czwartek, 18 listopada 2010

Kwestia praktyki


Newsem na czasie jest zdecydowanie nowy FAQ autorstwa GW do podstawowego podręcznika opatrzony numerkiem 1.1. I choć pod poprzednią notką już mnie Emeryt podejrzewał o twórczość na jego temat to na razie nie czuje się na siłach by podjąć się tego wyzwania. Jest głównie spowodowane świadomością na temat własnej znajomości zasad, czyli jej braku, ale jest on na tyle mocno ingerujący w system, że zostawienie go bez komentarza nie wchodzi w grę. Czkawką zatem się na tym bogu odbije - pytanie jak i kiedy. A póki co chciałem napisać o czymś zupełnie innym.
Mianowicie na dniach grałem z Docentem i jego wagonowymi orkami bitewkę w ramach Trójmiejskiej Ligii Lokalnej. Łomot dostałem nie miłosierny. Właściwie bardziej się nie dało. To nie to, że Docentowi i jego zielonym nie powiesiłem za wysoko poprzeczki - ja sam się o nią potknąłem podnosząc ją. Oczywiście mógłbym stwierdzić, że miałem niefarta - bo miałem i zapomnieć o tej bitwie. Co nie byłoby złą opcją bo wspomnienie szarży 10 demonetek na 9 orków będzie mnie męczyć w najgorszych snach. Z 40 ataków zadałem 1 wounda. Jednego. W dodatku na nobie więc nie zabiłem żadnej figurki. Na 10 invów zdałem jeden dzięki czemu ustałem w kombacie. Wow. Prawie jak  progres. Słowem gdyby mi szło tak jak mi nie szło to ta notka powstałaby za tydzień bo bym wracał z Marsa gdzie bym wylądował na pełnej... no, sami wiecie czym.
Ale jednak pomimo pełnej traumy miałem świadomość, że mówienie wyłącznie o niefarice byłoby sporym uproszczeniem bo oprócz turlania dało się parę innych rzeczy zrobić w tej bitwie zdecydowanie lepiej. Jednak bym to dostrzegł musiała chwila lub dwie minąć. I teraz grając w 40ke nie często ale chociaż regularnie odkrywam na nowo jedną z najbardziej banalnych prawd. Skill to kwestia praktyki. Częste granie z wymagającymi przeciwnikami plus chwila refleksji po bitwie co można było zrobić lepiej daje naprawdę dużo jeśli chodzi o umiejętności. A jak jeszcze z oponentem się skonsultuje swoje wnioski zaraz po potyczce to już normalnie jak trening ;). Oczywiście jeśli kogoś to w ogóle interesuje bo równie dobrze może mieć to w pompie grać po to by miło spędzić czas a skilla mieć w zupełnie innych rzeczach. Doskonale znam to podejście z autopsji jednak ostatnio przypomniałem sobie frajdę z rozkminania 40ki i odświeżam sobie pewne truizmy. I korzystając z tych łam postanowiłem nie być w tym sam ;). Oczywiście teraz już wiem, że następnym razem z wagonowymi orkami zagram trochę inaczej. I nawet jeśli plan nie wypali to będę miał kolejne wnioski aż w końcu się uda. Bo najbardziej właśnie w tej bitwie mi zabrakło ogrania i w związku z tym choćby świadomości zagrożeń na mnie podstępnie czyhających w orkowej strategi.
Wszystko fajnie i pięknie tylko by mieć praktykę i ogranie potrzeba jeszcze jednej rzeczy o której Pezet rymował, że to największy terrorysta czyli czasu. Zatem właśnie jego Wam i przy okazji sobie drodzy czytelnicy życzę z całego mojego niefarta, zresztą i farta też w końcu jednego inva zdałem.

6 komentarzy:

  1. I trzeba mieć w mieście gości, którzy też mają czas :|

    OdpowiedzUsuń
  2. białe litery na czarnym tle - potem mam kruca powidoki ;/

    OdpowiedzUsuń
  3. Trej błagam wróć do poprzedniej grafiki.. lub zrób jakąś inna :/

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie-e. Ta jest OK ;)

    Nath.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dramatyzujecie ciutkę ;)
    A bardziej serio to po tygodniu patrzenia na ten layout nadal mi się podoba więc na tą chwilę nie przewiduje dłubania przy nim. Sorki.

    OdpowiedzUsuń
  6. podobać to on się i może, ale czytać się nie da ;P dwie notki i mi miga przed oczami...

    piszczu

    OdpowiedzUsuń