poniedziałek, 29 listopada 2010

Luzackie domówki


Ostatnio, pewien Ziom stwierdził, że to czego mu brakuje w domu to stół do grania i czym prędzej postanowił to nadrobić. Oczywiście w swoim wyrachowaniu ;) zamierzam mu w tym pomóc, by potem się łatwiej do niego na korzystanie z tego zakupu wpraszać. Ksywy nie podaje, bo prywatność w necie ostatnio jest rzadsza niż działające STC. Gdy podczas piwnych rozważań w swoją drogą bardzo sympatycznej knajpie w środku Gdynii - Degustatronii, drugi Ziom (ksywę znowu taktownie przemilczę - będą chcieli ujawnią się w komentarzach) o tym usłyszał stwierdził, że od coś jakby półtora roku nie grał tzw. domówki.
Nie ukrywam, że wpierw mnie to zdziwiło a potem sobie uświadomiłem, że pomijąc jedno Apo to u mnie to wcale lepiej nie wygląda. I szczerze mówiąc cieszę się, że ten stan rzeczy się już wkrótce zmieni. Przez jakiś czas miałem okres takiej jakby negacji turniejowego grania wychodząc z założenia, parafrazując klasyka, że po punkty to na BP a na turniej to towarzysko. Jednak aktualnie się przeprosiłem z współzawodnictwem i mam dużo frajdy z kminienia nad jakimiś mocnymi rozpami w lostach czy potem przy stole nimi grając. Nie żebym podchodził do tej zabawy z przesadną ambicją po prostu przestałem dorabiać ideologie do kolejnych łomotów i korzystając z tego, że mimo, iż lości to nie wilki a jednak mają co nieco do zaoferowania, postanowiłem sobie przypomnieć stare dobre czasy gdy się po prostu grało a nie tylko przesuwało figurki w przerwach między kolejnymi wyjściami na faje.
Jednak mimo wszystko czasami zamiast testować kolejną wariację na temat pre-coś tam człowiek ma ochotę wystawić coś szalonego w jeszcze bardziej szalonym scenarze i sobie po prostu poturlać do pifka. I nie ma lepszej scenerii do tego niż domówka. Cisza, spokój i pamperki. A wystawienie ewidentnie słabszej rozpiski kiedy z drugiej strony również jest takowa i próbowanie wymyślenia zastosowania dla jednostek normalnie nie łapiących się do walizki ani nawet w je pobliże też ma sporo uroku.
I choć sobie tego nie uświadamiałem to brakowało mi takiego luźnego grania, żeby przykładowo sprawdzić, czy taki planetstrike ma w sobie coś czy jednak autorzy turlają na mishapa. Albo jak to było pod tym Kurskiem czyli przyjrzeć się jeszcze raz Spearheadowi. Ja jednak już niedługo będę mógł nadrobić te braki; a jak to u Was wygląda?

