niedziela, 1 lipca 2012
Odrabianie lekcji
Podejrzewam, że większość z Was, drodzy czytelnicy, cały czas na hobby przeznacza aktualnie na wertowanie podręcznika i kminienie nad 6 edycją. A nie da się ukryć, że jest co robić bo zmiany są znaczne i zapowiada się całkiem zauważalna rewolucja na stolach. Ja jednak postanowiłem się na chwilę oderwać od nowych zasad i podzielić się pewną refleksją czy bardziej obserwacją którą mam po ostatnim masterze w Olsztynie czyli Battle Cannonie.
Przyszło mi ostatnią bitwę zagrać z jednym zawodników który będzie reprezentował nas już w sierpniu na ETC mianowicie z Thurionem. Była to dla mnie dosyć trudna do wymazania z pamięci bitwa bo dzięki mojemu jednemu błędowi z oddaniem zaczynania (wydawało mi się, że skoro gramy na znaczniki i rozpa mojego przeciwnika jest dla turbo nie wygodna to dobrze będzie kończyć - w efekcie wylądowałem w strefie bez covera) skończyła się po półtorej tury moją anihilacją. Po prostu zginęło wszystkie 5 ikon w moich lostach, przed jakimkolwiek rzutem na rezerwy dzięki czemu demony nie weszły i był jeden wielki Game over.
Zdarza się.
I skoro nie pograliśmy sobie za wiele to w zamian ucięliśmy sobie z Thurionem pogawędkę na temat alternatywnych scenariuszy tego starcia i w trakcie tej gadki nasz reprezentant powiedział coś co mi dało do myślenia. Mianowicie, że skoro graliśmy na 6 stole i szanse na top turnieju miał tylko przy 20-0 plus jakimś szczęśliwym zrządzeniu losu na stołach powyżej nas to mógł pójść na całość i wybrać bramkę pt. ryzykowna taktyka. Natomiast gdyby grał gdzieś wyżej i miał więcej do stracenie ryzykowne manewry by odrzucił na samym starcie. I choć jest to jak najbardziej logiczne to jednak nigdy wcześniej nie patrzyłem na taktykę w bitwie przez pryzmat wyniku w turnieju.
Oczywiście, zawsze się mówi, że nie warto w pierwszej rundzie masakrować bo potem się trafia na jakiegoś rzeźnika ale szczerze mówiąc zawsze jak zaczynam grać to o tym zapominam i po prostu gram najlepiej jak potrafię. I jestem przekonany, że nie jestem w tym odosobniony. Natomiast skłonność do ryzyka w ostatniej bitwie w powiązaniu z zajmowanym miejscem to dla mnie nowość. I coś czuję że najważniejsza lekcja z ostatniego turnieju klasy master na zasadach 5tej edcyji.
Etykiety:
myśli ulotne,
relacje
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Myślę, że taka mądrość przychodzi wraz doświadczeniem i jest zależna od celu jaki ktoś sobie stawia jadąc na turniej. Ja chyba w ogóle do tej pory grałem mało zachowawczo i np. zamiast pewnych 250VP wybierałem bardzo niepewne 500VP, a w rezultacie byłem 1000VP i x KP w plecy ;) Im wyższe miejsce tym większa satysfakcja, ale nie przywiązywałem do tego specjalnie uwagi - najważniejsza była dobra zabawa, a kitranie się za LOS-blockerami na remis wg mojej definicji do takich nie należy :P
OdpowiedzUsuńMyślę, że wraz z VI edycją poza zmianami w rozpiskach zmienię trochę podejście, bo chciałbym grać równo bez głupich błędów i idiotycznych zagrywek, a nie kończyć raz w Top10, a potem 2x w Top10, ale tym od końca ;)
Z 40stką jest jak z Pokerem. Trzeba liczyć oddsy, oraz wiedzieć kiedy ryzyko się opłaca. Jak ktoś jedzie na turniej 'ugrać' to kalkuluje i tyle. Podobnie ma się sprawa z turniejami znanych karcianek. Zdarza się nawet, że gracze którym nie poszło dostanie się do top 8 (nagrody) dropują z turnieju. Oczywiście lepiej jest dawać z siebie wszystko i zamiast chłodnej kalkulacji ukraść choćby i pięć, osiem punktów - a nóż naszemu oponentowi da to do myślenia. Warto grac do końca i dawać z siebie wszystko - jednocześnie trzeba wiedzieć, kiedy postawić na jedną kartę:) Kto nie ryzykuje - ten ostatnie stoły dupa poleruje.
OdpowiedzUsuńNie chcę uprawiać czarnowidztwa ale Ty żeś Łysy tą lekcję dopiero wysłuchał - o tym czy coś z tego wyniosłeś i będzie "lesson learned" zobaczymy na następnym masterze :)
OdpowiedzUsuńJa w Olsztynie miałem w dwóch bitwach taka sytuację gdy mogłem albo kitrać się 6 tur i walczyć o 8-9 punktów albo pobawić się, ryzykując że ugram tylko jakieś 4 ale mam szansę na 11. Jasne, że gdybym grał o miejsce to bezpieczne 8 jest zawsze lepsze niż możliwe 4, ale najbardziej dumny jestem z tego, że potrafiłem jasno określić kiedy zaczyna się gra va bank i świadomie podejmowałem decyzję czy na to iść czy nie. Dla mnie jest to duży postęp, wcześniej każdą bitwę traktowałem jako możliwą do wygrania i w rezultacie potrafiłem być bardzo zawiedziony uzyskanym wynikiem.
OdpowiedzUsuńPerzan - też jestem z Ciebie bardzo dumny.
OdpowiedzUsuńNo i to wszystko jest na pewno niezbędne w takim turnieju jak ETC - bez umiejętności chłodnego kalkulowania nie ma czego szukać w reprezentacji (na pewno nie tej naszej, gdzie walka jest o 1 miejsce do samego końca) :)
OdpowiedzUsuńZauważyłem w sumie ostatnio, że z im trudniejszym przeciwnikiem gram tym lepiej mi idzie wbrew pozorom. Tzn. popełniam mniej błędów, bardziej się skupiam i liczę każdego straconego i zyskanego killpointa. Chyba trzeba to zastosować we wszystkich bitwach :)
PS. Offtopując - czy taki autorski twór jak LatD poza jakimiś korektami w związku ze zmianą edycji (w końcu FAQ dostały wszystkie armie) czeka jakaś duża zmiana? Wiem, że na gotową wersję pewnie będzie trzeba trochę poczekać, ale czy w takim wypadku autor może sobie pozwolić na wprowadzenie samych smaczków starając się unikać wad? Nie to żeby LatD byli w V edycji samograjem (bo wtedy dostaliby bana ;) ), ale wiadomo o co chodzi :)
OdpowiedzUsuńMiałem odwrotną sytuację wczoraj - żeby wygrać turniej potrzebowałem 4 punktów w grze z blaszakami o 3 znaczniki. Cwany przecwinik cały czas mnie podpuszczał do szarży na latajki i nawijał o tym jak to pewnie ostatnia okazja żeby sobie poszarżować hordą. Kto by pomyślał że GtG może być najlepszym przyjacielem Orków :)
OdpowiedzUsuńHeh dobra notka, mi Eman zawsze marudził że powinienem czytać cele misji. Bo nie opłaca się czasami czegoś anihilować, jednak w moim małym móżdżku jest tylko jeden cen: Wyrżnąć wszystko co się rusza, inne objectivy jakoś umykają mi :P
OdpowiedzUsuńNo to ja mam z goła nieco inaczej.
OdpowiedzUsuńMoje wszelkie sukcesy w grach strategicznych zawsze opierały się o zimną kalkulacje. W głowie zawsze liczyłem (opierajac sie o statystykę) co przyniesie mi dany ruch. Dlaej odejmowałem z 20-30 % na tzw "pecha" (Ci co mnie znaja bliżej wiedzą że kostki nigdy mnie nie kochały..chyba ze popatrzyć na to jako oral gwalt wiecznych jedynek i 6 na niemodyfikowane ld10 :P) i dopiero w tak obliczony suskces wchodziłem.
Zawsze staram się tak ustawić aby walczyć przynajmniej z 2 przewagą.
Jeśli to jest nie osiąglane staję za podwójna garda.. i czakam na poważny bład przeciwnika. I dopiero kiedy otworzy się w pełni (właśnie ryzykując - wiekszosc szybko peka psychicznie) uderzam w najczulsze miejsce... niedajac szansy na oddanie.
Nie ma sie co czarować. Sukces w grach strategicznych głównie opiera się na psychologi..
Dobrym przykładem jest Vlad. Do puki nie uwierzysz i nie pokanasz go pierwszy raz.. dostajesz zawsze bęcki.
Jak przełamiesz tę barierę nagle okazuje się, że jest to wymagający, ale jak najbardziej w Twoim zasięgu przeciwnik. A o zwycięstwie decydują już jedynie małe błędy obu stron.
Dobrego gracza poznaje sie też po tym, jak potrafi przeczekać pecha i zamaist załamywać się (bo stracił np 1000 vp od jednej ld) gra dalej czekając na swoją szanse. A kiedy nadarzy się okazja odwraca wynik do góry nogami.
I tutaj pasuje dobrze Marios i jego słynne (kiedy 3/4 armi jego nie zyja.. a przewnik jest wszędzie)
"jest dobrze"
Bo dobry gracz majac nawet 600vp przeciwko 1500 nadal ma plan na grę i pomysł na zwycięstwo. Staje się ono tylko dla niego trudniej osiagalne :D