środa, 27 stycznia 2010
Alko 40k
Jedną z rzeczy która mnie zaskoczyła na wrocławskim czelku to frekwencja - rzadko bowiem obecnie udaje mi się dotrzeć na jakikolwiek większy turniej i nie nawykłem do obecnych standardów. Bardzo mnie to cieszy, że hobby się rozwija i scena turniejowa staje się coraz bardziej prężna. Gracze mają dzięki temu szersze grono potencjalnych przeciwników i armii czy raczej rozpisek i generalnie ta sytuacja ma mnóstwo mniej lub bardziej oczywistych plusów.
Jednak ten wznoszący trend ma również ciemną stronę. Wraz z wzrostem liczby zawodników rozbijających się po Polsce z charakterystycznym walizami pojawia się coraz szersza gama osobowości i typów ludzkich wśród których są również osoby nie do końca umiejące obchodzić się z alkoholem. A ten jak powszechnie wiadomo: był, jest i pewnie jeszcze długo będzie się przewijał w kontekście turnieji dwudniowych. I przez długi czas nie było z tym większego problemu a ewentualne fak’upy z czystym sumieniem można było sklasyfikować jako wyjątki potwierdzające regułę. Jednak mam wrażenie że ten czas pomału odchodzi i musimy się przygotować na nowe, gdzie coraz częściej w relacjach po eventowych będzie się przewijał temat ekscesów alkoholowych. Czyli zbliżamy się do ścieżki którą jeszcze nie tak dawno udeptali nasi kwadratowi bracia. Przy czym kiedy oni na nią wchodzili myśmy patrzyli na nich z lekkim ale zawsze poczuciem wyższości.
Skończyło się. Chyba, że organizatorzy kolejnych turnieji wyciągną wnioski z wydarzeń miedzy innymi w Wrocławiu i wypracują jakieś rozwiązania które zapobiegną ich powtórce przy następnych okazjach. Niestety wymaga ta zakazów a co gorsza ich egzekwowania a z tym do tej pory słabo bywało. Wynikało to z faktu, że nikt nie lubi wchodzić w rolę złego policjanta i pilnować innych jednak pojawia się coraz więcej osób które bez takiej kontroli mogą narobić sobie i innym kłopotów. I choć jakieś ekscesy mogą problematyczne to główny problem widzę w ewentualnym wypadku.
Póki co turnieje to zjazdy ziomków którzy doskonale radzili sobie z odpowiedzialnością za swoje czyny również w stanie lotnym. I nigdy nie było potrzeby nawet jakiejś głębszej refleksji nad podstawami prawnymi takiej imprezy. Jednak nie chciałbym się znaleźć w skórze orga któremu jakiś nieletni wpierw się spije na terenie szkoły po czym połamie sobie np. nogi a jego rodzice zaczną dochodzić jak do tego w ogóle mogło dojść. Najlepsze rozwiązanie to prohibicja na ternie gdzie się gra oraz nocuje i zaproszenie wszystkich chętnych do sobotnich baletów do jakiejś knajpy. Czasami może to być trudne w realizacji czy też nie spotkać się z zrozumieniem ale jednak pewnych zagrożeń nie wypada lekceważyć.
Zwłaszcza będąc organizatorem turnieju gry bądź co bądź strategicznej.
Etykiety:
scena turniejowa
wtorek, 26 stycznia 2010
Lości w Wrocku
Turniej, turniej, i po turlaniu. Czas więc na mała podsumowanie, refleksje i wnioski z pierwszego większego grania Lostami. A materiału do przemyśleń udało mi się trochę zebrać w przeciągu tych 5 bitew.
Pierwszą z nich zagrałem z Eldarami w dość nietypowej konfiguracji bo choć był Eldrad z 5 warlockami na jetbajkach i 3 Wraithlordy to były również troopsy w liczbie 6 natomiast nie było herlaków. Przez początkową fazę bitwy oboje z moim przeciwnikiem nie mieliśmy za bardzo pomysłu na nią i trwało bardziej obmacywanie się niż rzeczywista walka. Z mojej strony wynikało to głównie z zbyt asekuracyjnego zagrania ikonami dzięki czemu demony po wejściu nie miały zasięgu do jakiegokolwiek celu więc się mniej lub bardziej skutecznie pokitrały. Tylko demonetki miały szansę dojść do guardianów jednak fleet nie poszedł zgodnie z oczekiwaniami i musiały się spotkać z warlockami. Potem impreza się trochę rozkręciła i doszło do paru jeszcze walk wręcz które jednak nie poszły tak jak powinny - przynajmniej z mojej perspektywy. W tej bitwie odkryłem, że ta moja rozpiska jednak trochę strzela i ma coś zaoferować przeciwnikom w fazie szotingu. Końcowy wynik to 8 do 14 (cel poboczny) w plecy.
