czwartek, 31 marca 2011

Pobojowisko


Wojnę już odespałem, zatem przyszedł czas by coś o niej skrobnąć. Jest tylko jeden problem - nie za bardzo wiem co bo wszystko już zostało powiedziane na forach wszelakich. Spróbuję jednak to podsumować i w miarę możliwości dodać coś od strony organizatorskiej.
Po dosyć krótkiej refleksji stwierdzam, że w sumie podsumowanie jest proste i wybaczcie mi ten autocytat ale nic lepiej moich odczuć nie oddaje jak następujący tekst:

„Widzę progres ale on mnie nie zadowala.”

Nie da się ukryć że sporo rzeczy poprawiliśmy, w tym co najważniejsze salę (choć to średnio nasza zasługa, ale czasem tak jest w życiu, że wystarczy wiedzieć za kim iść), jednak nie da się ukryć, że parę spraw też nie do końca wypaliło, jak choćby relacja live za którą osobiście odpowiadałem. Każdy z zaliczonych fakapów ma swoją historię i swoje przyczyny i nie chce tu popełniać samobiczowania oraz publicznego masochizmu wchodząc zbyt mocno w detal. Ograniczę się jedynie do stwierdzenia, że mamy doskonale świadomość co poszło nie tak jak powinno, również dzięki feedbackowi na forach jak i w luźnych pogaduchach, a że akurat autokrytyki nam nie brakuje to na pewno wszystko co się da w przyszłości poprawimy. Mam jednak wrażenie, że pomimo tych trudności impreza w końcowym rozrachunku wypaliła i jej powszechna ocena jest na plus. Zwłaszcza, że paru miejscach jak choćby, dla przykładu stoły to naprawdę serio, serio podeszliśmy do zagadnienia dzięki czemu nikt nie miał większych zastrzeżeń do ich ustawienia czy zagęszczenia.
Od strony sędziowania jak na skale imprezy nie było super wiele roboty więc można powiedzieć, że duch w narodzie spokojny. Zresztą wydaje mi  się, że to stan normalny na naszych krajowych turniejach i ludzie nie wzywaj pochopnie sędziów pytając w pierwszej kolejności choćby współgraczy przy sąsiednich stołach. I bardzo dobrze - przynajmniej środowisko się integruje. A jeśli jesteśmy przy integracji to przy Wojnie było to samo co cociażby w Toruniu czyli bardzo późne zakończenie gier w sobotę. Przez co sporo ludzi wykruszyło się z wieczornych atrakcji. Szczerze mówiąc osobiście jestem za zmianą tych proporcji i wolę gdy jest większa ilości czasu już wieczorem na pogaduchy na tematy wszelakie nad ulubionym napojem.
Wojna Światów 2011 za nami i póki co za bardzo nie myślimy o przyszłym roku ale mam świadomość, że nie długo trzeba będzie zacząć. Zresztą już teraz parę pomysłów mamy  które się narodziły przy okazji organizacji tegorocznej imprezy. Ale to pieśń dalszej przyszłości a póki co mamy zakończenie sezonu, nagrody środowiska czyli Młotki i oczywiście Drużynowe Mistrzostwa Polski.

Na koniec ciekawostka dla wszystkich fanów Sanitariatów z poprzedniej szkoły i innych kultystów Nurgla - przy okazji inwentaryzacji w jednej z szkół noclegowych okazało się, że ilość muszli jest o jedną sztukę na plusie. Podejrzewamy, że ktoś nauczony poprzednimi laty nie chciał dać  się zmylić nowej miejscówce i przyjechał zawczasu przygotowany z własnym Złotym Tronem.

poniedziałek, 28 marca 2011

Wojenna ruletka rozwiązanie


Kris.
Gratulacje!!
oficjalne wyniki - jest i rozwiązanie naszej zabawy.
Kris jako jedyny zdobył 3 punkty, reszta klasyfikacji wygląda następująco (ksywa/punkty):
Jan 2
grbz 2
Inkq 2
vladdi 2
Z perspektywy kury domowej 2
mati.pl 1
Emeryt 1
Marios 1
trej 1
Maciej 1
Typhus 1
Ykb 1  
Można powiedzieć że tabela jest dość płaska :) Wielkie dzięki dla wszystkich za udział.
Mam nadzieję, że w nie dalekiej przyszłości będzie więcej konkursów i to może nawet takich z nagrodami.
A o samej Wojnie Światów więcej w najbliższym czasie jak tylko się z Michem ogarniemy, a póki co muszę tą imprezkę najzwyczajniej w świecie odespać bo niestety jeszcze nie miałem okazji.

sobota, 26 marca 2011

WŚ piątek

Michowi udało się sklecić kilka a nawet ciut więcej zdań o biforku z figurkami w tle czyli o piątku na Wojnie Światów. Zapraszam do lektury.



Wojna Światów – Killzone!

Nadaje Michu. Chaos i zamęt pod pelną kontrolą – własnie trwaja zapisy. Ale jeden dzien Wojny Światów już za nami. W piątek jak zwykle – rozstawianie stołów, bluzgi a wieczorem pierwsze ofiary w ludziach.  Łysy szaleje z aparatem i twitterem – efekty współpracy jego zmyslu estetycznego i  pewnej ręki można oglądać tutaj (http://wojnaswiatow.pl/live.php).
Organizacja przebiegała coraz sprawniej w miarę upływu czasu – prawdopodobna przyczyną była obecność w budynku sympatycznego baru marki Społem zapatrzonego w napoje energetyzują o różnej mocy.

Wieczór nadszedl znienacka i część osób zdecydowala sie wyruszyć w kierunku sławnej poznańskiej starówki energetyzować się dalej, natomiast co bardziej żądni krwi osobnicy zostali na turnieju Killzona. Żeby nie uronić dla Was, drodzy czytelnicy, ani chwili wydarzenia, podzieliliśmy się z Łysym na podgrupy – On poszedł relacjonować nocne wędrówki, a ja pozostałem organizować Killzone.

Killzone wyszedł wyśmienicie. Kameralnie – 8 osób ale za to weteranów. Średnia wieku porównywalna była prawdopodobnie z parafialnym bingo. Okazało się, że najtrudniejszym elementem jest w tej grze ułożenie rozpiski. Kto zrobił to po raz pierwszy, miał małe szanse żeby wszystko działało. Drugim elementem, który stanowił niemały problem dla części graczy, była konieczność zapamiętania celów misji. Punkty liczyliśmy zatem na oko – doskonale wyrównało to szanse w przypadku co bardziej sklerotycznych uczestników.

Zaczęliśmy z godzinnym opóźnieniem, natomiast skończyliśmy godzinę wcześniej. Killzone nie jest grą, gdzie da sie przedłużać. W ciągu tych 2,5 godziny działo się jednak niemało. Cuda na kiju i bohaterskie szarże. I demony, wszędzie demony. Odkryliśmy z Michałku, że jest to drugi system, oprócz battla, gdzie demony są prawdziwie demoniczne. Dzielny opór inwazji z warpa probówali stawiać marinsi z zbrojach terminatorskich ale nie na wiele się to zdało. Sytuacja sie nieco zmienila w trzeciej misji.

Ideą Poznańskiego Gangbangu było, że gracz z czołówki gra z dwoma przeciwnikami z niższych miejsc, będących niejako w naturalnym sojuszu. Sprawdziło się. Zdradzieccy Black Templarzy Areckiego i Eldarzy Krisa (w ich przypadky przydomek zdradzieccy byłby tautologią) zabrali mi lizaka i dali kopa w zadek. Na drugim stole demony Michałku zostały wciągnięte w klasyczny „clusterfuck” z pięcioma młotkowymi (z trzech różnych armiii) – ale on przynajmnien coś zabił. W generalnej klasyfikacji niec to jednak nie zmieniło. Demony na pierwszych miejscach. Demoniczna atmosfera zresztą nadal trwa – za dzisiejsze śniadanie zapłaciłem 8,88. Do usłyszenia.

piątek, 25 marca 2011

Wojenna ruletka


Mam dla Was coś co idealnie można opisywać określeniem Prawie Jak Konkurs, bo zadanie jest tyle, że nagród poza krótkotrwałą sławą przy publikacji wyników i własną satysfakcją nie ma. Nie będę nadwyrężał cierpliwości tych którzy nie skończyli lektury po ostatnim a zarazem pierwszym zdaniu i od razu przejdę do rzeczy. Chodzi o odkrycie w sobie Farseera, wyznawcy Tzeentcha, Warpheada czy innego Astropaty i przewidznie przyszłości a konkretnie podium na Wojnie Światów. Jak ktoś nie wie kto wogóke będzie grał zapraszam tutaj.
Można ksywami, można numerami par z listy zgłoszeń. Wygrywa ten kto zdobędzie najwięcej punktów a punkty są za:
- jeden za każdą wytypowaną parę która trafiła na podium niezależnie od zajętego miejsca.
- jeden dodatkowo jeśli poprawnie przewidzi się miejsce.
Czyli przykładowo moja wizja przyszłości wygląda tak:
1 A
2 B
3 C
a wyniki turnieju z kolei wyglądają tak:
1 A
2 D
3 B
Dostaje za ten dar od Tzeentcha 3 punkty - dwie pary na podium plus jedna z miejscem.
Swoje projekcje astralne i wizje międzyplanetarne (cytując klasyków z Kielc) zostawcie proszę w komentarzach i gorąco zapraszam do zabawy.
Acha i deadline na punktowane zgłoszeniato rozpoczęcie pierwszej bitwy czyli sobota godzina 9 rano.

środa, 23 marca 2011

Oaths of Moment czyli Wojenne deklaracje


To już za kilkadziesiąt, kilkanaście, kilka godzin. Od poniedziałku mam problemy z koncentracją i myślami jestem przy weekendzie. Za sprawą nowej miejscówki tegoroczny turniej ma turbo powiew świeżości i towarzyszy mi taki prawie zapomniany dreszczyk emocji z czasów kiedy zaczynałem współuczestniczyć w tym przedsięwzięciu.
Przez dwa lata mój udział w organizacji poznańskiego mastera ograniczał się do popełniania trailerów i narzekania pomieszanego z mniej lub bardziej wymyśnymi wiązankami w bezpośrednim sąsiedźtwie noszonych stołów. Jednak w tym roku powracam do trochę większego zaangażowania w organizację głównie dlatego, że eM zajął się po równie długiej przerwie koordynacją całej zabawy a ja w przypływie dobrego humoru wychyliłem się z deklaracją, że skoro on to ja też. A eM złośliwie ;) wziął i zapamiętał to. I choć trochę żałuj, że sobie nie pogram zwłaszcza, że miał mi w tym towarzyszyć Michu, który jeszcze mi nie wybaczył mojej radosnej obietnicy dla eM'a, to jednak ciesze się, że za to będziemy razem robili relacje live. To jest novum zarówno dla nas jak i dla Was czyli potencjalnych zainteresowanych. Spodziewam się jakiś niedociągnięć ale mam  nadzieję, że uda się nam uniknąć co większych min i całość przebiegnie jednak bez fakapów. Szczerze mówiąc nie wiem czy na tym etapie mogę rzucać linkami więc na wszelki wypadek się wstrzymam. Na pewno w stosownym czasie pojawią się na co większych forach.
Za to na pewno mogę zadeklarować i mam nadzieję, że jest to bardziej przemyślana deklaracja niż ta przed chwilą wspomniana, iż postaramy się oboje z Michem maksymalnie dobrze  wykorzystać ten weekend – planujemy porozmawiać z różnymi ludźmi by potem to opublikować na łamach tego bloga. Zamierzamy również sprawić by relacja była możliwie atrakcyjna i dla tych którzy z różnych powodów nie dotrą jak i dla tych którzy ją przeczytają dopiero po zakończeniu turnieju. Będziemy również próbowali umieścić jakieś podsumowania na gorąc zarówno w sobotę jak i w niedzielę choć na pewno to nie będzie łatwe.
Słowem będzie się działo.
Już na samą myśl przebieram nóżkami.

niedziela, 20 marca 2011

Truposze po dwakroć


Nie będę ukrywał, że oryginalnie ta notka miała być o tym co już wiemy o Grey Knightach a przecież wiemy naprawdę sporo. O tym jak bardzo nadają się na przed herezyjnych Thousnad Sonsów z tymi swoimi zasadami czarowania obejmującymi pojazdy. I o tym, że czasem Hunters powinni też być Haunted. Ale nie będzie. Dlaczego? Bo pendrive z materiałami pomocniczymi które miały mi pomóc pisać o tym wszystkim został w pracy. A ja jak sobie o tym przypomniałem byłem w pociągu.
Ruchomym już.
Cóż najwyżej skrobne o tym już na legalu a póki co temat B.
Jakiś czas temu postanowiłem przy okazji zamawiania bardzo dobrego brytyjskiego serialu kryminalnego „Lynlley's Mysteries” (skoro już o nim piszę to szczerze polecam) nadrobić zaległości w Black Library i tym sposobem stałem się posiadaczem m.in. lektury pt. Dead men walking. Książka opowiada historie jakiejś górniczej planety gdzie budzą się necroni a walczą z nimi maniacy masek przeciwgazowych reprezentujący Krieg. Dużym plusem tego dziełka jest przybliżenie Death Korpsu i jego podejścia do wojny które dosyć mocno odbiega od tego w innych regimentach gwardii. Ale nie zamierzam się bawić w recenzenta a jedynie wspomnieć o dwóch refleksjach które mi się nasunęły przy okazji tej lektury.

Pierwsza to, że ta książka jest niebezpieczna. Człowieka aż korci i skręca na myśl o Kriegach bo te obrazki w głowie rodem z Forgeworldu nabierają za sprawą tej lektury coraz więcej treści i przystają być tylko fotkami modeli a stają się pomysłem na armię. A chyba trudno o bardziej hardkorowy dla portfela pomysł niż zbieranie DkoK – no może poza jakimś Titan Legion.
Natomiast druga refleksja dotyczy drugiej strony konfliktu. I przy tej okazji zacząłem się zastanawiać jak minimalną ilością zmian można by ugrywalnić necronół. I myślę, że temat dobrze okreśłił Jasiu aka Prezes w jakiejś rozmowie na ostatnim poznańskim lokalu. Mianowicie tosterom do szczęścia brakuje stuborna oraz rendingu na gauss weaponach. I to chyba, by robiło wystarczającą różnicę. Oczywiście jakieś nowości w sekcji troopsy by nie zawadziły – płacenie 360 punktów za możliwość zajmowania dwóch znaczników nie należy do szczególnie udanych dealów. Zwłaszcza, że jacy są wariorzy każdy widzi. A raczej pamięta bo zobaczyć ich to wyczyn ostatnimi czasy.
Podniesienie WS'a na lordzie też by nie zawadziło wtedy może by kogoś zabił w tym kombacie a nie tylko w nim stał. Ale to już detal i pewnie znalazłoby się jeszcze kilka innych rzeczy którym można by się baczniej przyjrzeć jak choćby pariasi. I tu pytanie do Was drodzy czytelnicy – jak Wy to widzicie? Co wy obdarzeni tytułem głównego autora Codex: Necrons byście zmienili w tej armii byśmy mieli okazję ją częściej oglądać na stołach i żeby poniższy obrazek stracił na aktualności?

czwartek, 17 marca 2011

Retro-turniej



To co mi się podoba w poznańskich lokalach to dosyć otwarte podejście do formuły zabawy. Oczywiście nie chcę tutaj robić z Poznaniaków, Tzeentch wie jakich prekursorów i klimaciarzy ale nie da się ukryć, że dwa ostatnie lokale na których miałem przyjemność grać, w stolicy podziemnych pomarańczy miały bardziej niż mniej oryginalny regulamin. O poprzednim możecie poczytać tutaj, dziś chciałem skrobnąć coś o tym świeższym czyli z ostatniej soboty.

Intencją Jacoba który odpowiadał za zasady było wymuszenie formułą zabawy zmiany w rozpiskach i by gracze odeszli od ogranych rozwiązań. I udało mu się, a patent który zastosował był prosty i zarazem skuteczny. Mianowicie w dwóch misjach, znaczniki co prawda można było zajmować troopsami ale dawało to jedynie po 200 punktów od sztuki. Natomiast tym co dawało prawdziwe punkty (czyli 800) były raz fasty, a raz elity. Czyli generalnie mówiąc troopsy w liczbie większej niż dwa  nie były szczególnie potrzebne do szczęścia. Pod warunkiem posiadania odpowiednio licznych elit i fastów. Natomiast 3cią misją była wariacja na temat anihilacji ze zwiększonym naciskiem na heavy support – tak dla kompletu.

I przy takich zasadach zabawa kompozycją rozpiski miała spory sens i dawała sporo radości. Oczywiście ma takie podejście swoje minusy bo sprawdza się jedynie przy odpowiednio dużych punktach. Nie oszukujmy się, by na 1500 pktów mieć i elity i fasty i heavy to nie jest trywialne zadanie zwłaszcza przy niektórych deksach. Kolejną sprawą jest, że takie zasady premiują graczy kolekcjonerów którzy mają sporo modeli, które kurzą się gdzieś po zakamarkach i jeśli nie nadejdzie taka właśnie okazja to nikt o nich nie pamięta. Bo nie oszukujmy się ilu wyznawców 8 ramiennej gwiazdy grających sprawdzonym 9+2 i nie pamiętający czasów lojtków-odkurzaczy, ma pod ręką raptorów czy innych rogatych bajkerów?

Jednak te minusy nie mogą nam zasłonić plusów. A te są nie małe choćby sporo kombinowania już na etapie składania rozpiski i co za tym idzie przypomnienie sobie rzadko odwiedzonych stron własnego kodeksu. A przy ciągle zmieniającej się - uwaga modne słowo – meta-game stały kontakt z podręcznikiem i przypominanie sobie o różnych możliwościach jest nie do przecenienia. Kolejny plus to możliwość zobaczenia rzadko wystawianych jednostek których w normalnym otoczeniu turniejowym należałoby szukać z świecą. A przy odrobinie szczęścia takie perełki się zdarzały po obu stronach stołu.

No i fajnie było sobie przypomnieć czasy 4 edycji gdzie troopsy w liczbie większej niż dwa nie były absolutną koniecznością jak teraz. Dzięki czemu było więcej punktów na to co tygrysy lubią bardziej czyli np. elity czy inne heavy. Dla mnie ten turniej był taką swoistą wycieczką w przeszłość i retrospekcją. A w pewnym wieku się docenia takie smaczki i jest się za nie po prostu wdzięcznym. Good old days i te klimaty ;)

Szczególnie zgrabnie wyciągniętej, z tego chaotycznego wywodu, puenty nie będzie bo chyba sam Tzeentch by musiał się zaangażować w jej odnalezienie więc wniosek końcowy będzie prosty:

"Drodzy organizatorzy więcej odwagi w regulaminowym szaleństwie."

I nie - to wcale nie jest zakamuflowany głos w sprawie DMP ;).
Serio, serio.

wtorek, 15 marca 2011

Podcast nr 6 - Od stolika ogrodowego do hali targowej.


Nie da się ukryć, że Wojna Światów to turniej zarówno mi jak i Michowi, przynajmniej emocjonalnie, najbliższy. I jest to fakt dla każdego kto choć trochę nas zna, wiadomy i wręcz oczywisty. Zatem nie będzie pewnie dla większości z Was wielkim zaskoczeniem tematyka podcasta nr 6.
Proszę Państwa - Wojna Światów - historia, teraźniejszość oraz oczywiście zamglona przyszłość. Czyli od stolika ogrodowego do hali targowej. Z gościnnym występem człowieka który za tym stoi już od dekady (z króciutką przerwą) czyli eM'a.

Podcast nr 6 - Wojna Światów 2k11

niedziela, 13 marca 2011

GW szop


Jesteśmy w europie – Games Workshop otwiera w stolicy naszego kraju swój sklep firmowy. Fajnie, nie?
Choć może nie do końca bo prostu to już nie ma dla nas znaczenia.
Dla nas czyli ludzi którzy grają w te gry, mają te modele i po prostu są przesiąknięci tym hobby. Bo tak szczerze mówiąc nawet jeśli mieszkałbym w Wawie to nie wiem co by ten sklep zmieniał dla mnie.
Chyba nic.
I patrząc na reakcje na forach to mam wrażenie, że nie jestem odosbniony w powyższym poglądzie. Owszem na batlowym border princes czy na Glorii Victis pojawiły się stosowne tematy ale by ich zasięg (przynajmniej w okrągłej części) był równie globalny jak choćby ostatniego flejmu o DMP to trudno już powiedzieć. W większych miastach figury można kupić w różnych sklepach stacjonarnych, w całym kraju via net więc ten sklep niczego nie zmieni.
Ale i tak się cieszę. Bo będzie coś do zobaczenia w stolicy poza Muzeum Powstania Warszawskiego. Taka szpileczka. A bardziej serio to znaczy, że może Games generalnie będzie traktował nasz kraj poważniej. Choć nie wiem co by to oznaczało bo szczerze mówiąc czasami trudno stwierdzić czy GW gdziekolwiek traktuje swoich klientów serio. No może poza Japonią – ach te darmowe deksy.
Ale najważniejszym plusem otwarcia sklepu jest, prawdziwa intencj stojąca za tym wydarzeniem. Bo choć placówka ta, podobnie jak każde inne przedśwzięcie biznesowe ma przynosić zysk to jednak ma również wprowadzać świeżą krew do hobby. Bo tak naprawdę GW jest to obojętne czy klient kupi coś u nich czy gdzieś obok, czy też na necie. I tak to oni odetną największy kupon od tej transakcji. Dla nich ważniejsze jest by ten klient w ogóle występował w przyrodzie. I po to im ten sklep. A nie oszukujmyh się w dobie internetu i allegro zwykłe sklepy nie mają łatwo. A pierwsze i najłatwiejsze koszta do redukcji to promocja hobby i związana z tym powierzchnia i roboczogodziny. Trudno zatem liczyć, że niezależnie dystrybutorzy będą kołem zamachowym dla promocji produktów Games Workshop w Polsce.
W przypadku tak niszowego hobby które u nas w kraju cały czas jeszcze nie do końca się przebiło do masowej świadomości, to obcinanie wydatków na promocję, czyli de facto ograniczanie się do stopniowo kurczącego się grona klientów, to w dłużeszej perspektywie podcinanie gałęzi na której się siedzi.
Zatem, rzeczywiście, aktualnie dla mnie nowo otwierany sklep GW w naszym kraju nie ma większego znaczenia. Ale pewnie za lat parę będzie miał i to całkiem spore. Bo może dzięki niemu i kolejnym takm miejscom to hobby będzie się jeszcze rozwijać.
O ile sam nie zmienię statusu na wykruszonego klienta, wtedy teza z początku tej notki będzie wiecznie aktualna.

wtorek, 8 marca 2011

Elektronik - turniej w kranie wina i gór zielonych

Tak na rozluźnienie po ostatnim flejmie, Michu proponuję relację z pewnego lokala i szersze perspektywy.
Przy okazji tej notki wprowadzam również nową etykietkę mianowicie - "relacje", bo zauważyłem, że używana do tej pory przy takich okazjach "scena turniejowa" zrobiła się ponad miarę pojemna.

Nadaje Michu.  W ostatnią sobotę zawitałem, wraz z panami eM-em oraz Krisem (ten drugi jako żywy dowód potęgi nekromancji), do pięknego miasta Zielonej Góry, celem poprzesuwania pamperków na lokalu organizowanym przez tamtejszy klub Ad Astra. Była to już moja druga wyprawa w tamte rejony, a trzecia poznańska. Z pierwszej, jak niektórzy może pamiętają, miałem zdać obszerną relację - niestety niewiele z tego wyszło. Postaram się, korzystając  z okazji, błąd ten naprawić. Warto bowiem napisać kilka słów o zielonogórskim światku 40k, który jest jak najbardziej żywy i budzi w poznaniakach nadzieje na czelendżera zlokalizowanego o przysłowiowy rzut beretem :) I bez obawy, nie zamierzam opowiadać swoich bitew - przynajmniej w całości...  A dla wytrwałych na samym dole relacja w postaci filmiku.

To właśnie zdjęcie, obrazujące dokonania miejscowego orkowego tech-prista, zainspirowało wybór podkładu muzycznego do filmiku.

Za poprzednich moich odwiedzin turniej odbywał się w ramach konwentu Bachanalia. Tym razem impreza gościła w Elektroniku, czyli Zespole Szkół Samochodowo-Elektronicznych. Moim zdaniem  miejscówka była o niebo lepsza - jasno, przestronnie i od strony wjazdu z Pozka. Na turnieju było 12 osób w tym 3 osobowe delegacje z Nowej Soli i Poznania. Miłą odmianą był zestaw występujących armii - nie było wilków, tylko jedna niezbyt hardkorowa gwardia a jedynymi BA grałem ja. Terenów było w sam raz, chociaż karton LOS blokerów przywieziony przez nas się chyba przydał. Podejrzewam ponadto, że przy tej niezmiernie luźnej i sympatycznej  atmosferze grało by się dobrze i bez terenów :)
Bardzo podobały mi się scenariusze. Nie wiem, czy są one lokalnym produktem ale mają kilka zalet. W pierwszym były do zajęcia trzy znaczniki na środku stołu, każdy po 300 punktów oraz +350 za zabicie HQ. W tym ostatnim aspekcie przypomina to krakowski „Urwij łeb hydrze”. Jak zauważył eM w drodze powrotnej, jest to całkiem dobry pomysł na pewien balans w środowisku bogatym w wilkowych szaleńców.  Drugi to Dawn of War z dwoma znacznikami za 500 punktów rozstawianymi przez graczy. Dodatkowe 600 punktów za więcej oddziałów w strefie przeciwnika. Piękna, naporowa misja, nagradzająca uniwersalne armie. Ostatnia to ćwiartki z dodatkowym bonusem za najdroższy oddział. Przy czym zajmowanie ćwiartki polega na zajęciu znacznika znajdującego się w jej środku. Co by nie mówić, doskonale pozwala to uniknąć zajmowania ćwiartki przysłowiowym butem w drzwiach.
Po prostu podręcznikowy klasyk.

Na turniej wziąłem rozpiskę nawet niezbyt jak na mnie udziwnioną - predy, dredy i razory plus jakieś plecaki i śmierć kompania. Szlify bojowe otrzymał też nowo maźnięty oddział devków - chociaż nie było mi łatwo pamiętać, że mam coś takiego w rozpie i w jednej z misji dopiero w 4 turze wyszli na stół.  Bohaterem dla mnie był dred bibliotekarz.  Nie jest to jednostka wybitnie koszto-efektywna ale daje wiele radości i część armi nie ma po prostu godnej odpowiedzi jak już dostanie się do kombatu.

We wszystkich trzech bitwach zaczynałem i tylko w jednej z własnej woli. To bolało. I we wszystkich trzech bitwach grałem zbyt mało agresywnie - nigdy nie wypadła 7 tura, a we wszystkich wypadkach byłaby to dla mnie szansa na polepszenie wyniku. Swoją drogą losowa ostatnia tura to jest nie najlepszy moim zdaniem pomysł. Boli armie, które i tak mają nie najbardziej z górki np. Eldarów, ucinając możliwość grania na ostatnio-turowe zajmowanie znaczników. Mimo wszystko udało mi się zająć drugie miejsce.  A było to tak -  w pierwszej bitwie trafiłem na Marka z Nowej Soli i Black Templarów. BT to nie jest  wygodny przeciwnik dla bladzi ale koledze od początku rzuty szły jakoś słabo. Zyskiwałem stopniowo przewagę i w pewnym momencie poczułem się chyba zbyt pewnie. Dobrze wycelowany Landek z termosami i szanse się wyrównały. Zbyt wolno zareagowałem, nie było 7 tury, do landka wsiedli taktyczni i objectiv dla BT. W rezultacie jedynie 12-8 dla mnie. Kolejny przeciwnik to gwardia. Dwa lemany, weterani, teamy z ciężkimi brońmi, blob z komisarzem. Misja to Dawn of War - zaczynam, więc DC z kapelanem śmiało do przodu. W tej misji BA z gwardią radzą sobie całkiem nieźle i po paru turach wynik mieliśmy właściwie ustalony. Co ciekawe, DC i kapelan prawie polegli od gwardyjskich fistów - na szczęście dla mnie Furioso lekce sobie waży takie urządzenia. Skończyło się 19-1 dla mnie, nie zdążyłem zająć drugiego objectivu.

Ostatni bitwa to eM z Dark Eldarami. Wyliczył, że muszę z nim wygrać 13-7, żeby wygrać turniej. To ja postanowiłem sobie ułatwić. I to nie jest prawda, że go zwałowałem, cokolwiek by wam mówił - po prostu sędzia miał taki sam pogląd na to na jakim stole powinniśmy grać :)  Przegrałem rzut i znowu zaczynam. Eldarzy w rezerwach, ja wesoło hasam. Wychodzą, niewiele robią. Ja niestety też. Następnie eM poprawia, tym razem skuteczniej i wchodzi do walki Incubimi.  Od tego momentu idzie po mojej myśli. W jednej turze praktycznie giną Ravagery (miałem fart), a Incubi mają krótką pogadankę pod tytułem latający dred. W takiej sytuacji co robią nieuczciwe elfy? Żagle jakieś rozwijają i tyle po niech widać. Darki kończą więc nie jestem w stanie już nic zmienić.  12-8 dla mnie. Niewiele zabrakło.

W ostatecznym rozrachunku pierwsze trzy miejsca zajęli poznaniacy. Przypomniało nam to czasy, kiedy czterdziestka w pozku raczkowała - wtedy było odwrotnie i z lubuskiego przyjeżdżali nas klepać - prawda Brajtman? Wydaje się, że rozwija się nam kolejny sensowny ośrodek czterdziestki . Będziemy chłopaków namawiać na czelendżera w tym roku i oby tylko znaleźli się chętni to tereny, sędziowie, a już na pewno gracze, znajdą się z łatwością. Myślę, że czelendżer po tej stronie naszego pięknego kraju będzie dobrym pomysłem. Acha, i na koniec parę zdjęć w rytmie czardasza.    

niedziela, 6 marca 2011

Płoń, płoń internecie


29 stron na Glorii Victis.
6 stron  na gildii.
3 strony na ligowej.

Dawno nie mieliśmy takiego flejma. Ostatnimi czasy wszystkie liryczne burdy kończyły się zanim dobrze się rozkręciły – przynajmniej w zdecydowanej większości. A tu nagle regulamin Drużynowych Mistrzostw Polski okazał się bombą.
Wodorową, wręcz.
Jakby komuś się udało przespać podwaliny tej zadymy to poszło o Imperial Armour, który Zły, jako autor regulaminu, dopuścił do zabawy. Oczywiście spotkało się to z sporym oporem, który jest dla mnie jak najbardziej zrozumiały. Dyskusja zawiera wszystko co powinna, czyli argumenty merytoryczne, argumenty częściowo merytoryczne, liczne powtórzenia, diagnozy stanu umysłowego, diagnozy społeczne, liczne powtórzenia, wycieczki osobiste, wycieczki środowiskowe i wiele postów.
Osobiście to czy IA będzie czy nie na tym turnieju, jest mi obojętne bo mnie na nim nie będzie. Jednak, jakbym miał się zadeklarować, to byłbym przeciw. W moim prywatnym odczuciu regulamin DMP powinien być jakąś wypadkową tego, co się działo na turniejach przez cały sezon. I dlatego podoba mi się koncepcja Racy który napisał, że jeśli IA będzie się regularnie pojawiało na turniejach, to wtedy jakby oczywistą konsekwencją, będzie dopuszczenie go na naszym największym i najważniejszym turnieju. Co prawda, biorąc pod uwagę jak aktualnie wygląda status IA, to jego występowanie w większym zakresie wydaje się marzeniem ściętej głowy. Jest jednak jedna dobra rzecz która wynikła z tego flejma czyli lista jednostek, stworzonych przez Forgeworld wraz z źródłem aktualnych zasad, którą przygotował Czajnik. Czyli coś o czym pisałem w tej notce. Dzięki tej liście wpisanie do regulaminu jakiegoś lokala zezwolenia na Imperial Armour staje się o wiele prostszą decyzją, bo przynajmniej wiadomo z czym się to je i gdzie tego w ogóle szukać.
I to mi się podoba w tej całej zadymie. Nie podoba mi się natomiast koncepcja „turnieju środowiska” która została ukuta w ogniu dyskusji. Bo w wolnym tłumaczeniu oznacza to, że organizatorzy turnieju są zdegradowanii do roli tragarzy stołów a regulamin stworzą inni. I choć na przyszłość formuła DMP na pewno wymaga doprecyzowania i niestety większych regulacji w jakimś regulaminie ligowym, ale póki co, jest jak jest i chłopaki z Warszawy wygrali sobie prawo stworzenia dowolnego regulaminu.
A my oczywiście mamy prawo go krytykować.
Nie wiem jak to się skończy i jaki kształ będą miały zasady ostatecznie, ale mam nadzieję, że sama impreza będzie równie udana co ten flejm zażarty. Jeśli tak się stanie będziemy mieli najlepszy turniej ever-ever i aktualnie za to trzymam kciuki. Nawet jeśli ma mnie na nim być.

czwartek, 3 marca 2011

Boje pod Najświętszym Masztem

Zdjęcie zerżnięte od Oka Terroru

Przybyłem, zobaczyłem, kości zmiażdżyłem.

Chciałem na początku coś napisać o bitwach. O tym jaki dzielny byłem ;) w dwóch pierwszych wygrywając je wraz z rewanżami. O tym jak w trzeciej grając z Mariosem twardo walczyłem lostami z własnymi błędami. I otym jak w rewanżu Marios pokazał mi jak działają lości gdy się takich nie popełnia (ja, dla odmiany, jego marinsami robiłem ich jeszcze więcej). I o tym jak w czwartej kombinowałem, kombinowałem i nic to nie dało. Ale nie napiszę o tym wszystkim bo… właściwie to niewiele więcej pamiętam z tych bitew.
Ograniczę się jedynie do kilku luźnych wnisoków.
- Eldarzy to armia nie dla mnie – przynajmiej w wydaniu walkery, farseer, avatar, herlaki. Jej klockowatość, nie mobilność oraz kruchość mnie odrzucają.  Może w odsłonie z radą na jetbajkach wygląda to ciekawiej, jednak ten standardowy build mi absolutnie nie leży. Co biorąc pod uwage zawartość moich półek nie jest szczególnie fajną wiadomością.
- Wilki to nie jest armia dla mnie – miałbym wyrzuty sumienia grajac takim samograjem. Ta armia, dobrze złożona ma odpowiedź na wszystko. I sama ma wszsytko: i kombat i strzelanie i psykerów i no po prostu wszystko. Na miejscu inkwizycji wjechałbym na Fenris sprawdzić czy oni w tym swoim Fangu jakiś mrocznych rytuałów nie odprawiają. Bo sądząc po efektach są w stanie zawstydzić całe Oko Terroru.
- Miałem okazję zagrać na tym turnieju Eldradem oraz na dwóch runkach i stwierdzam,  że moja tolerancja na speciali rośnie. Dwóch runków kosztuje tyle samo co DMD (Dawno-Martwy-Dziadek), zajmuje tyle samo slotów, zabiezpecza podobnie i czaruje mniej. Ale za to lepiej. Eldrad, żeby coś zabić potrzebuje walkerów które zguiduje lub herlaków którym cel zdoomuje. Natomiast dwóch runków robi dym sami z siebie - błyskawice, huragany, kreski – full opcje w pełnym stereo.
- Marinisi – i tu zaskoczenie – to fajna armia, choć samemu grając nie miałem zbyt wiele okazji się o tym przekonać to patrząc co Marios z nich wyciska stwierdziłem, że ta armia jest bardzo wymagająca ale nadal z potencjałem. I choć  jej porównanie do nowszych kodeksów braci 3+ wypada dosyć blado to jednak mają kilka swoich knyfów i ciekawostek.
- Lości to armia dla mnie. I chyba nie tylko. Specjalnie wziąłem mocną roziskę by:
a.) moi przeciwnicy mieli fun z grania lostami (taka promo-akcja ;) )
b.) zobaczyć co oni nimi wymyślą.
Swoje wymyślili co podejrzałem i odnotowałem a i przy okazji dobrze się bawili przynajmniej takie miałem wrażenie zwłaszcza przy  grach z Mariosem oraz z Tomkiem z Frontu Wschodniego. I o ile armiami przeciwników szło mi różnie o tyle Lostami nie przegrałem na tym turnieju choć moi przeciwnicy mieli dosyć mocne rozpy i nie mogę powiedzięc by któryś z nich miał ją mocno słabszą od tego co widzimy normalnie na stołach. To też było fajne bo, dzięki temu pojedynki były cały czas zażarte (no poza rewanżem z Mariosem) i nie było co sytuacji, że najpierw ja masakruje Ciebie (lub odwrotnie) a potem Ty mnie (lub odwrotnie) co daje remis ale akurat w tym przypadku wyrównanego pojedynku nie daje.

Organizacyjnie nie mam nic turniejowi do zarzucenia. Karty graczy były, misje wraz numerami były przyklejone do stołów. Zatem stoły również były i to z makietami. Nic tylko grać.

Podsumowując ten weekend stwierdzam, że Dice Crusher to turniej unikalny nie tylko z względu na swoją formułę czyli bitwa i rewanż, czy z względu na fakt, że sporo rzeczy na nim jest dopuszconych. To turniej wyjątkowy również z względu na ilość czasu przy stole który zapenia. 8 bitew nawet na 1300 punktów – to jest co grać . Sobota to jakiś maraton którego koncówka wymaga naprwde końskiej kondycji (której mi zdecydowanie zabrakło). Niedziela niby lajt ale też nie do końca. Na DC sobotni wieczór należy do spokojniejszych ponieważ nikt nie ma za bardzo sił na dzikie harce i swawole. Gdy w niedzielę wyjeżdzałem z Torunia myślałem fajnie, fajnie ale za rok to niekoniecznie. To po prostu nie na moje zdrowie. Ale minęło kilka dni i sobie myślę: „jeszcze jeden, jedszcze jeden!!”

Dice Crusher uzależnia.