czwartek, 25 listopada 2010

Niechciane DMP


No i stało się.
Ośrodek który wygrał Drużynowe Mistrzostwa Polski nie za bardzo czuje się z organizacją ich następnej edycji i najchętniej by całą tą zabawę przekazał komuś innemu. Pod tym linkiem jest stosowny temat na forum ligowym.
Nie chcę teraz się lansować na jakiegoś Farseer'a i typa z supermocą przepowiadania przyszłości ale absolutnie mnie nie zaskoczył taki obrót sprawy i chyba nawet, podświadomie prędzej czy później spodziewałem się takiej sytuacji. Bo to co do tej pory cały czas było określane mianem nagrody czyli prawo wygranej drużyny do organizacji w mieście które reprezentuje kolejnej odsłony imprezy jest tak naprawdę wsadzaniem Tzeentchowi ducha winnych powergamerów na niezłą minę. Akurat tak się złożyło, że mogłem parę razy w życiu przyjrzeć się organizacji (a co gorsza ;) również brać w niej udział) dużej imprezy 40kowej z bliska i doskonale wiem, że nie jest to nic łatwego. Żeby zrobić to dobrze i jeszcze zachować swoje sanity w ryzach trzeba mieć duszę społecznika lub dobrych henchman'ów z wieloletnim doświadczeniem, a najlepiej jedno i drugie. A warto pamiętać, że DMP to taki next level z reklam Nike'a w dziedzinie dwudniowych imprez bitewniakowych choćby z względu, że jego organizacja wykracza poza samodzielne możliwości jednego środowiska. Dochodzi zatem dodatkowa logistyka powiązana z organizacją dodatkowych blatów i terenów na nie. Wymagania graczy są całkiem spore, jak najbardziej słusznie zresztą, ponieważ turniej ten jest wisienką na torcie rocznej ligowej młócki. A do tego dochodzi jeszcze konieczność zorganizowania wieczorka wraz z młotkową galą. Jest zatem co robić. Ostatnio Dominik pokazał, ze da się naprawdę ograniczonymi zasobami ogarnąć zagadnienie ale szczerze mówiąc wolę nie wiedzieć ile go to kosztowało czasu i nerwów. Zatem nie traktowałbym jego wyczynu jako wytarty szlak a raczej przestrogę, że na taką drogę powinni wstępować jedynie prawdziwi jeźdźcy hardcoru.
Szczerze mówiąc nie dziwię się warszawiakom, że podzieli się chęcią oddania imprezy w bardziej jej spragnione ręce i cieszę się, że zrobili to teraz a nie np w lutym bo wtedy termin kwietniowy stał by pod sporym znakiem zapytania. Poprzeczka wisi wysoko a w zwycięskimi teamie osób mających nadmiar wolnego czasu za bardzo nie widać po co zatem się katować, zwłaszcza, że domniemana nagroda powinna choć kojarzyć się z przyjemnością. A do tego dochodzi fakt, że zwycięzcy są niejako z automatu pozbawiani prawa do obrony tytułu co też jak się nad tym zastanowić jest dziwnym rozwiązaniem. A nawet jeśli się wymiksują z bezpośredniej organizacji to jest wobec nich społeczne oczekiwanie, że choć sędziowaniem się zajmą. I w tym momencie nagroda zamienia się w wyrok.
DMP jest dla wielu graczy najważniejszą imprezą w całym roku i warto by było by organizatorzy postrzegali je z choć zbliżonym entuzjazmem. Bo jeśli będą mieli poczucie udziału w XIV krucjacie nic dobrego z tego nie wyniknie i dla samej imprezy i dla całego środowiska. A to byłaby wielka strata.

wtorek, 23 listopada 2010

IA - Ignorowane Armoury


Ostatnimi czasy Forgeworld uraczył nas dwoma, naprawdę zacnymi, nowościami - wariacją na temat Landka oraz eldarską fruwajką. Obie nie mają ani Structre Pointów ani innych zapisów dyskwalifikujących je, potencjalnie przynajmniej, z normalnych gier. Jednak sam fakt, że są spoza kodeksu, czyli wydawnictwa GW, sprawia, że ktoś chcący je wystawić na turnieju, może mieć z tym problem. Bo cały czas a ostatnio mam wrażenie, że nawet bardziej niż dawniej IA jest przez graczy i też organizatorów traktowane z dużą dozą nieufności.
I nie da się temu podejściu odmówić braku racjonalnych podstaw bowiem ludzie siedzący w tym hobby dłuższą chwile dobrze pamiętają różne kwiatki z którymi przyszło nam się mierzyć w przeszłości jak choćby moździerz gwardyjski który wszystko co trafił przepłaszał z stołu bądź poda z pięcioma katarynkami w środku. Na 4 edycyjnym rendingu to już w ogóle było mało zabawne. Jednak ludzie siedzący w tym jeszcze dłużej mogą pamiętać czas kiedy całkiem popularne były Bestie Chaosu ale, żeby były szczególnie przegięte nie dało się powiedzieć - po prostu całkiem fajny wybór i nic więcej. Wtedy jednak było to czas kiedy dopuszczanie IA było całkiem popularne wśród organizatorów. Aktualnie za sprawą paru zabawek których zasady ocierają się o absurd cierpi cała gamma sprzętu który by mógł urozmaicić trochę stoły. I choć z tym nowym Landkiem mam poważne wątpliwości czy chciałbym się często spotykać bo robi wrażenie bardzo mocnej lecz na szczęście również kosztownej jednostki to taki Hornet dla Eldarów wygląda na całkiem zbalansowany. Nie ma to jednak większego znaczenia ponieważ najczęściej orgowie do IA podchodzą całościowo i albo wszystko albo nic. Zdecydowanie częściej nic. Zatem i gracze nie inwestują nie małych w końcu pieniędzy w te modele bo jednak same gry towarzyskie często są za małym pretekstem dla takiego wydatku. A skoro nie inwestują to i nie cisną orgów o dopuszczenie czegoś czego i tak nie mają. I tak się koło zamyka.
I choć nie uważam, że super czadowym i słitaśnym pomysłem jest dopuszczanie IA gdzie popadnie z masterami na czele to jednak podejście do zagadnienia z głową - na paru lokalach czy jakimś czelku mogło by się skonczyć z korzyścią dla wszystkich zainteresowanych. Bo mający żywotny interes w takim rozwiązaniu wystawili by sobie wreszcie to co się kurzy na półce/mieli niezbędny pretekst do ruszenia karty kredytowej, ich przeciwnicy by mogli zagrać z czymś nowym i nie standardowym a na koniec orgowie mogli by na tym zyskać za sprawą większej frekwencji. Przynajmniej taka jest teoria.
Powstaje oczywiście pytanie co znaczy podejść do zagadnienia z głową? Jak wielbiciel prostych środków zrobiłbym listę wszystkich jednostek z źródłem zasad do nich (bazując na tych zestawieniach na koniec IA) i skreślił z nich wszystko co powoduje flejmy na forach zaczynając od tego co już przerabialiśmy. A potem metodą wirusową aka ctrl-c/ctrl-v może by się ta lista zaplątała do kilku innych regulaminów. Nie chodzi by mi bynajmniej by na wszystkich lokalach IA było dopuszczane ale jakby pojawiało by się sporadycznie to by chyba nikomu nie zaszkodziło, bo mam wrażenie, że w tym przypadku strach ma wielkie oczy. Poza tym z jednej strony bardzo popularne są narzekania na brak polotu w rozpiskach a jak nawet jest proste rozwiązanie by je trochę urozmaicić podchodzimy do niego jak pies do jeża.
Jest też inne opcja by zamieszać w rozpiskach czyli speciale ale to temat na zupełnie inną notkę...

czwartek, 18 listopada 2010

Kwestia praktyki


Newsem na czasie jest zdecydowanie nowy FAQ autorstwa GW do podstawowego podręcznika opatrzony numerkiem 1.1. I choć pod poprzednią notką już mnie Emeryt podejrzewał o twórczość na jego temat to na razie nie czuje się na siłach by podjąć się tego wyzwania. Jest głównie spowodowane świadomością na temat własnej znajomości zasad, czyli jej braku, ale jest on na tyle mocno ingerujący w system, że zostawienie go bez komentarza nie wchodzi w grę. Czkawką zatem się na tym bogu odbije - pytanie jak i kiedy. A póki co chciałem napisać o czymś zupełnie innym.
Mianowicie na dniach grałem z Docentem i jego wagonowymi orkami bitewkę w ramach Trójmiejskiej Ligii Lokalnej. Łomot dostałem nie miłosierny. Właściwie bardziej się nie dało. To nie to, że Docentowi i jego zielonym nie powiesiłem za wysoko poprzeczki - ja sam się o nią potknąłem podnosząc ją. Oczywiście mógłbym stwierdzić, że miałem niefarta - bo miałem i zapomnieć o tej bitwie. Co nie byłoby złą opcją bo wspomnienie szarży 10 demonetek na 9 orków będzie mnie męczyć w najgorszych snach. Z 40 ataków zadałem 1 wounda. Jednego. W dodatku na nobie więc nie zabiłem żadnej figurki. Na 10 invów zdałem jeden dzięki czemu ustałem w kombacie. Wow. Prawie jak  progres. Słowem gdyby mi szło tak jak mi nie szło to ta notka powstałaby za tydzień bo bym wracał z Marsa gdzie bym wylądował na pełnej... no, sami wiecie czym.
Ale jednak pomimo pełnej traumy miałem świadomość, że mówienie wyłącznie o niefarice byłoby sporym uproszczeniem bo oprócz turlania dało się parę innych rzeczy zrobić w tej bitwie zdecydowanie lepiej. Jednak bym to dostrzegł musiała chwila lub dwie minąć. I teraz grając w 40ke nie często ale chociaż regularnie odkrywam na nowo jedną z najbardziej banalnych prawd. Skill to kwestia praktyki. Częste granie z wymagającymi przeciwnikami plus chwila refleksji po bitwie co można było zrobić lepiej daje naprawdę dużo jeśli chodzi o umiejętności. A jak jeszcze z oponentem się skonsultuje swoje wnioski zaraz po potyczce to już normalnie jak trening ;). Oczywiście jeśli kogoś to w ogóle interesuje bo równie dobrze może mieć to w pompie grać po to by miło spędzić czas a skilla mieć w zupełnie innych rzeczach. Doskonale znam to podejście z autopsji jednak ostatnio przypomniałem sobie frajdę z rozkminania 40ki i odświeżam sobie pewne truizmy. I korzystając z tych łam postanowiłem nie być w tym sam ;). Oczywiście teraz już wiem, że następnym razem z wagonowymi orkami zagram trochę inaczej. I nawet jeśli plan nie wypali to będę miał kolejne wnioski aż w końcu się uda. Bo najbardziej właśnie w tej bitwie mi zabrakło ogrania i w związku z tym choćby świadomości zagrożeń na mnie podstępnie czyhających w orkowej strategi.
Wszystko fajnie i pięknie tylko by mieć praktykę i ogranie potrzeba jeszcze jednej rzeczy o której Pezet rymował, że to największy terrorysta czyli czasu. Zatem właśnie jego Wam i przy okazji sobie drodzy czytelnicy życzę z całego mojego niefarta, zresztą i farta też w końcu jednego inva zdałem.

