sobota, 26 marca 2011

WŚ piątek

Michowi udało się sklecić kilka a nawet ciut więcej zdań o biforku z figurkami w tle czyli o piątku na Wojnie Światów. Zapraszam do lektury.



Wojna Światów – Killzone!

Nadaje Michu. Chaos i zamęt pod pelną kontrolą – własnie trwaja zapisy. Ale jeden dzien Wojny Światów już za nami. W piątek jak zwykle – rozstawianie stołów, bluzgi a wieczorem pierwsze ofiary w ludziach.  Łysy szaleje z aparatem i twitterem – efekty współpracy jego zmyslu estetycznego i  pewnej ręki można oglądać tutaj (http://wojnaswiatow.pl/live.php).
Organizacja przebiegała coraz sprawniej w miarę upływu czasu – prawdopodobna przyczyną była obecność w budynku sympatycznego baru marki Społem zapatrzonego w napoje energetyzują o różnej mocy.

Wieczór nadszedl znienacka i część osób zdecydowala sie wyruszyć w kierunku sławnej poznańskiej starówki energetyzować się dalej, natomiast co bardziej żądni krwi osobnicy zostali na turnieju Killzona. Żeby nie uronić dla Was, drodzy czytelnicy, ani chwili wydarzenia, podzieliliśmy się z Łysym na podgrupy – On poszedł relacjonować nocne wędrówki, a ja pozostałem organizować Killzone.

Killzone wyszedł wyśmienicie. Kameralnie – 8 osób ale za to weteranów. Średnia wieku porównywalna była prawdopodobnie z parafialnym bingo. Okazało się, że najtrudniejszym elementem jest w tej grze ułożenie rozpiski. Kto zrobił to po raz pierwszy, miał małe szanse żeby wszystko działało. Drugim elementem, który stanowił niemały problem dla części graczy, była konieczność zapamiętania celów misji. Punkty liczyliśmy zatem na oko – doskonale wyrównało to szanse w przypadku co bardziej sklerotycznych uczestników.

Zaczęliśmy z godzinnym opóźnieniem, natomiast skończyliśmy godzinę wcześniej. Killzone nie jest grą, gdzie da sie przedłużać. W ciągu tych 2,5 godziny działo się jednak niemało. Cuda na kiju i bohaterskie szarże. I demony, wszędzie demony. Odkryliśmy z Michałku, że jest to drugi system, oprócz battla, gdzie demony są prawdziwie demoniczne. Dzielny opór inwazji z warpa probówali stawiać marinsi z zbrojach terminatorskich ale nie na wiele się to zdało. Sytuacja sie nieco zmienila w trzeciej misji.

Ideą Poznańskiego Gangbangu było, że gracz z czołówki gra z dwoma przeciwnikami z niższych miejsc, będących niejako w naturalnym sojuszu. Sprawdziło się. Zdradzieccy Black Templarzy Areckiego i Eldarzy Krisa (w ich przypadky przydomek zdradzieccy byłby tautologią) zabrali mi lizaka i dali kopa w zadek. Na drugim stole demony Michałku zostały wciągnięte w klasyczny „clusterfuck” z pięcioma młotkowymi (z trzech różnych armiii) – ale on przynajmnien coś zabił. W generalnej klasyfikacji niec to jednak nie zmieniło. Demony na pierwszych miejscach. Demoniczna atmosfera zresztą nadal trwa – za dzisiejsze śniadanie zapłaciłem 8,88. Do usłyszenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz