środa, 24 października 2012

First Blood czyli czy ktoś wołał doktora?

Nadaje Michu. Dzisiaj będzie o turnieju. Niestety tym razem ilość zrobionych zdjęć jest pomijalna, więc nie wykręcę się sianem jak zwykle i zamiast opowieści obrazkowej, relacja prozą. Poza tym, wypada coś napisać zważywszy na niecodzienne wydarzenia jakie miały miejsce. Ale od początku.


W ostatni weekend miałem przyjemność gościć w stolicy polskiego winiarstwa na pierwszym, trafnie nazwanym First Blood, czelendżerze w Zielonej Górze. Dotrzeć z Poznania nie było wcale tak łatwo jakby się mogło wydawać. Wraże siły rzuciły przeciw nam mgły gęste niczym 5-edycyjny night fight - na szczęście farseer eM za kółkiem zdołał przewidzieć wszystkie wyskakujące niespodzianie maszyny rolnicze i dojechaliśmy bez szwanku. Wydaje się, że w dziedzinie przewidywania ruchu ulicznego Rudzik musi się jednak podszkolić :) 

Przywitała nas miejscówka wielce przyjemna. Miejscowe władze postanowiły zrewitalizować niewielki poprzemysłowy budynek, praktycznie w centrum miasta, i oddać w ręce wszelkiego typu darmozjadów i wichrzycieli pokroju stowarzyszenia winiarzy czy klubu fantastyki Ad Astra, którego byliśmy gośćmi. Sala klimatyczna, choć trochę zbyt gorąca jak na mój gust, z drewnianymi podporami dodającymi charakteru, w sam raz na 30-40 osobowy turniej. Organizatorzy zadbali o nas i po krótkiej walce z sędziówką (takie frycowe każdy org zapłacić musi) zostaliśmy wyposażenie w zgrabne książeczki oraz gadżet w postaci pendriva.  Graczy było mniej niż się spodziewano ale więcej niż obawiano, więc status turnieju został utrzymany a jednocześnie było kameralnie i przyjemnie. Zza okien przebijało słońce przypominając nam, że nie jest do końca normalnym grać w plastikowe pamperki przy tak pięknej pogodzie.

Kilka słów o grach. Miałem demony, rzekłbym ostatnimi czasy standardowe, z małymi usprawnieniami: Fateweaver, Bloodthirster, 3xFlamery, 3xScreamery, 5xHorrory, w tym jedna 9 i jedna ikona plus bolty. Wszystko to wzbogacone o trening mentalny w postaci mantr - "FT po drugiej turze może odpocząć", "Wraithy to tacy marinsi tylko łatwiej ich zobaczyć", "5 boltów, BT i FT to 2 flyery na ziemi na turę". Dodatkowo miałem też przygotowaną strategię turniejową: w pierwszej bitwie bęcki od necronów i skryty atak na pudło drugiego dnia. Niestety, nie wszystko wyszło.

W pierwszej bitwie czelendż z Adrianem i jego wraitwingiem. Bez rogali więc gra uczciwa, chociaż ostatnim razem jak graliśmy Szwagrowi zabrakło 1 figurki do stejblowania mnie. Tym razem jednak FT postanowił nie ginąć w pierwszej turze w przeciwieństwie do niejakiego Oberona (biedak będzie miał do mnie uraz - patrz druga bitwa), horrory zostały w warpie do 4 tury, ja odkryłem zasadę Smash a Adrian został fetyszystą cyfry 2 na kostkach. Koniec końców 18-2 plus karniaki za przedłużanie (skoczyliśmy po piwo przed bitwą). W międzyczasie uczestniczyłem w zabawnej scenie przekonywania sędziego, że necroni nie mają zrobionych podstawek, gdyż symbolizuje to teleportację :)

No i po pierwszej bitwie plan się zepsuł. W dodatku krwawej pomsty na Szwagrze zamierzał dokonać Afro. Tutaj rogale i bilans bitew dla mnie równie niekorzystny. Na szczęście Tzeentch pomyślał za mnie i nie pozwolił wystawić w pierwszej turze tego co chciałem. W drugiej turze wylądowałem necronom na plecach i tylko zobaczyłem przelatujące nad głowami rogale.  Para Oberon&Zandrek wystąpiła w komplecie, jednak znowu nie dane mi było poznać ich zasad... W rezultacie szło mi tak dobrze, że z emocji zacząłem popełniać błędy a Afro cisnął horrory nieustannie i gdyby gra się nie skończyła byłoby krucho. Ale było inaczej i 20:0 dla mnie.    

Trzecia bitwa to Typhus i miliard wilków w Drop Podach. Scenariusz to anihilacja więc raczej stawiałem na wygraną ale to co się stało przeszło moej oczekiwania. To jest naprawdę fatalny matchup dla dropowych marinsów. Naprawdę. Spadają strzelają, giną. Spadają strzelają, giną. Szkoda gadać - z tego naprawdę nie szło wiele ukulać. Chociaż Typhus starał się mnie zjeść psychicznie wyzywając mnie od 4 murzynów a siebie portretując w postaci nastoletniej dziewczynki. Szczegółów oszczędzę :) 20:0 dla mnie.



Trochę odpoczynku i afterek. Jako, że spaliśmy na wspólnej sali postanowiliśmy oszczędzić sobie higieny tym razem i od razu uderzyliśmy do knajpy. Wszystkiego 500 metrów, a za przewodników mieliśmy starszą część Ad Astra, którzy mimo iż niefigurkowi, dbali abyśmy się dobrze bawili za co chwała im. Lord Malcolm, planszówki i Karkówa jedzący pizzę jak małą kanapeczkę umiliły nam wieczór skutecznie.

Rano Krysiak i IG z Null Zone i Gate of Infinity. Znów nie ta połowa i tym razem nie do końca było to dobre. FT zginął co prawda ale uczciwie zastrzelony po tym jak zrobił swoje pozwalając wytrwać Scremerom. Tutaj największe podziękowania dla mojego ulubionego sędziego Jacka za uświadomienie, że Null Zone nie działa na covery :) Gwardziści mieli świetne morale w tej bitwie, tak świetne, że szarża z granatami na BT wydawała się dobrym pomysłem. Nie był to jednak pomysł najlepszy i 14:6 dla mnie. Różnie być mogło bo przeciwnik kminił dobrze. Pozdrowienia dla Towarzyszki Krysiaka, która umilała mi czas rozmową, kiedy on liczył tysiące kostek z lasganów:)

Ostatnia bitwa to znowu necroni. I to w osobie Karkówy więc musiałem z wałowaniem przystopować bo żartów nie ma... Chociaż tak naprawdę było wesoło raczej i śmiesznie. Scenariusz wybitnie remisowy, więc pozwoliłem sobie tak zagrać. Okazało się, że Karkówa nie rzucał sejvów, ja nie rzuciłem tej połowy co chciałem (co znowu wyszło na plus...) i koniec końców 12:8 dla mnie. Karkówa obiecał rozpocząć flejma o demonach...

Okazało się, że pierwsze miejsce. Było buczenie i gratulacje, za które wszystkim serdeczne dzięki. Jedną z najbardziej trafnych analiz jest uwaga Chrobrego, że prawdopodobnie znam zasady tak jak zwykle ale inni po prostu równie słabo. Nie do końca dobrze mimo wszystko czuję się w postaci enfant terrible czterdziestki. Obiecuję poprawę i spróbuję namówić starego Micha na powrót do czterdziestki.... A do Zielonej Góry następnym razem pojadę na pewno - było mowa o grillu i zmianie terminu więc mam nadzieję, że spotkamy się w szerszym gronie. Chłopaki z ZG zdaję się jeszcze namieszają. Czego im i nam życzę. 



  
  

       

 

6 komentarzy:

  1. po przemysleniach to nie demony sa przegiete.tylko horrory!a najwiekszy blad to zaszarzowac 6 wratami 5 horrorow = pewna strata wratow;) scremery w porownaniu do tych malych sukinsynkow to zart:)

    karkowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogłeś je wystawić gdzie indziej :) To było proszenie się o guza :) A pamiętasz jak się zastanawiałeś czy nie zrobić hammer of wrath na nich a ja mówiłem: "No co ty, to 5 horrorów..."

      Usuń
  2. Dzięki za turniej i gratki za wygraną, poniżej link do fotorelacji:
    https://picasaweb.google.com/106303441442438898024/FirstBlood2k12?authuser=0&authkey=Gv1sRgCJug7drm29PvFQ&feat=directlink

    Zapraszamy za rok,
    Emil

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajna relacja, graty:)

    vladdi

    OdpowiedzUsuń
  4. Demony wygrywające turniej, w dodatku - bez takiego zamiaru... koniec świata...

    OdpowiedzUsuń
  5. Na halo biorę armię, która ma większe szanse z tobą :P.

    Ale dzięki za grę, bo chociaż można było wcześniej zacząć after :D.

    OdpowiedzUsuń