Co jakiś czas wchodzę na stronę najpopularniejszej księgarni internetowej na świecie (tak - tą na "a") i nadrabiam tam zaległości w książkach z Black Library. Zazwyczaj buszując tam koncertuję się na Herezji Horusa bo niestety nie mam czasu by czytać wszystko. A nawet jeśli miałbym to nie wiem czy moja psychika by to wytrzymała.
W ostatniej przesyłce przyszła między innymi książka co do której miałem mocno mieszane uczucia czyli "Know no fear" autorstwa Dana Abnetta. Z jednej strony najlepszy autor w całym wydawnictwie i masa pozytywów w każdej napotkanej recenzji. A z drugiej Ultramarinsi. Astrates sami z siebie są czerstwi jako bohaterowie narracji, to jacy będą w swojej najbardziej sztywnej z wszystkich odsłon? Ta i podobne wątpliwości krążyły mi po głowie kiedy przymierzałem się do rozpoczęcia lektury. I 400 stron później muszę się przyznać nie powinienem był znać strachu.
Książka jest wyborna, a moja percepcja wkładek do niebieskich pancerzy zmieniła się o 180 stopni. Ultramarinsi pokazani w tej książce są postaciami wielowymiarowymi i choć może nie przeżywają największych dylematów to i tak człowiek z zainteresowaniem śledzi ich losy. Bardzo mi się spodobały detale dotyczące doktryny bojowej i sposobu walki zakonu. I takie małe smaczki im towarzyszące a których mimo wszystko wolałbym nie spoilerować.
W telegraficznym skrócie to książka koncentruje się na opisie wjazdu World Bearesów na dominium Ultramrinsów. Konflikt jest pokazany z na wielu płaszczyznach i z wielu perspektyw. Mamy zatem walki na powierzchni planety, w kosmosie a nawet informatyczne. Dzięki temu czytelnik otrzymuje kompletna i co najważniejsze spójną wizję wydarzeń które były kluczowe dla historii XIII zakonu.
Word Bearesów którzy są głównymi i jedynymi złymi w tej książce poza początkowymi wydarzeniami oglądamy głównie, że tak to określę "przez celownik". Zatem jeśli ktoś, jako ich fan, liczył na to że dostanie masę detalu i innej wiedzy tajemnej o swoich ulubieńcach to będzie patrzył z zazdrością na kolegów całych na niebiesko. Nie zmienia o jednak faktu, że i tak pewnie z zainteresowaniem przeczyta tą książkę.
Jednak by ta laurka zyskała na wiarygodności to muszę przyznać, że "Know no fear" ma swoje słabsze momenty gdzie dążenie do wizji apokaliptycznych mocno się kłóci z jakimkolwiek rozsądkiem. Można też się przyczepić trochę do niektórych rozwiązań fabularnych i narracyjnych. Np. jeden z głównych bohaterów znika nam z pola widzenia na około sto stron co trochę konfunduje choć pewnie w oryginalnym zamierzeniu miało pomóc w budowaniu suspensu.
Jednak te drobne wady nie zmieniają ogólnej oceny - Dan Abnett dał radę. Znowu. I naprawdę wato przeczytać tą książkę niezależnie jak się postrzega Ultrasów. A jeśli ktoś jest fanem Herezji to dostaję kolejną pozycje z kategorii "must read"
Może ja już trochę zblazowany jestem, ale generalnie książka mnie na kolana nie powaliła (może dlatego że nie trawię Ultrasów z definicji). Ogółem kolejna historia jak to jedni astartesi biją drugich , pewne momenty (niekoniecznie apokaliptyczne, chociaż te również) są bez sensu, pewne wątki wydają się być niedokończone (vide historia pewnego "rezerwisty"), ale cykl się jeszcze nie skończył więc może co nieco się wyjaśni później.
OdpowiedzUsuńPiekne miejsce.
OdpowiedzUsuń