środa, 17 listopada 2010

Remake. Kolejny

Jak łatwo dostrzec blog się ostatnio przepoczwarza, przy czym dziś nastąpił najbardziej spektakularny moment tego procesu. Mam nadzieję, że zmiany Wam się podobają, aczkolwiek nie ukrywam, że robię to głównie dla siebie. Opinie zatem z chęcią wysłucham ale nie koniecznie już wezmę do serca ;).
Niestety doba jak jest doskonale wiemy więc nie mam za bardzo możliwości by usiąść i machnąć to za jednym zamachem. Zatem lekki tunning i drobne zmiany pewnie jeszcze będą się trochę ciągnąć ale mam nadzieję, że nie za długo. Postaram się jednak, by "konieczność" nanoszenia "niezbędnych poprawek" nie przysłoniła mi najważniejszego czyli pisania kolejnych notek. Pomysł na kolejną jest więc nie zostaje mi nic innego jak skończyć tą i wziąć się za ciekawszy temat.
Co niniejszym czynię.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Mroczna Synergia


Jak tu w ramce obok przed paroma dniami ćwierkałem, dorwałem się w końcu do kodeksu Dark Eldarów i co więcej, za sprawą co weekendowych pielgrzymek w PKP, miałem  czas by się z nim całkiem przyzwoicie zaznajomić. Przynajmniej od strony teoretycznej. Mam nadzieję, że i będzie okazja do praktyki bo DE to jedna z tych armii która "łazi za mną" o czym zresztą już na tym blogu nie raz wspominałem. Studiowałem zatem "Book of Immortal Evils" z wielką wnikliwością i starałem się knuć jak na mroczną duszę przystało. I w trakcie tych zabaw intelektualnych jedna myśl mi strzeliła do głowy.
Synergia, efekt synergiczny - współdziałanie różnych czynników, którego efekt jest większy niż suma poszczególnych oddzielnych działań. (wiki)
Synergia słowo czasem pojawiające się również w kontekście rozpisek podkreślające wagę odpowiedniego dobrania proporcji pomiędzy oddziałami i ich wyposażeniem a koncepcją wg której to wszystko ma działać. I do tej pory armią która wręcz jest sponsorowana przez ten termin wydawali mi się eldarzy. U nich mało jest oddziałów które nadają się do dwóch rzeczy - wszystkie bowiem mają wąską specjalizację. Cała sztuka polega na takim ich zmiksowaniu by mieć zawsze coś do zaoferowania a potem na stole tego się trzymać co może się okazać jeszcze większym problemem. Dla odmiany marinsi zwłaszcza takie troopsy np. wilkowe mają dla każdego coś miłego melty, fist i wiadro ataków. Walker, landek, stado orków czy mniejsze innych ziomków z 3+ sejva - no problem.
Natomiast jak u Dark Eldarów bierzemy coś na piechotę np splinter cannony to działa tylko na piechotę. Koniec. Bo u takich marinsów weźmiemy heavy boltery na np atak bajkach to od biedy możemy strzelać po bocznym niektórych pojazdów i liczyć na łut szczęścia natomiast wspomniany cannon rani na 4+ niezależnie od tafa ale przeciwko AV robi po prostu nic. Z drugiej strony mamy Haywire Blaster który przeciwko piechocie ma minimalną ofertę natomiast na pojazdy jest wielce użyteczny - 2+ i glans.
Oczywiście są jednostki uniwersalniejsze które mają szersze spektrum zastosowań ale ilość naprawdę wyspecjalizowanego szpeju w tym kodeksie jest czymś nowatorskim w porównaniu do dotychczasowych dzieł gamesa. Dla mnie osobiście to kolejna rzecz która wzmaga moje zaintrygowanie tą armią i unikalność niektórych rozwiązań jest w moim odczuciu wielkim plusem. Wracam zatem do webway'a kontynuować lekturę bo nie ukrywam, że cały czas mam wrażenie, że jeszcze wiele przed mną skrywa ten deks.

PS Podziękowania dla Vladda za inspirujące rozmowy w pociągu do i z Szczecina które położyły fundament pod tą notkę.
PPS  Wywiady planuje jednak chcę jeszcze odczekać momenty by jakieś turnieje na nowych zasadach się odbyły.

sobota, 13 listopada 2010

Retro kampanie


Już dłuższy czas temu ściągnąłem z strony Games Workshop dwie różne kampanie do naszego ulubionego młotka w 40 millenium, udostępnione tam za darmo, choć schowane za różnymi "add to cart". Pierwsza z nich to Strom of Vengance a druga to Disaster on Rynn's world. Pomimo, że są różne mają pewne cechy wspólne np. obie konfrontują z sobą różnych (odpowiednio Dark Angele i Crimson Fiści) ale zawsze marinsów wraz orkami. W obu też mamy odwołania do przeszłości bo Storm to kampania po tuningu a jej oryginał pamięta drugą edycję. Zresztą biorąc pod uwagę występ w niej DA to nadal potrzebuje sporo ingerencji. Natomiast w Rynn's world mamy współczesną adaptację scenariusza na farmie który ukazał się po raz pierwszy w Rogue Traderze.
No dobra mamy powiew retro-gamingu, również jeśli chodzi o samą formułę zabawy czyli misje z minimalnym wpływem na kolejną bitwę połączone w sposób z grubsza liniowy, więc po co sobie tym zawracać głowę na koniec pierwszej dekady XXI wieku? Pomijam oczywiście wariant, że ktoś chce po prostu zagrać z kumplem kampanie i tu posiadane armie nie mają większego znaczenia bo można je obie bardzo łatwo zaadaptować pod każdy zestaw przeciwników. Warto zatem, sobie tymi pdfami zawracać głowę choćby jeśli ktoś szuka inspiracji lub po prostu gotowych scenariuszy. Co prawda będą one wymagały trochę zachodu ale przynajmniej pracę koncepcyjną mamy już za sobą. Można też jako ciekawostkę zagrać sobie jakieś dwie bitwy w ramach jednego scenariusza czyli taką mini-kamapanię korzystając z jednego z "łączników" pomiędzy misjami. I tak można wpierw zagrać patrol na 500 punktów a to co przeżyje dokładamy do normalnej gry na 1500 punktów.
Poza inspiracjami dla ludzi ludzi jarającymi się nowymi patentami do misji to i miłośnicy fluff'u oczywiście coś znajdą w obu kampaniach dla siebie ponieważ jak łatwo przewidzieć nie brakuje w nich takowego. Może nie jest to nic przełomowego co zmieni nasze postrzeganie galaktyki w 40 millenium ale nudne też nie jest. Choć jak na fluff z zielonoskórymi w roli głównej oczekiwałem więcej "momentów".
Jak to mawiają darowanemu koniu w zęby się nie patrzy i jak dają za darmo nie ma co za bardzo wybrzydzać zwłaszcza, że GW nie zwykło nas w tym względzie rozpieszczać. Polecam więc ściągnąć, zajrzeć a jeśli się nie nada to zawsze można przeciągnąć do kosza. Warto jednak pamiętać, że następny taki pdf najwcześniej z kolejnym dexem Dark Eldarów ;)

środa, 10 listopada 2010

Sezon na drużynówki


Do DMP czyli Drużynowych Mistrzostw Polski, które odbędą się w tym sezonie w Warszawie, zostało jeszcze kilka dobrych miesięcy. Ale jak się dowiedziałem ostatnio nie przeszkadza to jednak niektórym już teraz knuć choćby na temat składów. Jednak to jest teoria a przydałaby się jeszcze praktyka, jak mówi pewna prastara mądrość. I choć pozornie może się wydawać, że o tą nie łatwo to jednak dla chcącego nic trudnego.
Bowiem na tą chwilę kroją się już dwie drużynówki. Patrząc chronologicznie to pierwsza z nich odbędzie się 13 grudnia w Trójmieście w ramach turnieju świątecznego. Koncepcja przetestowana w zeszłym roku sprawdziła się więc chłopaki słusznie idą za ciosem. Tu jest link do stosownego tematu jakby ktoś chciał jeszcze się załapać - warto się jednak pospieszyć bo miejsc już zostało niewiele.
Natomiast na forum Glorii toczy się dyskusja na temat innej drużynówki czyli otwartych Drużynowych Mistrzostw Warszawy. Tu jeszcze mniej detali wiadomo, poza tym, że będzie i kto się podjął organizacji. Trzeba zatem się uzbroić w cierpliwość i czekać na większy pakiet informacji.
Szczerze mówiąc bardzo mi to odpowiada, że drużynówki stają się stałym elementem kalendarza turniejowego. W końcu różnorodność w tym hobby to akurat rzecz pożyteczna. A, że na DMP zawsze frekwencja jest bardzo wysoka wiadomo więc, że koncepcja zabawy na dwóch płaszczyznach czyli samych bitew oraz knucia na temat paringów ma sporo amatorów. A że organizatorzy turnieji to pragmatycy to widząc potrzebę na nią odpowiadają bo w końcu to dla graczy są turnieje. I powstaje pytanie, ze skoro mamy już lokale w drużynach to kiedy będziemy mieli taki master?

czwartek, 4 listopada 2010

Warlord titan. Kolejny.

Mam taką praktykę, że kiedy nie do końca umiem sklecić sensowną notkę a czuję potrzebę wrzucenia czegoś na bloga to szukam zdjęć tytanów. Nie do końca wiem na ile Wy, drodzy czytelnicy, jesteście zainteresowani tym tematem ale przynajmniej ja mam pretekst by bez większej refleksji poklikać sobie po google images a potem po różnych forach w poszukiwaniu ładnych obrazków.
Dziś trafiłem na temat na dakka o dosyć wymownym tytule "Scratchbuilt Warlord Titans" (polecam zajrzeć w ramach ciekawostki) i tam właśnie znalazłem pewne - chciałoby się powiedzieć cudeńko - gdyby nie gabaryty. Tak zatem mamy cudo, warte kilku tysięcy słów czyli zapraszam na kilku zdjęć:



Jak by ktoś chciał więcej to pod tym adresem znajduje się making-of który IMO warto zobaczyć. A tu jeszcze kolejny tysiąc słów na temat skali:

Dla mnie osobiście mega inspirujące. Nawet niekoniecznie by od razu się rzucać na aż tak głęboką wodę ale by jednak znowu pokombinować nad czymś fajnym pod kątem apokalipsy.
Idę zatem knuć.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Podcast i Szczecin

W poprzedniej notce pisałem, że z relacją z Halo Stars związana jest akcja specjalna którą ku mojemu zdziwieniu udało się dopiąć i teraz jej efekt niniejszym z Michem prezentujemy czyli podcast z24cala.
Tadam.

Na początku nasza koncepcja była taka by każdy odcinek powielał jakąś formułę i miał stałe działy itp itd. ale z czasem doszliśmy do wniosku, że lepiej po prostu nagrać coś jak jest temat a jak go nie ma nic na siłę nie wymyślać i nie tworzyć. Zresztą z doświadczenia wiem, że takie próby cyklicznego nagrywania jakiejś sformatowanej audycji mogłoby przerosnąć nasze pokłady samodyscypliny które swoją drogą zbyt głęboko nie sięgają. Nie jesteśmy więc w stanie zagwarantować, że podcast będzie stałym elementem ale postaramy się zapewnić mu cykliczną nieregularność i przy różnych okazjach ważnych dla hobby siadać przy mikrofonie i nagrać coś na czasie.
Ponieważ mistrzami obróbki dźwięku nie jesteśmy poszliśmy na wariant saute i zostawiliśmy wszystko jak było nagrane dzięki czemu efekt końcowy jest w 100% zgodne z naturą. Jest trochę ciche ale przy volume na full z spokojem do odsłuchania a następnym razem będziemy mieli to na względzie już przy nagrywaniu więc postaramy się o poprawę.
A teraz już zapraszam na wywiad Micha z Trejm pt.:
Łysy jedzie do Szczecina.
UWAGA nagranie zawiera wulgaryzmy swoją drogą nie do uniknięcia przy naszej koncepcji.
Prawym w link jeśli ktoś chce pobrać plik by go gdzieś przerzucić do odsłuchu np. na telefon.