sobota, 15 września 2007

Back in good old days.

Jakiś czas temu na forum GV natknąłem się na taką wypowiedź yakubu:

„Niestety, krakowscy orgowie, zamiast zadbac wieczorem o gości, zwykli się masterowac we własnym gronie. Drwiący

Ten post przypomniał mi o czymś o czym chciałem napisać już jakiś czas temu. Kiedyś na masterach spotkanie w sobotni wieczór przy piwku lub czymś mocniejszym było fundamentem każdego mastera. Ale od jakiegoś czasu ta tradycja się rozmywa. Ma na to wpływ pewnie jak zwykle wiele czynników. Nie oszukujmy się wiek nie jest najmniej ważnym z nich. Często ludzie będąc zmęczonymi po podróży i całym dniu grania zamiast siedzenia do późnej nocy wybierają sen. Normalna sprawa. Zwłaszcza, że coraz więcej ludzi jeździ po turniejach samochodem a mając w perspektywie średnio 300 km do przejechania następnego dnia średnim pomysłem są wieczorne szarże alkoholowe. Ludzie też coraz częściej zwracają uwagę na warunki noclegowe i wieczorami się relokują z miejsca walk.

Nie da się też ukryć, że na turniejach przewija się coraz więcej twarzy i zamiast jednej wielkiej szczęśliwej rodziny mamy do czynienia z osobnymi grupkami w koszulkach klubowych. Podejrzewam, że dla sporej grupy osób to o czym piszę nie jest żadnym problemem jednak dla mnie aspekt towarzyski tego hobby zawsze był jednym z najważniejszych. A już na pewno przed malowaniem ;). I szkoda mi tych długich nocnych Polaków rozmów. Powiem szczerze, że nie wiem czy samo granie jest wystarczająco atrakcyjne by gdzieś jechać pół Polski. Zwłaszcza jeśli pod nosem mam pełne wybór armii, przeciwników a nawet systemów.

Jednak to marudzenia nie zmienia faktu, że nadal wyjazd na master jest jednym z lepszych sposobów by naładować baterie przed kolejnymi tygodniami w pracy. No i nadal się dzieje wieczorami tak jak ostatnio na Snocie na przykłada albo jakiś czas temu na Krakonie kiedy wieczorne imprezy były w knajpach.

Warto posłuchać: