poniedziałek, 20 września 2010
TM
Trademark. Najbardziej trendy i jazzy słowo naszej sceny turniejowej od dłuższego czasu. Ostatnio się na nie natknąłem czytając o katowickich planach czelkowych na gildii. I tym razem oznacza ono pomysł by gracze zrobili rozpiskę na 1500 pktów i dwa deatachmenty po 350 dobierane wg własnego widzimisię przed bitwą czyli tak naprawdę pod przeciwnika - gramy zatem na 1850. Znaczy się taki patent z Herezji tylko inaczej. I szczerze mówiąc nie uwodzi mnie ta koncepcja.
Rozumiem i co więcej cieszę się gdy organizatorzy starają się by regulamin ich turnieju był oryginalny i unikatowy tylko czasami mam wrażenie, że w pogoni za tymi przymiotnikami zapędzają się na niekoniecznie najistotniejszą ścieżkę. I najczęściej to wynika z poszukiwania własnego, niepowtarzalnego trademarku jakby on był warunkiem nie tylko koniecznym ale również wystarczającym by impreza była udana. Nie oszukujmy się regulamin to rzecz ważna przy czym dla innych mniej dla innych bardziej ale nadal istotna. Jednak nie jest to jedyny czynnik według którego potem oceniany jest turniej. Bo przykładowo fajne misje nie przysłonią strzelnic na stołach i jeśli ktoś będzie miał przez 5 bitew problem z schowaniem rhinosa to żaden unikatowy patent regulaminowy mu nie poprawi humoru. I takich rzeczy które gracze zapamiętują jest wiele więcej może więc nie trzeba na siłę udziwniać regulaminu a skupić się na tym by zabezpieczyć rzeczy podstawowe. Oczywiście jedno drugiego nie wyklucza ale jak pokazuje tegoroczna Arena nie trzeba mieć jakiś efektów łał w regulaminie by ludzie wali drzwiami i oknami na turniej. Na pewno aktualny młotek za Najlepszy Turniej też robi swoje ale to vox populi wymusiło na organizatorach rezygnacje z mieszanego formatu (4 razy 1200 pktów w sobotę i dwa razy 2100 w niedzielą) na rzecz prostszego ale wręcz wytęsknionego 2100 po pięćkroć. I właśnie w moich oczach to umiejętność zmiany tego zapisu a nie obstawanie na siłę przy swoim trademarku (bo za niego dostaliśmu młotek, or sth) jest już pierwszym sukcesem organizatorów krakowskiego Mastera.
Zresztą chłopaki z Łodzi pokazali, że trademark wcale nie musi się zawierać w regulaminowych zapisach i dla odmiany postanowili stworzyć z atmosfery, godnej nazwy swojego turnieju czyli Grill'n'Chill, swoją wizytówkę. I im się udało, więc jak widać można i w ten sposób próbować wyróżnić się w kalendarzu imprez.
Podsumowując trademark dobra rzecz ale nie najistotniejsza i jak przyjdzie z czasem to ok a jeśli nie to trzeba poczekać chwilę dłużej a w międzyczasie zająć się po prostu robieniem dobrego turnieju. Bo w końcu chodzi o to by to gracze byli co rok na imprezie a nie jakiś zapis w regulaminie.
PS. By nie był nieporozumień - ja w tej notce nie pije konkretnie do chłopaków z Katowic (których mam nadzieję mi się uda odwiedzić w listopadzie) tylko chciałem zwrócić uwagę na ogólny trend który wydaje mi się coraz mocniej zauważalny na naszej scenie turniejowej
Etykiety:
scena turniejowa
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wydaje mi się, że w obecnej chwili jest dość zdrowa sytuacja kiedy o każde "udziwnienie" trzeba walczyć na forach - taka reakcja obronna naszego zdrowego organizmu ligowego:) W ten sposób ma szansę przetrwać tylko spójny i przemyślany pomysł na ciekawy turniej a likwidowane są ciekawostki dodawane właśnie z uwagi na "trademark" a niewiele wnoszące.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem rzeczy typu normalny turniej ale lekka zmiana w rozpiskach itp. to marnowanie szansy na zrobienie imprezy o wyższym poziomie abstrakcji - w sezonie jest miejsce tak naprawdę na jedną taką.