wtorek, 1 listopada 2011

Turniej wszystkich turnieji?


Jak powszechnie wiadomo ze Szczecina pochodzi Krzysztof Jarzyna - szef wszystkich szefów. Ale niedługo może do niego dołączyć, wśród trademarków tego miasta, turniej wszystkich turnieji czyli Halo Stars. Byłem w życiu na wielu imprezach bitewniakowych, niektórych całkiem sporych jak ETC ale również na takich mniejszych np.  lokalach o których potrafili zapomnieć ich właśni orgowie. I muszę przyznać, że wśród wszystkich wspomnień związanych z tymi wyjazdami te z Szczecina są najwyraźniejsze i najprzyjemniejsze. A w tym roku orgowie z Marcinem na czele przeszli sami siebie. Ale zanim o tym kilka słów na temat bitew.

W pierwszej rundzie mieliśmy chellenga z Michem który grał demonami. Oględnie mówiąc ja turlałem w miarę normalnie ale Michu zdecydowanie nie. Konkretnie to miał turbo pecha. Zaliczył wszystkie wyniki z tabelki mishape. Rydwan zginął, crushery ja ustawiałem, a psy Khorna wróciły do rezerw dzięki czemu weszły dopiero w 5 turze. A w 6tej wyturlały za mało na fleeta i nigdzie nie doszły. Thirster oblał wszystkie sejwy. A wisienką na torcie były moje fiendy które w lesie przyjęły fiendy micha i zabiły je wszystkie bez straty wounda. Myślę, że te parę przykładów dosyć dobrze oddaje przebieg bitwy.
19-1

W drugiej bitwie spotkałem się Pająkiem i jego  mrocznymi wytwórcami świec pod sztandarem Vecta. Plan był prosty - oddaje zaczynanie Pająkowi bo ucieknie mi do rezerw albo przejmie inicjatywę na 4+ następnie samemu przejmuje inicjatywę otwieram tyle fruwajek ile się da i jest gitara. Plan się udał połowicznie. Wygrałem zaczynanie, oddałem je, przejąłem, nacisnąłem spust i nic. Bo urwana lanca i jeden stun to nie za wiele. Dark Eldarzy stwierdzili " ale gupi ci kultyści" a następnie "bez odbioru" I raider z vectem i groteskami oraz drugi z incubimi znalazły się u mnie. Chwilę później do tanga dołączyły bestie. Zacząłęm to kontrować i udało mi się to wszystko pozabijać jednak mój kombat a następnie reszta była coraz skuteczniej molestowana przez venomy i poza moralnym zwycięstwem w fazie assaultu odniosłem również porażkę.
5-15

Trzeci bitwa to tyrki kolegi Jawora. Kolega pierwszy raz widział lostów w akcji i zobaczył jak to działa na piechotną armię. A jak wyjdą rzuty na rezerwy i przeciwnik nie zmaluje jakiś cudów z screenowaniem się to działa to dosyć dobrze.
20-0

Po tak cudnej sobocie gdzie udało mi się nie zagrać ani razu z marinsami musiała się ta idylla zje...zepsuć i niedziela stała pod znakiem Grey Knightów. Najpierw przyszło mi zagrać z Afro. Szczerze mówiąć bitwa nie miała jakiejś większej historii. Generalnie obu nam turlanie nie wychodziło za bardzo Afro np nie doszarżował na 3 cale. Mi dla odmiany z ponad 80 ataków fiendów w dredy udało się trafić nie całe 20 z czego wyturlałem jednego glana i jedną penę. Po prostu moc. W kluczowym momencie odpuściłem szarżę na 10 termosów pomimo że miałem do dyspozycji 16 letterów bojąc się sanktuarium. Dzięki temu w walce o środkowy znacznik mogłem liczyć tylko na kontestowanie go (co się finalnie udało). Miałem jeszcze plan na remis ale zabrakło jednego wound na termosach i zatrzymania jednego razora nad czym pracowałem przez parę dobrych tur.
6-14

Ostatnie starcie znowu z szarakami tym razem z współobywatelem z unii czyli z Matthiasem - chyba z Berlina. Jego rozpiska to min-max purifacatorów czy jak oni się zwą w razorach (z troopsów za sprawą stosownego speciala), 3 dredy 10 osobowy strike squad i jakieś dodatki. Powiem tak. Nie mam nic do zaoferowania takiej armii dzięki tym płomienią oraz preferowi szarżowanie tego demonami to samobójstwo. Strzelanie się z tym, Lostami, to samobójstwo. A biorąc pod uwagę, że wszystko ma transporty w przeciwieństwie do mnie to choć nieznacznie ale nadal taka armia jest bardziej mobilna od mojej. Słowem w każdej fazie jestem w czterech literach. Na szczęście przeciwnik był bardzo miły więc pomimo to dobrze się grało.
4-16

Jak widać jakiś cudów na patyku nie ugrałem na tym turnieju (suma sumarum 15 miejsce) ale zauważyłem to tak serio dopiero w poniedziałek. Wcześniej po prostu dobrze się bawiłem z wydatną pomocą organizatorów. Zapewnili oni wszystko - kawa/herbata to może już standard ale tosty na drugie śniadanie już nie koniecznie. A potem jeszcze grill po bitwach a do niego piwko.Następnie Red bull w niedzielę rano. A w międzyczasie kociołek Panoramixa dla odważnych. Po prostu czad. Oprócz tego każdy dostał dyplom i pewnie z połowa graczy albo i więcej jakiś upominek. Zgodna opinia w trakcie rozmów na fajce czy potem w drodze powrotnej to, że gracze mogli się czuć wręcz rozpieszczeni. Wielkie gratki dla wszystkich którzy do tego się przyczynili.

Moja końcowa refleksja już po bitwie z kolegą z Niemiec, to że chętnie bym do nich pojechał na jakiś turniej. Fajnie zagrać z kimś zupełnie nowym i z trochę innym podejściem do tematu. A przy okazji można sprawdzić jak wiele im brakuje do poziomu Halo Stars.

2 komentarze:

  1. Zdecydowanie najlepszy turniej, dla Marcina też młotek by się należał!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tam oprocz ostatniej bitwy to generalnie otrzynywalem baty,demony graly co chcialy,a z reguly byla to kicha, w dodatku 2x GK. A wrocilem w doskonalym humorze. Pelen szacun panowie orgowie!

    OdpowiedzUsuń