wtorek, 6 marca 2012

Miażdżenie kości po raz kolejny cz. 2


Nadszedł czas i to chyba najwyższy na kontynuacje opowieści rozpoczętej w poprzedniej notce o tym jak, mniej lub bardziej udolnie, podbijałem Toruń. Zatem jedziemy.

Meczyk trzeci to spotkanie z Sheptem i jego tyrkami. Nie wiem na ile one nawiązywały do standardu tej armii bo mam poważne wątpliwości czy takowy aktualnie istnieje. W każdym bądź razie dostałem jakiegoś wypasionego tyranta, 6 hive guardów, tervigona 19 genków, 2 biovory oraz jakieś strzelające gaunty - które ku mojemu zaskoczeniu całkiem fajnie działały. Najpierw chciałem rozstrzelić się po stole korzystając z wystawienia w pitched battle ale uświadomiony o urokach działania synapsy ustawiłem się w jeden w miarę ciasny klocek. Jedynie infiltrujące genki poszły szeroko by odepchnąć ikony. Wystawiając te tyrki nie opuszczała mnie myśl, gee ale co to w ogóle potrafi?, bo naprawdę nie dostrzegałem w tym, żadnego efektu wow. Po pierwszych ruchach moich i przeciwnika odniosłem wrażenie, że ja chyba coś z tymi tyrkami robię nie tak, ale mojemu przeciwnikowi jeszcze bardziej brakuje pomysłu na moją armię. Trochę postrzelaliśmy ale bez jakiś spektakularnych efektów zatem w celu zabijania się, a oto w tej misji chodziło, bowiem graliśmy anihilacje, musieliśmy zorganizować jakieś ustawki w assault fejzie. Udało się. Zaczęły się manewry pt. ja ciebie szarżuje ty mnie kontrujesz ale ja ciebie bardziej z których wyszedłem zwycięsko choć w dość przetrzebionym składzie. Straciłem większość genków, jakiś guardów, tyranta, trochę wyprodukowanych gauntów i biovorę. Ale na szczęście z Lostów zostało jeszcze mniej udało się więc nieznacznie wygrać.

W rewanżu zagrałem agresywniej niż mój przeciwnik by mieć więcej opcji szarż jeśli któreś z demonów by postanowiły zaszczycić stół swoją obecnością i opłaciło się. Udało mi się dość sprytną szarżą oraz odrobiną szczęścia seekerkami oraz heraldem Khorna ubić gienki. Oczywiście w międzyczasie dostałem jakąś kontrę ale wtedy pojawiły się lettery oraz crushery które pomogły mi z tych szachów wyjść zwycięsko. Generalnie bitwa była podobna do pierwszej ale dzięki temu, że graliśmy już swoimi armiami nie było już tylu gupkowatych błędów. Bo właśnie w jej trakcie przypomniałem sobie np. jak skuteczne potrafią być gaunty z poisonem i furiusem od tervigona, zwłaszcza jeśli dostaną na deser prefera od tyranta. I mi oczywiście nie zdarzyło się z tego korzystać natomiast mój przeciwnik grając swoją armią czynił to nagminnie, zwłaszcza kiedy liczba genków, w niepokojącym tempie zmierzała do zera. Na moje szczęście, gauntom jedynie udało się opóźnić proces adoptacji biomasy i w sumie udało mi się wygrać jakieś 15-5.


Ostatnie starcie to dokładnie jak rok wcześniej eldarzy i choć przeciwnik, którego imię niestety mi uciekło, inny to i tak rozpiska podobna. Harlekini, Dawno Martwy Dziadek, Avatar, dwa razy motorki, walkery na shurikenach, 20 guardian z scaterem oraz warlokiem i wraithlord. Słowem klasyczny Eldarski kloc, który z roku na rok wydaje się coraz bardziej toporny i coraz bardziej wyprany z finezji co w przypadku eldarów jest dość poważnym uchybieniem. Po pierwszym wystawieniu tej armii zlustrowałem stół i stwierdziłem, że to jest bez sensu i wystawiłem armię na nowo w zupełnie inny sposób który z perspektywy czasu, miał sporo więcej sensu albo przynajmniej tego przekonania będę się trzymał. Oczywiście zapomniałem o zdolności Eldrada do przestawiania jednostek, jednak to nie miało większego znaczenia. Mój przeciwnik postanowił bazować na zasięgu bzykając z 40+ cali a demonami ewentualnie kontrować. Jednak nie on pierwszy się przekonał, że to strzelanie jest po to by irytować a nie zabijać i jeśli chce się coś ugrać trzeba ciut agresywniej grać demonami. Wykorzystując brak mobilności moich eldarów udało się mojemu przeciwnikowi złapać trochę moich oddziałów co dla nich się skończyło w sposób łatwy do przewidzenia. Jednym z nich były herlaki które spotkały seekerki nie mając fortuny. Wraz z tą stratą mój potencjał do zbrojnych wycieczek dość poważnie się ograniczył więc skoncentrowałem się na minimalizacji strat oraz trzymania dystansu. Jedynie avatar z wraithlordem pchali sie do przodu dzięki czemu udało im się złapać crushery. Ostatecznie pierwsze starcie skończyło się moją minimalną wygraną.

Druga bitwa to po raz kolejny moja agresywna gra dzięki której udało mi się zabić letterami oddział 20 guardianów z dołączonym Eldradem, heraldem złapać walkery a crusherami przerzedzić herlaki. Potem nadeszły kontry wraithlorda i avatara dzięki czemu pożegnałem się z crusherami oraz letterami. Następnie do tanga dołączyło się do seekerki które złapały jetbajki by później zaszarżować avatara. I właśnie ten avatar zamienił się z zwykłego modelu w źródło mojej traumy. W tak zwanym międzyczasie udało mi się wybić całą resztę wytwórców świec, niektórych z nich jak np. herlaków z oporami - 6 z 7 zdanych sejwów kiedy zostało ich czterech nie ułatwiało zadania. Jednak wracając do avatara to zapomniałem, że herald ma siłę 6 a nie pięć więc rani go na 4+ a nie 5+ a seekerki oczywiście pomimo wiadra ataków nie zawiele zwojowały. Efekt został na ostatnie ranie blokując mi własną ćwiartkę. Gdyby przez te 6 faz assaultu rzucał wg. zasad a nie moich fantazji mogłoby się udać ugrać dwa duże punkty więcej - tyle bowiem była warta ćwiartka przeciwnika a tak sSkończyło się jakieś 15 do 5 dla mnie. I nie pisałbym o tym wszystkim gdyby nie wyniki końcowe - zająłem bowiem 4 miejsce z 70 punktami podobnie jak zawodnicy z miejsc2, 3 oraz 5. A Asmo (gratki - jeszcze raz) który wygrał miał w sumie punktów 71. Zatem gdyby nie ten avatar ;)

Jestem pewien, że każdy z uczestników tego turnieju miał swoje małe prywatne traumy podobne do tej mojej ale fakt, że ta przytrafiła się akurat w ostatnich turach ostatniej z ośmiu bitew tylko wzmogło jej działanie. Ale szczerze mówiąc nie zamierzam rozpaczać bowiem 4 miejsce na takim turnieju to i tak wynik którego się nie spodziewałem przed imprezą. A poznane zasady i zdolności na czele z siłą heralda to tylko wartość dodana. Jak widać człowiek uczy się całe, życie i ileś lat doświadczenia nie zawsze zapobiegnie jakiemuś spektakularnej wtopie.

A jak turniej wyglądał organizacyjnie? Jak zwykle, czyli bardzo dobrze. Można, co prawda, się przyczepić do zastawienia stołów, brakowało bowiem trochę LOS-blokerów ale wyjątkowo nie było to bolesne bowiem spotykając SAFH też się nim grało dzięki czemu to się jakoś równoważyło. Ale nie da się ukryć, że przy gęstszej zabudowie byłoby więcej kombinowania w fazie ruchu.
Pomysł z graniem najpierw armią przeciwnika a dopiero potem swoją, IMO doskonale się sprawdził i jak dla mnie powinien pozostać również za rok. Zwłaszcza, że główne obawy związane z czasem gier okazały się być na szczęście płonne.
Zatem do zobaczenia za rok i jak będzie tak samo to będzie jak dla mnie doskonale.

2 komentarze:

  1. Gratki Łysy. A ja się muszę w końcu kiedyś wybrać. I nie graj eldarami na WS:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko nie będzie grał Eldarami... przecież sędziujecie, nie? Czy eM Wam nie mówił? :D

      Usuń