środa, 23 maja 2012
Przemyślenia spod lufy lemana*
Póki co małymi ale jak znam życie, a niemłody już niestety jestem, niepostrzeżenie przemienią się one w całkiem spore kroki zbliża się pierwszy turniej klasy Master w sezonie 2012/2013 czyli Battle Cannon. W tym roku formuła imprezy uległa całkiem, całkiem odczuwalnemu liftingowi jeśli chodzi o regulamin i zamiast standardowych punktów i 5 bitew będziemy mieli 1300 pktów oraz 7 bitew. I szczerze mówiąc moje wrodzone malkontenctwo nie pozwala mi się cieszyć ani jednym ani drugim. Drugim bo skoro pierwsze to lepiej zostawić te 5 bitew i otrzymać balet pokroju Grill & Chill gdzie czas spędzony na luźnej gadce z wszystkim przy kiełbasce i zapojce jest dłuższy niż ten przestany przy stole. A to, że za sprawą niejasnych dla mnie pobudek, Łódź na własne życzenie znika na tą chwilę z 40kowej mapy turniejowej powoduje, że może tym bardziej, warto uderzyć w tą, całkiem sporą, niszę.
A pierwszym się nie cieszę bo nie umiem za bardzo składać rozpisek na takie punkty. Przynajmniej Lost and Damned. Do tej pory wydawało mi się, że są dwa rodzaje armii: takie które się dobrze skalują na każde punkty np. Wilki czy DE (w ich przypadku można by nawet zrobić tabelkę jak do VP i w zależności od punktów odczytywać ilość venomow ;) ) i takie które gorzej np. Eldarzy (choć całkiem popularny jest pogląd, że to nic wspólnego z punktami nie ma ;) ). Ale okazuje się, że jest trzeci typ armii który się po prostu nie skaluję i poniżej pewnego progu nie działa.... i nie. I do tej kategorii właśnie wchodzą Lości. I po zeszłym tygodniu mam wrażenie, że ta granica grywalności przebiega właśnie w okolicach tego tysiąc trzysta więc pewnie da się złożyć coś grywalnego ale cały czas jeszcze "trochę" błądzę.
Jak już mam wystarczająco Hellbladów i Rending Clawów to odkrywam, że do strzelania mam całe dwie laski. Oczywiście obie z BS3. No normalnie ogień w szopie. Jak dokładam strzelania to odkrywam, że ekipa odpowiedzialna od wjazdu na deplojment się zrobiła jakaś taka... no... licha, nazwijmy to umownie. I tak od tygodnia męczę zagadnienie. Rozważałem nawet opcję wzięcia czegoś innego ale trochę mi to na ambicję weszło i się zaparłem. Choć jeśli moje męki twórcze mają jeszcze potrwać trochę to mogę się złamać i wybrać jakąś drużkę na skróty (np. szare pancerzyki ;) ). No ale póki co wierzę, że mi się uda coś co wyda mi się warte wiezienia tyle kilometrów na 7 bitew.
Zdaję sobie sprawę, że trochę pomarudziłem w powyższych akapitach ale nie zmienia to faktu, że niezależenie od figurek w walizce, będę się z wszystkich sił starał dotrzeć do Olsztyna bo tegoturnieju po prostu nie wypada przegapić. Jego lokalizacja oraz całkiem sprawna organizacja sprawia, że za każdym razem ociera się o ideał więc jak ktoś jeszcze nie był to warto. A jak ktoś był to już wie, że warto.
Do zo.
* W standardowym wariancie
Etykiety:
myśli ulotne,
scena turniejowa
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Łysy... a po co Ci strzelanie? :) 1300 pkt dające w mordę to nie tak źle ;)
OdpowiedzUsuńBo jak znam tych podłych oponentów to sami z tych swoich rhinosów nie wysiądą.
OdpowiedzUsuńWałkarze ;)
Ja na lidze cytadeli gram Word Bearerami Liwana, na samych prawie demonach i mój shooting to 10 bolterów i 2 melty :D.
OdpowiedzUsuńJakoś nie narzekam na przyjemność z gry ;).