Kolejna bitwa - kolejni Eldarzy i kolejny Elrond. I tu w sumie koniec podobieństw no może jeszcze poza ponowną nieobecnością herlaków. Byli za to scorpioni w serpie oraz dragoni na wypasie w falconie plus jakieś 3 troopsy i chyba 2 wraithlordy. Mój przeciwnik przyjął jakąś taktykę którą nie do końca ogarnąłem bo np Elrond wylądował w rezerwach by zaszczycić stół swoją obecnością około 4 tury. Generalnie moje dwa pierwsze strzały do pojazdów roztrzygnęły bitwę bo spadł zarówno serpent jak i falcon. Defilery skupiły na sobie uwagę, a demony zabiły. Na śmierć. Przynajmniej tak to wyglądało w telegraficznym skrócie. Głównie za sprawą wyciągnięcia wniosków z pierwzszej bitwy co zasad ruszania ikon. Końcowy wynik to 22:0
Ostatnia bitwa pierwszego dnia to misja dająca dodatkowe punkty za przewagę posiadanych troopsów na koniec i przyszło mi grać z gwardią na piechotę z 10 jednostkami podstawowymi co sprawiało że już na starcie byłem grubo ponad 3k w plecy. Postanowiłem jednak powalczyć i pójść na całość licząc, że może jednak się uda zniwelować trochę tą różnicę. I na prawdę byłem bliski tego jednak w kluczowym momencie GUO który miał 7 cali do przebycia ruchem oraz assaultem nie dał rady. I się posypał cały misternie budowany domek z kart zwany również moją taktyką na tą bitwę. Po tej bitwie doszedłem jednak do wniosku, że ci lości to jednak mocna armia - przeciwnik był wymagający, scenariusz pod górkę ja dorzuciłem jeszcze parę błedów ale i tak do końca była szansa na wywalczenie paru punktów. Przy okazji odkryłem uroki posiadania opcji outflanka na traitorach - sprawdziło się. Końcowy wynik - łomot w plecy.
Czwarta bitwa to starcie z ... demonami. Takimi prawdziwymi przy czym rozpiska zawierała przedstawicieli wszystkich 4 bóstw w tym nurglowe prosiaczki, crushery horrory i keepera tajemnic. Mojemu przeciwnikowi weszła nie ta połowa co chciał do tego rezerwy ściekały do 5 tury jednak pomimo tego oczywistego handicapu bitwa była zażarta do końca. Głównie za sprawą jednak błędów i pecha. Moim największym fakupem było oddanie w jakiś kretyński sposób bloodleterów a próba ich ratowania skończyła się stratą defilera. Który, żeby było zabawniej, wybuchając zabił 4 ostatnie letery. Z drugiej strony 20 traitorów prawie dostało łomot od 3 flamerów. Do tego walka mojego GUO i greatera z jakimś specialem nurglowym z IA zakończyła się tak że ja straciłem 2 monstrusy a on 2 woundy. Natomiast dla odmiany mój przeciwnik miał przez pierwsze 3 tury średni scater 11,5 cala, tracąc po drodze z Warpa jeden palgusy. No i w takich właśnie lekkich oparach absurdu upłynęła nam skądinąd całkiem przyjemna bitewka która zakończyła się wynikiem 15:5 dla mnie.
Ostatnia bitwa - starcie z bladziami - łubudubu Prezesa Naszego Klubu - i w trakcie niej otrzymałem marka Tzeentcha - serio ;). Stół strzelnica (nota bene 5ta na której grałem na tym turnieju) ustawiłem deflery tak by któryś mógł dostrzec kompanię i się udało jednak na 10 coverów Prezes postanowił oblać cały jeden. Bywa, mówi się trudno i wegetuje dalej. Bladzie w swojej pierwszej turze bardzo dobrze się ustawiły i zabezpieczyły przed przybyciem demonów korzystając z jakiejś góry wielkości everestu na środku stołu oraz dwóch rhinosów. Ja za sprawą gabarytów tego "pagórka" który mi po prostu zasłaniał połowę armii nie do końca zdawałem sobie sprawę jak ewentualny assault byłby skomplikowany. Jednak Tzeentch wiedział. I w mojej drugiej turze demony zostały w Warpie. Kompania wyskoczyła z zamiarem spuszczenia łomotu traitorom w ruinkach w moim deploymencie. Pod chimerą ustawiły się AB z meltami zresztą podobnie jak pod rhinosem który do tego został otoczony przez tactical. Miałem spore szanse z tej turze stracić 3 z 4 ikon jednak padła tylko jedna usmażona w Rhinosie. Melty i szarże zamieniły w chimerę w kadłub ale go nie zniszczyły do konca a Czarni nie dobiegli na 5". No i w tym momencie wylazły wszystkie demony. Tzeentch wiedział lepiej bo właściwie zrobiło się po bitwie - mogłem sobie wybrać co zaszarżuje na co a dodatkowo leterom w szarży na kompanie nie przeszkadzał żaden cover. 22:0 do przodu.
Muszę się przyznać, że strasznie mi się spodobali lości po tym turnieju. Mają wszystko czyli i combat i strzelanie i sporo sensownych jednostek do wyboru oraz sporo fikuśnych zabawek. Jak np. infiltracja na zdrajcach której po prostu wcześniej nie doceniałem. A jednocześnie są armią miękką która dodatkowo mocno bazuje na rzutach na rezerwy (przynajmniej w wydaniu demonicznym). Pomimo więc sporego potencjału destrukcyjnego trzeba grać bardzo uważnie by nie obudzić się z ręką wiadomo gdzie... Zatem teraz czeka mnie intensywne malowanie by wyrobić się na Wojnę Światów bo po MiniWars nie wyobrażam sobie grać na niej czymkolwiek innym.
Pierwszą z nich zagrałem z Eldarami w dość nietypowej konfiguracji bo choć był Eldrad z 5 warlockami na jetbajkach i 3 Wraithlordy to były również troopsy w liczbie 6 natomiast nie było herlaków. Przez początkową fazę bitwy oboje z moim przeciwnikiem nie mieliśmy za bardzo pomysłu na nią i trwało bardziej obmacywanie się niż rzeczywista walka. Z mojej strony wynikało to głównie z zbyt asekuracyjnego zagrania ikonami dzięki czemu demony po wejściu nie miały zasięgu do jakiegokolwiek celu więc się mniej lub bardziej skutecznie pokitrały. Tylko demonetki miały szansę dojść do guardianów jednak fleet nie poszedł zgodnie z oczekiwaniami i musiały się spotkać z warlockami. Potem impreza się trochę rozkręciła i doszło do paru jeszcze walk wręcz które jednak nie poszły tak jak powinny - przynajmniej z mojej perspektywy. W tej bitwie odkryłem, że ta moja rozpiska jednak trochę strzela i ma coś zaoferować przeciwnikom w fazie szotingu. Końcowy wynik to 8 do 14 (cel poboczny) w plecy.
Kolejna bitwa - kolejni Eldarzy i kolejny Elrond. I tu w sumie koniec podobieństw no może jeszcze poza ponowną nieobecnością herlaków. Byli za to scorpioni w serpie oraz dragoni na wypasie w falconie plus jakieś 3 troopsy i chyba 2 wraithlordy. Mój przeciwnik przyjął jakąś taktykę którą nie do końca ogarnąłem bo np Elrond wylądował w rezerwach by zaszczycić stół swoją obecnością około 4 tury. Generalnie moje dwa pierwsze strzały do pojazdów roztrzygnęły bitwę bo spadł zarówno serpent jak i falcon. Defilery skupiły na sobie uwagę, a demony zabiły. Na śmierć. Przynajmniej tak to wyglądało w telegraficznym skrócie. Głównie za sprawą wyciągnięcia wniosków z pierwzszej bitwy co zasad ruszania ikon. Końcowy wynik to 22:0
Ostatnia bitwa pierwszego dnia to misja dająca dodatkowe punkty za przewagę posiadanych troopsów na koniec i przyszło mi grać z gwardią na piechotę z 10 jednostkami podstawowymi co sprawiało że już na starcie byłem grubo ponad 3k w plecy. Postanowiłem jednak powalczyć i pójść na całość licząc, że może jednak się uda zniwelować trochę tą różnicę. I na prawdę byłem bliski tego jednak w kluczowym momencie GUO który miał 7 cali do przebycia ruchem oraz assaultem nie dał rady. I się posypał cały misternie budowany domek z kart zwany również moją taktyką na tą bitwę. Po tej bitwie doszedłem jednak do wniosku, że ci lości to jednak mocna armia - przeciwnik był wymagający, scenariusz pod górkę ja dorzuciłem jeszcze parę błedów ale i tak do końca była szansa na wywalczenie paru punktów. Przy okazji odkryłem uroki posiadania opcji outflanka na traitorach - sprawdziło się. Końcowy wynik - łomot w plecy.
Czwarta bitwa to starcie z ... demonami. Takimi prawdziwymi przy czym rozpiska zawierała przedstawicieli wszystkich 4 bóstw w tym nurglowe prosiaczki, crushery horrory i keepera tajemnic. Mojemu przeciwnikowi weszła nie ta połowa co chciał do tego rezerwy ściekały do 5 tury jednak pomimo tego oczywistego handicapu bitwa była zażarta do końca. Głównie za sprawą jednak błędów i pecha. Moim największym fakupem było oddanie w jakiś kretyński sposób bloodleterów a próba ich ratowania skończyła się stratą defilera. Który, żeby było zabawniej, wybuchając zabił 4 ostatnie letery. Z drugiej strony 20 traitorów prawie dostało łomot od 3 flamerów. Do tego walka mojego GUO i greatera z jakimś specialem nurglowym z IA zakończyła się tak że ja straciłem 2 monstrusy a on 2 woundy. Natomiast dla odmiany mój przeciwnik miał przez pierwsze 3 tury średni scater 11,5 cala, tracąc po drodze z Warpa jeden palgusy. No i w takich właśnie lekkich oparach absurdu upłynęła nam skądinąd całkiem przyjemna bitewka która zakończyła się wynikiem 15:5 dla mnie.
Ostatnia bitwa - starcie z bladziami - łubudubu Prezesa Naszego Klubu - i w trakcie niej otrzymałem marka Tzeentcha - serio ;). Stół strzelnica (nota bene 5ta na której grałem na tym turnieju) ustawiłem deflery tak by któryś mógł dostrzec kompanię i się udało jednak na 10 coverów Prezes postanowił oblać cały jeden. Bywa, mówi się trudno i wegetuje dalej. Bladzie w swojej pierwszej turze bardzo dobrze się ustawiły i zabezpieczyły przed przybyciem demonów korzystając z jakiejś góry wielkości everestu na środku stołu oraz dwóch rhinosów. Ja za sprawą gabarytów tego "pagórka" który mi po prostu zasłaniał połowę armii nie do końca zdawałem sobie sprawę jak ewentualny assault byłby skomplikowany. Jednak Tzeentch wiedział. I w mojej drugiej turze demony zostały w Warpie. Kompania wyskoczyła z zamiarem spuszczenia łomotu traitorom w ruinkach w moim deploymencie. Pod chimerą ustawiły się AB z meltami zresztą podobnie jak pod rhinosem który do tego został otoczony przez tactical. Miałem spore szanse z tej turze stracić 3 z 4 ikon jednak padła tylko jedna usmażona w Rhinosie. Melty i szarże zamieniły w chimerę w kadłub ale go nie zniszczyły do konca a Czarni nie dobiegli na 5". No i w tym momencie wylazły wszystkie demony. Tzeentch wiedział lepiej bo właściwie zrobiło się po bitwie - mogłem sobie wybrać co zaszarżuje na co a dodatkowo leterom w szarży na kompanie nie przeszkadzał żaden cover. 22:0 do przodu.
Muszę się przyznać, że strasznie mi się spodobali lości po tym turnieju. Mają wszystko czyli i combat i strzelanie i sporo sensownych jednostek do wyboru oraz sporo fikuśnych zabawek. Jak np. infiltracja na zdrajcach której po prostu wcześniej nie doceniałem. A jednocześnie są armią miękką która dodatkowo mocno bazuje na rzutach na rezerwy (przynajmniej w wydaniu demonicznym). Pomimo więc sporego potencjału destrukcyjnego trzeba grać bardzo uważnie by nie obudzić się z ręką wiadomo gdzie... Zatem teraz czeka mnie intensywne malowanie by wyrobić się na Wojnę Światów bo po MiniWars nie wyobrażam sobie grać na niej czymkolwiek innym.
Etykiety:
scena turniejowa,
twórczość fanowska
czwartek, 21 stycznia 2010
Kill them all....
.... let chaos gods sort them out.
Pod takim wezwaniem jedzie do Wrocławia moja świeża heretycka zgraja po swój chrzest bojowy. Prawda, że to lepsze hasło niż "coco jambo i do przodu" ? ;) Już jakiś czas temu wrzuciłem tu rozpiskę nie będę więc do niej za bardzo wracał, podzielę się jedynie paroma obawami ups - spostrzeżeniami przed turniejem.
Generalnie nie wiem jak się odnajdę z tą armią bo nie mam w niej nic co by się klasyfikowało do określenia Fast. Sentinele z Scout movem to jednak nadal 6" ruchu i ani cala więcej. Brakuje trochę demonicznych fastów albo po prostu fiendów Slanesha. Mam jednak nadzieję, że na Wojnie Światów już nie będę miał tego problemu a póki co będę sobie odświeżał uroki stabilności w fazie ruchu ;).
Strzelanie w rozpisce jest z BS 3, Ld 6 i AV 10. Czyli jest papierowe tak, że chyba bardziej się w tej grze nie da ale pomimo, iż jest zagrożone wyginięciem to jednak cały czas występuje i to w środowisku naturalnym czyli w epoce 4+ covera wszędzie. Przynajmniej po cichu liczę na to bo na wiele więcej nie mogę. Większym problemem jest to, że nie ma go zbyt wiele no ale będzie musiało styknąć to co udało się zmieścić.
Nie będę jednak ukrywał, że tak naprawdę liczę na assault w wykonaniu tego, czemu Warp w swojej łaskawości pozwoli się zmaterializować. Dobry Hellblade ma zdumiewającą łatwość rozwiązywania problemów a co dopiero 1o? Wspartych dwoma dużymi demonami? Tak to jest faza która pomijając rzuty na rezerwy ciut mniej mnie niepokoi.
Pakując się (tak mam to już za sobą) uświadomiłem sobie, że w sumie to powinienem zabrać ze sobą 4 kodeksy:
- lostów oczywiście
- demonów
- IG
- chaosu.
Sweat - na oko jakieś dwa kilo :)
Ale doliczyłem się również w sumie 66 modeli i traktuję to jako dobry znak - co prawda nadal jednej szóstki brakuje do pełni zła ale i tak wieje zgubą oraz zagładom a o to w końcu w tej armii chodzi...
Etykiety:
scena turniejowa,
twórczość fanowska
poniedziałek, 18 stycznia 2010
NCM...
... czyli No Cover Models. Ostatni hit działu marketingu w naszej ukochanej firmie, dzięki którym ma wzrosnąć sprzedaż a wraz z nią kurs akcji co będzie miało przełożenie na premie i inne bonusy dla wszystkich stojących za tym sukcesem.
Przynajmniej taka mnie naszła refleksja patrząc na zdjęcia Trygona w nowym codexie tyrków. Figura jest na tyle wielka, że mam wątpliwości czy nawet landek będzie dawał jej covera. Ten sam landek za którym zdecydowana większość monstrusów w tej grze ma nie tyle co osłonę co jest po prostu niewidoczna. A ten model wystaje zza największego konwencjonalnego czołgu Imperium niczym jakiś ośmiotysięcznik.
Poprzednim modelem z tej kategorii była wielce kontrowersyjna Valkiria/Vendetta. Dzięki podstawce i generalnym gabarytom o coverze w jej przypadku również nie ma co marzyć. Chyba, że w Apo kitrając się za tytanem. Ale w normalnych warunkach jest widoczna zewsząd przez wszystkich. Przynajmniej wszystkich żywych.
Oba te modele wizualnie dominują na stole stąd moja koncepcja a raczej teoria spiskowa, że w pewnej mierze za ich wprowadzeniem stoi dział marketingu. Do tej pory były one bowiem dostępne jedynie w Apokalispie a modele produkował Forge. Natomiast teraz gdy za sprawą swoich zasad stały się całkiem popularne (tak wiem przy Trygonie dopiero się okaże) to są takim odpowiednikiem smoków w batlu. Czyli figurami będącymi wręcz ozdobą stołu. W 40sce do tej pory brakowału takich modeli które by z łatwością absorbowały uwagę ludzi totalnie nie związanych z hobby. Nie da się bowiem ukryć, że gracze patrząc na stół widzą na nim głównie konkretną sytuację taktyczną. Natomiast potencjalni klienci dostrzegają jedynie zbiór modeli i dobrze by było, przynajmniej z punktu widzenia GW, gdyby wśród nich znalazł się taki co okaże się eliminatorem słowa potencjalni.
Przeczytałem nie tak dawno w jakiejś książce o planszówkach i innych analogowych grach, że tym co odróżnia GW od większości innych producentów gier bitewnych jest model dystrybucji bazujący na rozległej sieci własnych sklepów (oczywiście z naszej perspektywy nie jest ona wcale taka rozległa) gdzie są sprzedawane wyłącznie własne produkty oraz jest przewidzane miejsce na gry demonstracyjne. I tak sobie myślę, że może jest związek między tymi blatami pod publiczkę w tej ponad setce sklepów a tymi modelami które aż same pchają się przed oczy.
Ale również możliwe jest, że GW w ramach cięcia kosztów stwierdziło, że skoro ich ziomki z FW mają już modele to wystarczy tylko zasady przerobić i jest. A że trafiło akurat na te a nie inne model to tylko kwestia 4+ ;)
Etykiety:
nowości GW,
ukochana firma
środa, 13 stycznia 2010
Esencja klimatu
Postawienie na Dready też mnie bardzo cieszy - ta jednostka to dla mnie razem z termosami i jumppackami esencja klimatu, będzie super jeśli w końcu będzie je można wystawiać inaczej niż 'dla klimatu'.Na taką wypowiedź ostatnio trafiłem na jednym z for dyskusyjnych i była ona katalizatorem oraz sponsorem tej notki. I choć od długiego już czasu nie mamy żadnych zażartych flame-warów na linii pg vs klimat to pewne myślenie jest wiecznie żywe. Konkretnie chodzi mi o to, że na miano jednostek klimatycznych zasługują jedynie te słabe. Nie ma opcji by oblity były klimatyczne - są mocno za mocne by zasłużyć na to miano. To samo młotkowi czyli assaultowe termosy najlepiej jeszcze w landku - póki nie dostali aktualnych tarcz a pojazdy covera to wystawienie takiego oddziału było szczytem klimatu a teraz jest już pornografią. Z kolei takie karki przejdą tą samą drogę tyle, że w drugą stronę bowiem z jednostki powszechnie uznawanej są wygiętą, zwłaszcza wersji elitarnej, mają sporą szansę, za sprawą nowego kodeksu, zamienić się w tytułową esencje kilmatu.
Doskonale rozumiem kiedy o pewnych oddziałach mówi się per no-brainer bo rzeczywiście są w tej grze perełki gdzie trudno mówić jakimś związku między punktami a możliwościami. Rozumiem też, że pewne jednostki czy też całe armie (gorące pozdrowienia dla DA) są po prostu słabe czy za drogie bo w końcu brak zależności między punktami a możliwościami może działać w obie strony. Jednak ni w ząb nie mogę skumać co je zamienia od razu w szczyt klimatu. Jak dla mnie i mam wrażenie, że nie tylko takie rzeczy jak opłacalność jednostki na stole a jej flufficzna otoczka bo do tego w końcu klimat się sprowadza to dwie odmienne sprawy. I dobrze jest ich nie mieszać ze sobą pochodza bowiem z różnych światów.
Oczywiście fajnie jest jak ktoś weźmie na tapetę jakieś wydarzenie z książki czy innego kawałka przyszłości w której jest tylko wojna i na jego bazie zrobi fajną rozpiskę, i jeszcze do tego same figury skonwertuje tak by jak najmocniej nawiązać do wybranego tematu. Ale takie rzeczy choć może nie tylko w erze ale są rzadkie. Zazwyczaj szafowanie terminu klimatu służy jako zasłona dymna dla zwykłego braku skilla albo po prostu pomysłu na grę. Bo jak nam Niemiec w Szczecinie zademonstrował lesserami i bikerami w chaosie też się da grać. I wygrywać.
Doskonale rozumiem kiedy o pewnych oddziałach mówi się per no-brainer bo rzeczywiście są w tej grze perełki gdzie trudno mówić jakimś związku między punktami a możliwościami. Rozumiem też, że pewne jednostki czy też całe armie (gorące pozdrowienia dla DA) są po prostu słabe czy za drogie bo w końcu brak zależności między punktami a możliwościami może działać w obie strony. Jednak ni w ząb nie mogę skumać co je zamienia od razu w szczyt klimatu. Jak dla mnie i mam wrażenie, że nie tylko takie rzeczy jak opłacalność jednostki na stole a jej flufficzna otoczka bo do tego w końcu klimat się sprowadza to dwie odmienne sprawy. I dobrze jest ich nie mieszać ze sobą pochodza bowiem z różnych światów.
Oczywiście fajnie jest jak ktoś weźmie na tapetę jakieś wydarzenie z książki czy innego kawałka przyszłości w której jest tylko wojna i na jego bazie zrobi fajną rozpiskę, i jeszcze do tego same figury skonwertuje tak by jak najmocniej nawiązać do wybranego tematu. Ale takie rzeczy choć może nie tylko w erze ale są rzadkie. Zazwyczaj szafowanie terminu klimatu służy jako zasłona dymna dla zwykłego braku skilla albo po prostu pomysłu na grę. Bo jak nam Niemiec w Szczecinie zademonstrował lesserami i bikerami w chaosie też się da grać. I wygrywać.
Etykiety:
kodeksy,
z życia for
poniedziałek, 11 stycznia 2010
MiniWars - Powrót Kminieni
Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu kminienie nad rozpiską dało mi tyle frajdy. Co więcej w ogóle wystąpiło bo od wielu miesięcy, proces twórczy w tym względzie w moim wykonaniu sprowadzał się do wrzucenia paru ogranych oddziałów i po manewrowaniu ekwipunkiem tak by się wpasować w limit punktowy. Jednak kiedy podjąłem męską decyzję, że biorę lostów i zacząłem kminić nad rozpiską, przypomniałem sobie ile funu w tym hobby płynie z samego składania armii. Z prób zamiany zbitka oddziałów w organizm zdolny tworowi przeciwnika odgryźć po kolei wszystkie kończyny a na koniec głowę ;).
Szczerze mówiąc mam poważne wątpliwości czy to co udało mi się sklecić jest takim potworem ale niestety rozpiska była też listą zakupów. Samej armii bowiem jeszcze nie posiadam a nad jej dostawą zbierają się małe czarne chmurki. I mam nadzieję że nie przerodzą się w to co mamy aktualnie za oknem i będę miał okazję zabrać Zagubionych Zdrajców na wycieczkę.
A jeśli do niej dojdzie to dla zainteresowanych oto jej skład:
Hq
Champion #1 combi melta 40
Champion #2 combi melta 40
Champion #3 - 30
GUO Muchy 165
Greater - 100
Troops
Demonetki (10) 140
Lettery (9) 144
Traitorzy (10) Laska flamer ikona 90
Traitorzy (10) Laska flamer ikona agitator 100
Fast
Sentinel squadron (2) Laski 100
Traitorzy (5) + Rhino melta ikona 80
Traitorzy (10) + Chimera (AC) melta rakieta ikona 150
Heavy
Defiler 150
Defiler 150
Griffon 75
Suma: 1554
Na wszelki wypadek podaję również linka do aktualnych zasad.
Etykiety:
scena turniejowa,
twórczość fanowska
piątek, 1 stycznia 2010
Udanych Deep Strików
Podobno jaki Sylwester taki cały nowy rok, ja więc, jak widać na załączonym obrazku, wszedłem w niego na pełnym Hicie. Tego samego życzę Wam drodzy czytelnicy, samych celnych strzałów z manticor oraz udanych lądowań meltami 6" od nich. A tak już bardziej serio to byście mieli cele nie marzenia zarówno na stole jak i w życiu i czas oraz możliwości na realizację tych drugich.
Etykiety:
varia
Subskrybuj:
Posty (Atom)