środa, 22 października 2008

Ten magiczny tydzień.

Trochę wstyd się przyznać ale wyjazd na Halo Stars będzie moją pierwszą wycieczką na mastera w tym sezonie. Jednak tłumaczę to sobie, że kiedyś musiał przyjść czas żniw w działce turnieji dla lenistwa i życia pozafigurkowego. Ale już w zeszłym roku sobie obiecałem, że w miarę możliwości wrócę do Szczecina na kolejną odsłonę znaku firmowego chłopaków z klubu Monolit. I tym razem ani lenistwo ani inne czynniki nie mogły mnie zatrzymać tak jak to miało miejsce przy okazji Trójmiejskiej Herezji czy Areny. Poza tym nie da się ukryć, że łatwiej się zmobilizować do wyjazdu gdy wiadomo, że nie zabraknie ziomalstwa w koszulkach klubowych. Bo nie da się ukryć, że tak jak kiedyś nawzajem się nakręcaliśmy do kolejnych wypadów z Poznania tak od jakiegoś czasu działało to wręcz w drugą stronę. Tym bardziej miło załapać się na taki zaskakujący i spontaniczny zryw. Myślę, że opinie które przywieźliśmy po zeszłorocznej imprezie miały całkiem spory wpływ na fakt, że tyle ludzi zdecydowało się na spakowanie figsów.
W tygodniu poprzedzającym każdego mastera najlepsze jest oczekiwanie. To trochę jak z gwiazdką w dzieciństwie a konkretnie prezentami. Może nie ta skala ale radocha w sumie podobna (z wiekiem człowiekowi wymagania spadają). Nawet można dostrzec dodatkowe podobieństwo pomiędzy wielkim porządkami domowymi a ogarnianiem armii. Jakby ktoś poszukiwał oryginalnej metody promocji swojego mastera czy chelka mógłby pójść za ciosem czy raczej skojarzeniem i ludzią zgłoszonym na 2 tygodnie przed imprezą rozsyłać czekoladki w kształcie boltera na ostatnie 10 dni oczekiwania na TEN weekend. Mogły by nawet być z alkoholem - fani nalewek wiśniowych byliby wniebowzięci.
Cały tydzień człowiek ma świadomość, że w weekend odpocznie, w sposób równie specyficzny co i skuteczny. Bo zarywanie dwóch nocek z rzędu stanie po kilka(naście) godzin przy stołach duszenie w sobie negatywnych emocji po kolejnym combie jedynkowym i do tego na deser jakieś after-party w dymie trudno nazwać wypoczynkiem. Ale odskocznią jak najbardziej i z tej koncentracji przez te kilkadziesiąt godzin weekendu na hobby w towrzystwie takich samych fascynatów wynika siła relaksu masterowego. Kiedyś czytałem artykuł o graczach RPG gdzie autor zarzucał takiej rozrywce eskapizm który u graczy może wywoływać problem z przystosowaniem do życia w normalnym społeczeństwie. Mam wrażenie, że ten "specjalista" podobne wnioski wysnuł na bazie harmonogramu aktywności przeciętnego 40kowicza na masterze, jednak czasem po prostu trzeba odpocząć inaczej niż zwykle. A myślę, że ludziom siedzących nocami z kijem nad jeziorem również na podobnej zasadzie można by zarzucić eskapizm.
Muszę się przyznać, że się stęskniłem za tym czasem przed samym masterem. Za perspektywą spotkania z dobrymi znajomymi, pogadania o 40kce i nie tylko, zagrania bitewki z kimś nowym. Albo z kimś z kim się nie widziało wieki. Brakowało mi trochę tego i nawet nie miałem świadomości jak bardzo.
Będzie się działo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz