wtorek, 9 października 2012

Toksyczne turnieje


Bez większych wstępów "przekazuję klawiaturę" mojej Żonie.


Jakiś czas temu obiecałam Łysemu (tak zdaje się go zwą w "towarzystwie"), że napiszę posta takiego z punktu widzenia żony gracza. Można powiedzieć o wielu aspektach. Ale ostatni przygotowania do wypraw na turnieje pozwoliły mi zawęzić tematykę.

Niebezpieczne związki czyli czas przygotowań.

Mojego męża i turnieje łączą trudne relacje. Było tak od momentu gdy te turnieje pojawiły się w jego życiu (jak i moim).
Jestem zaniepokojonym obserwatorem jak ich toksyczny związek, pełen miłości i nienawiści, niewymownej tęsknoty jak i wzajemnego sobą zmęczenia, rozwija się, ewoluuje.

Kiedy się poznaliśmy nic nie wiedziałam o tym jego drugim życiu. Zajęta swoimi sprawami nie zauważyłam jak wkraczają w nasze życie. Na początku, z pewną nieśmiałością (te drobne nieobecności okraszone stęsknionymi do mnie powrotami), potem już brutalnie- z turniejowym smrodkiem i tabunami wszędobylskich pamperków, rzeszą gąbek, kartoników, farbek i pędzelków….

Za każdym razem patrzę jak mój mąż się miota, targany sprzecznymi uczuciami w matni tej trudnej miłości. I aż serce się kraje.

Związek z turniejem ma trzy główne etapy:

1. Wyparcie
Więcej kurwa nie jadę na żaden turniej do .... ( tu wstaw dowolną nazwę miejscowości z turniejem, który odbywa się więcej niż 40 km od domu). Dojazd męczący, znowu dostałem wpierdol (ale nie, on nie jeździ na turnieje pograć tylko ludzi spotkać ), spanie było do dupy, jedzenie tez bo ile można kurwa pizzę żreć, picie już go nie kręci (skąd te przerwy w rzeczywistości?). No generalnie do bani. Nie jedzie więcej i basta.

2. Gdy nałóg atakuje- Nadchodzi turniej. Zawsze jest jakiś.
Wiesz, jest turniej w... ( tu wstaw dowolna nazwę miejscowości z turniejem, który odbywa się więcej niż 40 km od domu). Ale zastanawiałem się i nie jadę. Trochę się wahałem,  bo *ciekawe zasady, mam nową rozpiskę, nowy kodeks, Adam Kowalski będzie, bo chłopaki chyba jadą, bo tak ( *niepotrzebne skreślić ), ale jednak nie jadę.

3. Ciemodannoje nastrojenie (takie ruskie reisefieber)
Zaczyna przeglądać kodeksy, wzdycha, przekłada pamperki, pojawiają się tajemnicze nowe blistry- knuje coś. I tak miesiąc przed turniejem zbiera się w sobie: Wiesz co, ja pojadę jednak na ten turniej!
Tak! On po ciężkich dywagacjach i długim namyśle doszedł do wniosku. A mógł mnie zapytać. Zaoszczędzilibyśmy sobie tych powarkiwań znad paćkanych na ostatnia chwile figurek, tych nerwów i nieprzespanych godzin gdy jakiś landek się zawieruszył...
Mógł spytać, przecież ja już po ostatnim turnieju umówiłam się z żonami równie nie jadących jego kolegów na szoping i kawę, bo chłopaki na turniej nie jadą.

No więc jedzie. Pełen wypełniającego go wewnętrznego FUJ kupuje bilet na pociąg/autobus. Marudzi jakie to bez sensu bo ten pociąg/ autobus jedzie za wcześnie albo za późno albo za daleko. Pakuje się i sapie bo jednak może kupi te walizki, co to on je od 10 lat kupuje, bo tak to już nieporęcznie jest. Potem mamroce coś, by godzinę przed wyjściem z domu do mych uszu dotarło "Ja pierdole, kurwa, jak mi się tam nie chce jechać !!!"

To jest trudna miłość. Toksyczna. Pełna sprzeczności. Ale staram się. Jestem kochająca, wspierająca i rozumiejąca. No generalnie jestem "ąca".  Minęło tyle lat...

Tylko wiecie co? On tak zaczyna mieć tak z biegami. I ja tam tez jeżdżę.  No i"ącość" tam nie daje rady.
Jak żyć, jak żyć?

11 komentarzy:

  1. Cóż, ja na pewnym etapie życia postąpiłem jak kierowca warszawskiego autobusu.
    http://niebezpiecznik.pl/wp-content/uploads/2010/11/autobus_zhackowany.jpg
    I na razie jakoś się trzymam. Ale powiedzmy sobie szczerze - bardzo "pomogła" tu zmiana edycji (jak dzisiaj czytam niektóre rozważania o psionice, to mam wrażenie że są po kaszubsku).

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, ha, ha! Masz szczęście Bieta być małżonką chodzącej apoteozy gracza turniejowego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. wow! ja mam identycznie z moja lepsza połówka ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahahaha :)

    "picie już go nie kręci" - o lol, co za klamczuch :D

    BTW Bieta pomysl ze on tak marudzi przed, w trakcie i po. ;) Najgorsze jest to ze zwykle mamy ten duet (w sensie Łysy + marudzenie) jakies 48 godzin non-stop, bo podroz, spanie i granie, raczej we wspolnym towrzystwie. :P
    Na szczescie w drodze powrotnej zwykle powoli zaczyna mu przechodzic... :P
    Anyway turniej z Łysym to ciezki kawalek chleba :D

    pozdro
    Nathaniel

    OdpowiedzUsuń
  5. @Michu - powiedziałabym że kwintesencja apoteozy ;)
    @Nathaniel- ja tam mam inną perspektywę- zaczyna się tydzień przed, kończy jak się Paweł naje do oporu i wyśpi. Tylko wiecie- zawsze jest jakiś turniej :D

    Bieta

    OdpowiedzUsuń
  6. Widziały gały co brały...

    :) Życie żony wojownika nei jest usłane różami i chwilami uniesień... no chyba, że przyjdzie jej wysłuchiwać raportów bitewnych, symulując w ich czasie głębokie zrozumienie i co jakiś czas powtarzając po mówcy losową nazwę własną, modląc się by akurat była to nazwa jednostki... :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale że co, Łysy marudzi?!

    OdpowiedzUsuń
  8. Bieta, co Ty wiesz o zabijaniu... W zeszłym roku zaliczyłem turniej "na odwróconego Krawata" tj myślałem, że jest tydzień później. Uprosiłem chłopaków żeby na mnie poczekali na trasie, ale połapałem się jak już byli 80 km od domu. No i kto mnie zawiózł o 6 rano w sobotę? :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Łysy- w życiu nie marudził- zgłasza jedynie subiektywne, niekonstruktywne zastrzeżenia do zastanej rzeczywistości.
    O zabijaniu nie wiem nic- o żądzy mordu- wiele.

    Pozdrawiam Bieta :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Chyba żona była głodna i zjadła na początku literkę "e"... :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń