środa, 27 marca 2013
Wojna Światów 2k13 - o organizacji
Gdy za pierwszym razem zacząłem pisać tą notkę chciałem wyjść od frekwencji i oderwaniem się od Pyrkonu. Ale potem stwierdziłem, że obie te rzeczy dla mnie nie mają większego znaczenia. Ludzi nadal był wystarczająco by rozegrać 5 bitew z różnymi przeciwnikami. A co do Pyrkonu cóż przez te wszystkie lata na atrakcje z nim związane znalazłem może w sumie z 2h. Nie zdziwię więc nikogo stwierdzeniem, że ja po Pyrkonie płakać nie będę. Ale jak dojdzie do powrotu na konwentowe łona na pewno będzie miło. Przynajmniej tym którzy lepiej ogarniają swój czas na turniejach.
Graliśmy zatem w szkole w której było w sam raz miejsca natomiast wolę nie wiedzieć jakby to wyglądało w przypadku zeszłorocznej frekwencji. Kroiła by się przymusowa integracja na całego.
Oczywiście standardy masterowe został dotrzymane w 101% łącznie z tymi niepisanymi jak obsuwa na starcie turnieju. Częściowo wynikała ona z powodów od orgów niezależnych jak spóźnienia graczy na które nie mieli wpływu. Jednak na takie rzeczy jak sprawdzanie armii przed turniejem mieli i mogło być to lepiej zorganizowane. Choćby poprzez zaangażowanie większej liczby osób do tego zadania. Jednak i tak mogło być gorzej i jestem przekonany, że w tym względzie zadanie domowe zostanie odrobione. To co mnie bardziej przy kontroli wysiwygu intryguje to jej "wykonalność". Bo już po czasie dowiedziałem się, że jedni z naszych przeciwników, z którymi swoją droga zagraliśmy bardzo fajną i emocjonującą grę, używali sprzętu który mieli wykreślony. Jednak nie był to z mojej perspektywy jakiś super problem natomiast warto by orgowie mieli świadomość jak to potem działa w praniu.
Zdecydowanie większym problem dla mnie była druga, poza tradycyjną, obsuwa czasowa związana z stabilnością użytego softu do parowania. Ostatnio mam więcej wspólnego z testowaniem oprogramowania niż kiedykolwiek wcześniej w moim życiu i mam świadomość że samo rozegranie 50 wirtualnych turniejów to za mało by uznać produkt za zdatny do użycia. Szczególnie na imprezie klasy master. A gdyby nie ten poślizg to boje w sobotę by się zakończyły koło godziny 19 co biorąc pod uwagę opóźniony start byłoby genialnym wynikiem. I tu duże gratki dla orgów za sprawne pilnowanie czasówki.
Kolejnym problemem dla mnie było sędziowanie. Jeśli pytanie wykraczało poza LOS'a czy covery trzeba było wołać Rudzika a ten nie dość, że jest jeden to jeszcze dla kamuflażu kamizelki nie nosił.
Jednak by nie było, że jedynie krytykuję to i tak myślę, że większość graczy dobrze się bawiła bo turniej poza tymi niedogodnościami był dobrze ogarnięty. Sporo miejsca dzięki czemu każdy stół stał osobno. Wybalansowane misje bez realizacji potrzeb bycia oryginalnym. Już wspomniane pilnowanie czasu, pomimo problemów. Rzutnik na paringi. Tacki i wydrukowane rozpiski. Słowem, jak już nadszedł "ten moment" to tak naprawdę nic nie stało na przeszkodzie by grać. A jak się grało to już wkrótce opiszę (jak się uda)...
PS No i w tym roku IMO był najlepszy after w przypadku Wojny Światów. Fajny przestronny lokal i gdzie się nie spojrzało same znajome i uradowane twarze.
Etykiety:
relacje
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Chyba pierwszy raz na afterze na WS się tak dobrze bawiłem - to był super pomysł z tym bilardem!
OdpowiedzUsuńfaktycznie after wyszedł zacnie, choć na początku się nie zanosiło. Ale widać za wcześnie byliśmy :D
Usuń