czwartek, 30 października 2008
Mono, stereo czy może 5+1?
Człowiek kupuje swoje przysłowiowe pierwsze HQ i dwa troopsy tworząc fundament pod swoją pierwszą armię. Rozgrywa n-dziesiąt bitew w między czasie robiąc kolejne zakupy. Wraz z nimi w zwykłym FOCie przestaje starczać slotów by wystawić wszystko to co się po pułkach i innych kartonach czai. Jednak wraz z doświadczeniem w grze swoją armią przychodzi znużenie które najczęściej mija wraz z nową edycją podstawki bądź kolejną odsłoną kodeksu (chyba, że się gra SW lub DE). Ale i tak w pewnym momencie pojawia się pomysł zaczęcia bądź po prostu kupienia nowej armii. Jest to naturalna kolej rzeczy i pytanie brzmi nie "czy" lecz wyłącznie "kiedy" taka koncepcja się zrodzi. Może to się odbyć na zasadzie płynnego przejścia np. od gwardii do inkwizycji, bądź poprzez realizacje swoich "ukrytych pragnień" np. człowiek strzelał z 9 oblitów przez ostatnie 3 lata to z chęcią by komuś tak po prostu lutnął więc zaczyna się interesować dajmy na to Bladziami.
Zanim jednak się dojdzie do tego etapu w zabawie w to hobby to człowiek jeżdżąc po turniejach przez dłuższy czas ma szanse stać się symbolem danej armii (lub armia symbolem człowieka). I tak na przykład przez długi Eman kojarzył się wszystkim wyłącznie z kolorem czerwonym z "delikatnym" czarnym akcentem a z kolei Brajtman z małymi niebieskim ludzikami. Jednak aktualnie pierwszy bladź RP otworzył własną bocznicę kolejową, a dotychczasowy zawiadowca udał się na wycieczkę objazdową gdzie poznaje na nowo różne nacje galaktyki.
Z jednej strony fajnie mieć parę armii i móc co turniej zagrać czymś z zupełnie innej bajki. Raz jakieś eldary potem jakiś safh'ik a jeszcze później jacyś psychopaci z chainswordami. Trudno przy takiej mnogości się znudzić a i wachlarz bodźców jakby rozleglejszy niż przy trzymani się jednej armii. JMam jednak wrażenie, że mając tyle hipotetycznych możliwości to i tak najczęściej człowiek się ogranicza do najpopularniejszych bądź sprawdzonych rozwiązań mało wnosząc od siebie do samej rozpiski. Nie mówię, że się rozpy kseruje ale jednak nie dostrzega się jednak tych wszystkich smaczków. (Vladd jest wyjątkiem potwierdzającym regułę ;)).
Z kolei katowanie ciągle tego samego army listu ma swoje uroki. Człowiek składając kolejne wariacje na ten sam temat ma poczucie zdobywania wiedzy tajemnej. Zwłaszcza jeśli maltretowany army list nie jest super popularny łatwo o takie wrażenie. Każde nowe odkryte grywalne rozwiązanie daje też wielką satysfakcję na długo przed samą bitwą. Dobrym przykładem są kolejne szalone koncepcje wilkowe. Inna sprawa, że najczęściej wystawiając coś po raz pierwszy to to coś ginie na samym początku bitwy i trzeba kolejnych starć by ocenić rzeczywistą przydatność tego czegoś. A co jest najfajniejsze to bardzo często pomimo grania jedną armią nie wystawia się dwóch takich samych armii na turniej bo cały czas kusi by coś tam jeszcze podkręcić w rozpisce. Jest to zabawa zbliżona do ustawiania bolidu pod konkretny weekend w Formule 1. Tu jest taki sam mechanizm, oczywiście jest jakiś core armii ale zawsze jest trochę punktów na freestyle związany z np większym stężeniem jednej armii na liście zgłoszeń. Zwłaszcza eldarzy potrafią tak wpływać na rozpiski innych.
A i tak najlepsze w tym wszystkim jest to, że niezależnie od tego czy ktoś chce mieć wszystkie armie czy tylko jedną ale ze wszystkim i to we wszystkich odmianach to można się równie dobrze bawić. I w tym momencie nie ma znaczenia czy gramy wyłącznie towarzysko czy głównie turniejowo.
Etykiety:
ciekawsotka,
scena turniejowa,
zasady
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz