poniedziałek, 16 marca 2009
Armia Śmierci czy ostateczna Śmierć Armii
Dawno, dawno temu za 7 sektorami i 13 słońcami na polach bitew oświetlanych blaskiem Imperatora największy postrach siała Armia Śmierci. Żeby za bardzo się nie rozwodzić- to jak się nazywała tak robiła i to praktycznie wyłącznie w fazie assaultu. Głównie fistami. Raz po raz ktoś odpalił jakąś meltę ale nikt zazwyczaj nie czekał na efekt strzału i od razu szarżował. Zwłaszcza, że jeśli był krótki z melty to wnioski były oczywiste. Taktyka stojąca za tą armią sprawiała, że plany Wujka Marcelusa wobec pokraki były szczytem wyrafinowania i podstępnej przebiegłości.
Army of Death to wariacja na temat Blood Angeli która swoje korzenie przynajmniej jeśli chodzi o zasady miała w jakimś scenariuszu który odtwarzał "historyczne" starcie gdzie nie tylko Kompanii były po drodze z Czarną Furią i to na dłuższą metę. Jednak zmiana kodeksu bladzi sprawiła, że próba przystosowania przedpotopowych zasad do nowych realiów była równie karkołomna co po prostu bezsensowna (również dostrzegacie szarą analogię? ;) ). I teraz po długim odpoczynku od armii składającej się z bandy terminatorów z FnP, furiusem i dodatkowym atakiem wspieranym przez dwóch kapelanów za sprawą chłopaków z BoLS'a koszmar wszystkich SAFH'ów powraca.
Ale, żeby być szczerym nie jest to powrót taki jak heroiny w pulp fiction. Z jednej strony - tej lepszej - jest sporo fajnych rzeczy w tej armii np. wszyscy (prawie) dostali rending co przy aktualnych zasadach jest dobre ale już nie wzbudza grymasu bólu na twarzach przeciwników, nadal można sobie wykupić feel no pain czy furius charge. I co ciekawsze można wykupić jedno lub drugie i nie trzeba brać wielkiego pakietu jak kiedyś. Jednocześnie te bonusy zostały doprawione dla wyrównania plusami ujemnymi jak brak podów czy combat squadów. Nie da się ukryć że takie obostrzenie poważnie zawęzają pole manewru i całkiem sprawnie balansują całość.
Oprócz tego autorzy z BoLSa dopracowali pewne bzdury z poprzedniej edycji jak: zawsze rejdżujące devki czy libra nie mogący używać mocy i na ich zasadach te jednostki są wystawialne a dewastatorzy nawet ciekawi. Oprócz tego nowa Army of Death ma specjalne zasady dotyczące warunków zwycięstwa czy rozstawienia które bardzo zgrabnie podkreślają jej szalony charakter.
Jednak armia ma jedną poważną wadę - Rage. I po bitwie z Jasiem na ostatnim lokalu dochodzę do wniosku, że może być to czynnik który sprawi, że armia będzie raczej ciekawostką i egzotyką niż czymś choć raz po raz spotykanym na turniejach. Konieczność biegania za najbliższym celem nawet jeśli jest to jest pusty Rhinos za 35 punktów trafiany na 6stkach skutecznie eliminuje sporo taktyki z rozgrywki. Co prawda szefowie kompanii pomagają trochę - trzeba gonić jakiegokolwiek wroga - nie koniecznie najbliższego ale to nadal nie to. Zwłaszcza, że aktualnie trzeba się ruszyć prosto i maksymalnie do wroga i skończyła się kombinatoryka z kończeniem ruchu bliżej niż się zaczęło. Nie da się ukryć że to idealnie wpasowuje się "image" armii ale zdecydowanie mniej w plany graczy.
Myślę jednak że większość zawodników mających czerwone power armoury na półce i tak spróbuje sił i da szanse temu mini-kodeksowi. A może nawet któryś z nich poczuje lekkie ukłucie z tyłu i to będzie jego wkur.... ambicja dzięki czemu ktoś wykmini jak dowodzić tą armią a nie tylko ograniczać się do przesuwania figurek. A życzę tego nam wszystkim bo aktualnie ta armia wydaje się być całkiem zbalnsowana (tak poza tym) i myślę że urozmaicenie przez nią oferowane nikomu by nie zaszkodziło. A posiadaczom bloodzi mogło by dać sporo funu.
Etykiety:
twórczość fanowska
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz