poniedziałek, 21 grudnia 2009

Battles vs Battle Misions czyli o ekonomice zabawy

Już parę dobrych miesięcy temu dostałem od mojego brata wehikuł czasu na który składało się pudełko pełne 2go edycyjnej 40ki i innego dobrobytu bitewniakowego sprzed wielu lat. I pomiędzy takimi cudami jak datafex Land Raidera a pierwszy kodeks Eldarów czy Wilków znalazłem książkę Warhammer 40k Battles. Zawierała one różne materiały wcześniej opublikowane White Dwarfie zebrane w jednym miejscu - czyli już wtedy za głębokiej drugiej edycji Games miał patenty jak się nie narobić a zarobić. Ale teraz po latach doceniam tą antologię battle reportów bo miło było sobie powspominać i popatrzeć jak się ta gra zmieniła choć o tym więcej może przy innej okazji bo temat to sam w sobie bardzo ciekawy i jak już go poruszać to porządnie.

Poprzeglądałem sobie a nawet miejscami poczytałem sobie tą książkę głównie z względu na nadchdzące WH40K: Battle Missions. Jak znam życie to te dwa dodatki oddzielane nastoma laty oraz 3ema edycjami będą miały jedną cechę wspólną - przynajmniej w naszym kraju - popularność. Bo o ile nowe misje zawarte w BM nie okażą się mistrzostwem turniejowego balansu - a nie okażą się bo nie ma ani na ziemi ani w warpie, żadnych przesłanek by tak sądzić - to zdecydowana większość ludzi zignoruje ten dodatek. Dokładnie na tej samej zasadzie jak to było z jego poprzednikami jak przykładowo choćby ostatni Planetstrike. A szkoda bo to uderzanie na planety mogło być całkiem fajną rozrywką zwłaszcza w połączeniu z niezauważonymi u nas Planetary Empires. Po prostu dla dużej części graczy cała zabawa z 40ką sprowadza się do grania na turniejach i ewentualnie pomiędzy nimi na testowaniu rozpisek na kolejne "eventy ligowe". I dobrze w końcu każdy sie bawi na ile ma czasu i ochoty bo broń Tzeentchu nie zamierzam pomstować na biednych powergamerów co to się nie umią bawić i tylko żyłują rozpy. Taka rozrywka również daje dużo frajdy którą zdążyłem poznać z autopsji jednak szkoda mi po prostu jak ktoś nawet nie próbuje czegoś innego. Bo 40k jest słabszą grą turniejową niż np. takie szachy bo to rozrywka zdecydowanie bogatsza w opcje (nie umniejszając oczywiście niczego królewskiej grze) którą można się bawić na wiele sposobów. I jak już co miesiąc płaci się to frycowe na lokalach czy masterach za taki a nie inny wybór płaszczyzy współzawodnictwa poprzez próby dopasowania do siebie niekompatybilnych zasad to warto sprawdzić inne bramki gdzie te problemy może nie znikają w cudowny sposób ale przynajmniej schodzą na drugi czy nawet trzeci plan. A na pierwszym pojawia się po prostu historia upadku planety czy narodziny nowego bohatera sektora.
Jak już się tyle płaci za te modele to warto, oczywiście w ramach dostępnego czasu, korzystać z całego bogactwa otrzymywanych opcji. Zwłaszcza, że są one często po prostu zacne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz