Trzecia notka w tym tygodniu i żadnej nie napisałem. Jednak marzenia się spełniają ;).
Dziś z 24cala debiutuje wielu czytelnikom dobrze znany Afro i pisze o zajawisku jak nabardziej na czasie zresztą przekonajcie się sami:
Witam!
Tu afro.
Korzystając z gościnny na łamach Trejowego bloga, chciałbym się podzielić z czytelnikami kilkoma przemyśleniami dotyczącymi naszego hobby.
Na początek zdecydowałem się wziąć na warsztat temat w tym tygodniu niezwykle na czasie: Reisefieber.
Termin, w szczególności dla czytelników słabiej znających język sąsiadów zza zachodniej granicy, może przywoływać jakieś niepokojące skojarzenia (np. Wunderwaffe, itp.).
Otóż nic bardziej mylącego, a sam termin oznacza ekscytację, względnie nerwowość, z powodu zbliżającej się podróży.
Akurat tak się składa, że dla niektórych z nas zwieńczeniem całotygodniowego znoju będzie weekendowa wizyta w Szczecinie (z naciskiem na „niektórych”, gdyż jak widać turniej pewnikiem odbędzie się w dość kameralnej atmosferze).
Że tak to ujmę, nie „piję” w tym momencie do tej konkretnej imprezy, ale do ogólnego zespołu zdarzeń oraz zachowań charakterystycznych dla dni poprzedzających wymarsz na front.
Okres ten zaczyna się, lub też jest poprzedzony, czasem wzmożonego wysiłku umysłowego.
I tu w zależności od preferencji, czy ilości walizek z figurkami stojących w kącie, zaczynamy pierwsze, intelektualne zmagania z pozostałymi uczestnikami. Wybieramy armię, składamy rozpiski.
Bierzemy co trzeba, co nam się podoba lub to, czym możemy się pochwalić (w tym miejscu pozdro dla Perzana). Mniej więcej na tym etapie wiemy, co trzeba domalować lub gdzie/ do kogo się po prośbie zwrócić. No chyba, że już wszystko mamy, i nie pozostaje nam nic innego jak czekać wigilii turnieju i momentu wymarszu. Ale w większości wypadków jednak zawsze jest coś do zrobienia, ewentualnie „upiększenia”.
To jeszcze nie jest klasyczne „Reisefieber”. Powoli zaczynamy rozbudzać poniekąd uśpione pokłady zamiłowania do sztuki, lub ćwiczyć zdolności interpersonalne w zakresie okazywania nam zaufania (bo pożyczanie figurek, własnoręcznie pomalowanych, czy pomalowanych za własnoręcznie zarobione pieniądze, to nie jest takie hop siup).
W tym okresie nasze pamperki znajdują się w centrum uwagi. Pasjami zaliczają wizyty w salonach piękności, zabiegi rewitalizacyjne czy też nawet temu okresowi zawdzięczają swoje stworzenie.
A poczucie rosnącej ekscytacji przed zbliżającą się podróżą narasta…
Wiadomo, człowiek zwierz stadny. Łatwiej, bezpieczniej i przyjemniej w większej grupie się podróżuje. Zatem zaczynamy z właściwymi dla danego miejsca zamieszkania ludkami zawierać na czas podróży pakty, stanowiąc o tym czym, kiedy i którędy, nie pomijając zasad podziału kosztów wyprawy.
Z własnego doświadczenia wnioskuję, iż człowiek z wiekiem wygodniejszym się staje. Podłoga, śpiworek, karimata czy materac to już żaden komfort dla starych kości.
Zatem należy się rozejrzeć za jakimś lokum (hotel, schronisko czy też domowe pielesze przyjaznych nam tubylców), gdzie będzie można po zmaganiach turniejowych i towarzyskich siły zregenerować.
Interesujący jest fakt, że nasza wrażliwość na szeroko pojmowane piękno wobec twórczości własnej, w stosunku do ubywającego czasu proporcjonalnie maleje. To co jeszcze 2-3 dni temu, ba, nawet wczoraj, wydawało się nie do przyjęcia, staje się nagle rozsądnym kompromisem między włożonym/pozostałym czasem a efektem uzyskanym.
No ale w końcu to nie konkurs piękności. To głównie starcie umysłów. Czas wielkiej rozkminy i marszczenia w zadumie czoła.
Wreszcie nadchodzi upragniony moment. Upewniwszy się, iż mamy wszystkie niezbędne rzeczy, a więc primo figurki, następnie niezbędny zapas bielizny i innych ciuchów, względnie sprzętu wypoczynkowego, w końcu ruszamy!
W tym miejscu wypada dodać o jeszcze jednym, dość istotnym, aczkolwiek nieobligatoryjnym, elemencie: Beforek. Co to takiego, chyba nie trzeba specjalnie wiele tłumaczyć. Nadmienię tylko, iż różnice między before’kiem a after’kiem dotyczą jedynie etapu imprezy, na którym mają miejsce. Warto pamiętać, by udział w before’ku nie pokrzyżował nam planów udziału w after’ku ;)
Jeszcze tylko 10 godzin w pociągu lub aucie, noc towarzyskich zmagań w ramach before’ku, a rankiem hot dog na BP, jajcóweczka czy zestaw śniadaniowy w Makoo i wszystko się zacznie.
Wreszcie nastaje Świt Wojny!
Docieramy na miejsce turnieju, lustrujemy mniej lub bardziej syto zastawione stoły. Jeszcze tylko tradycyjny poślizg ze startem imprezy, niepewność przed pierwszym losowaniem, giełda czelendży i w końcu…alea iacta est !
Witamy się z przeciwnikiem, losujemy zaczynanie, siadamy wygodnie na krzesełku. Rozglądamy się wokoło. Znajome mordy zaczynają marszczyć czoła, jeszcze krótkie rozmowy, wspomnienia wczorajszego wieczoru mocno dobijają się z tyłu głowy…
I jest pięknie! Patrząc na otoczenie dochodzimy do radosnych wniosków: nie jesteśmy w pracy, po trudach dni spędzonych w pracy, po całym wysiłku artystycznym, wreszcie nadszedł czas dożynek. Czas tylko dla nas i naszych figurek :)
W perspektywie 5+ bitew, pogadanek w dobrym towarzystwie, afterka i konsumpcji :D
Czy może być coś piękniejszego?
A tak dla lepszego zilustrowanie odczuć o których wyżej wspomniałem, pewien kawałek. W bardziej współczesnym wykonaniu.
Nie tylko o tytuł tu chodzi….
Narka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz