda. Ale bardzo dobrze, że tak robią bo widać, że Herezja ludzi jara i intryguje i jest na nią po prostu zapotrzebowanie którego GW pomimo regularnych plotek póki co nie zamierza zaspokoić.
Bardzo się cieszę, że FFG dostał licencję na produkowanie planszówek w uniwersach Games'a bo dzięki nim o takiej HH będzie można nie tylko czytać ale również przeżyć to samemu. A widać, że poważnie podeszli do tematu bo tempo publikacji mają całkiem przyzwoite i pewnie jeszcze nie jeden aspekt historii 40ki będziemy mieli okazję zgłębić niekoniecznie na stole 72" na 48".

Linki:
BoLS
FFG

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Twórczość fanowska 2.0


Od jakiegoś czasu możemy zaobserwować w sieci coraz więcej różnorakiej twórczości fanowskiej z dziedziny 40ki. Zresztą wraz z ekipą z Sztabu za sprawą „Zagubionych i Przeklętych” dołożyliśmy do tej sytuacji swoją cegiełkę. Ostatnia działalność pana prowadzącego blog o jakże wdzięcznej i wyrafinowanej nazwie – chainfist.com sprawiła, że naszło mnie parę refleksji o różnych ruchach oddolnych w naszym światku.

Kiedyś by zrobić coś do 40ki trzeba było wziąć na tapetę frakcję która pojawiła się w fluffie jednak nie doczekała się oficjalnych zasad. Dobrym przykładem na to są różne przyczajone w odmętach globalnej pajęczyny kodeksy Eldarskich Exodaitów czy legendarnych już Squatów. Jednak każdy z autorów miał swoją wizję i silne przekonanie co do jej słuszności które mógł poprzeć zazwyczaj jedynie siłą swojego Ego. A ta choć do lichych najczęściej nie należała to do przepchnięcia projektu od statusu ciekawostki do armii uznanej choćby w zajawkowych eventach zdecydowanie nie wystarczała. Pierwszym deksem który zrobił furorę i zyskał naprawdę sporą akceptację graczy była Herezja Horusa autorstwa załogi łódki. Na szczęście chłopaki nie spoczęli na laurach i przygotowali kolejne mini-dex’y o których już na tym blogu nie raz wspominałem a które choć może nie skłoniły nikogo do kupna nowej armii to na pewno trochę rozrywki graczom dostarczyły. Zwłaszcza takich bladzi, na których zbitek słów – Army of Death działa jak czerwona płachta na byka.

Jednak aktualnie za sprawą polityki GW które wywala z nowych kodeksów całe army-listy by nie wspomnieć o masie ciekawego inwentarza – szczytowym osiągnięciem w dziedzinie tych czystek jest C:CSM - by zaistnieć w dziedzinie twórczości fanowskiej „wystarczy” odświeżyć coś co games uznał za niegodne 5tej edycji. Czyli tak jak myśmy to zrobili z Lostami w sztabie. Oczywiście, jak zawsze, łatwiej powiedzieć niż zrobić bo to wymaga sporej ilości pisania, testowania potem oprawienia tego graficznie i „sprzedania” finalnej produkcji szerokiej publiczności. Jest jednak łatwiej niż kiedyś bo przynajmniej jest powszechnie uznawany punkt wyjścia i choć jeśli chce się to zrobić dobrze nie da się uniknąć kontrowersyjnych decyzji to łatwiej przetestować i potem podjąć jedną czy nawet kilka takich niż cały tabun.

Łatwiej też jest z względu na to, że odtwarzając coś co zostało usunięte przez GW ma się potencjalne audytorium w postaci ludzi którzy zostali nierzadko z całymi armiami w nocniku. I naprawdę nie mają oni nic przeciw by czasami je użyć do czegoś sensownego na jakimś lokalu i często to oni propagują dzieło.

Jednak przy coraz większej liczbie sensownych nie oficjalnych rozszerzeń coraz trudniej nad tym zapanować i ocenić organizatorom turniejów co dopuścić a co nie. A taka radosna twórczość jaką proponuje wspomniany na wstępie autor chainfist.com czyli luźne koncepcję prawie zapomnianych bohaterów specjalnych czy nawet pojedynczych przedmiotów tylko dodatkowo wzmaga szum informacyjny. I choć sama koncepcja wystawienie gdzieś dla fun’u takiego Cypher’a czy Doomrider’a jest całkiem kusząca o tyle mam poważne wątpliwości czy będę miał okazję. No chyba, że człowiek stojący za tymi zasadami zbierze je w zgrabnym pdfie o tytule „Ereased and Forbidden” i podtytule „by Games Workshop”.