sobota, 30 marca 2013

Młotki, jajka i inne


Zaczynając od początku to smacznego jaja - byle bez jakiegoś genokrada w środku.
Mokrego Dyngusa. Choć biorąc pod uwagę aurę to wojna na śnieżki rodem z Fenrisa wydaje się bardziej stosowna. No i generalnie zdrowia, Feel no Paina i najlepszego.

Po drugie. Kto może i jeszcze tego nie zrobił niech zagłosuje na Młotki. I tym samym spełni swój hobbystyczny obowiązek. Detale i wszelkie potrzebne info znajdziecie tutaj.

Po trzecie. z24cala dołączyło do Wrót czyli Polskiej Sieci blogów bitewniaków. Na prawdę warto się przyjrzeć tej inicjatywie na czele z blogami które się do niej dołączyły bo szczerze mówiąc nawet sobie nie zdawałem sprawy, że tyle ludzi pisze o tym hobby.

I po czwarte, właśnie dzięki Wrotom trafiłem na to. Jak dla mnie absolutne mistrzostwo. I gotowy koncept na planszówke dekady. Moim marzeniem jest by ktoś z FFG trafił na to i stwierdził robimy z tego grę. Miałaby potencjał by w dziedzinie "kosa w plecy" zawstydzić taką Grę o Tron.

Zatem by domknąć klamrę spinającą tą notkę - z okazji Świąt życzę realizacji marzeń. Wszelakich.

środa, 27 marca 2013

Wojna Światów 2k13 - o organizacji




Gdy za pierwszym razem zacząłem pisać tą notkę chciałem wyjść od frekwencji i oderwaniem się od Pyrkonu. Ale potem stwierdziłem, że obie te rzeczy dla mnie nie mają większego znaczenia. Ludzi nadal był wystarczająco by rozegrać 5 bitew z różnymi przeciwnikami. A co do Pyrkonu cóż przez te wszystkie lata na atrakcje z nim związane znalazłem może w sumie z 2h. Nie zdziwię więc nikogo stwierdzeniem, że ja po Pyrkonie płakać nie będę. Ale jak dojdzie do powrotu na konwentowe łona na pewno będzie miło. Przynajmniej tym którzy lepiej ogarniają swój czas na turniejach.

Graliśmy zatem w szkole w której było w sam raz miejsca natomiast wolę nie wiedzieć jakby to wyglądało w przypadku zeszłorocznej frekwencji. Kroiła by się przymusowa integracja na całego.

Oczywiście standardy masterowe został dotrzymane w 101% łącznie z tymi niepisanymi jak obsuwa na starcie turnieju. Częściowo wynikała ona z powodów od orgów niezależnych jak spóźnienia graczy na które nie mieli wpływu. Jednak na takie rzeczy jak sprawdzanie armii przed turniejem mieli i mogło być to lepiej zorganizowane. Choćby poprzez zaangażowanie większej liczby osób do tego zadania. Jednak i tak mogło być gorzej i jestem przekonany, że w tym względzie zadanie domowe zostanie odrobione. To co mnie bardziej przy kontroli wysiwygu intryguje to jej "wykonalność". Bo już po czasie dowiedziałem się, że jedni z naszych przeciwników, z którymi swoją droga zagraliśmy bardzo fajną i emocjonującą grę, używali sprzętu który mieli wykreślony. Jednak nie był to z mojej perspektywy jakiś super problem natomiast warto by orgowie mieli świadomość jak to potem działa w praniu.

Zdecydowanie większym problem dla mnie była druga, poza tradycyjną, obsuwa czasowa związana z stabilnością użytego softu do parowania. Ostatnio mam więcej wspólnego z testowaniem oprogramowania niż kiedykolwiek wcześniej w moim życiu i mam świadomość że samo rozegranie 50 wirtualnych turniejów to za mało by uznać produkt za zdatny do użycia. Szczególnie na imprezie klasy master. A gdyby nie ten poślizg to boje w sobotę by się zakończyły koło godziny 19 co biorąc pod uwagę opóźniony start byłoby genialnym wynikiem. I tu duże gratki dla orgów za sprawne pilnowanie czasówki.

Kolejnym problemem dla mnie było sędziowanie. Jeśli pytanie wykraczało poza LOS'a czy covery trzeba było wołać Rudzika a ten nie dość, że jest jeden to jeszcze dla kamuflażu kamizelki nie nosił.

Jednak by nie było, że jedynie krytykuję to i tak myślę, że większość graczy dobrze się bawiła bo turniej poza tymi niedogodnościami był dobrze ogarnięty. Sporo miejsca dzięki czemu każdy stół stał osobno. Wybalansowane misje bez realizacji potrzeb bycia oryginalnym. Już wspomniane pilnowanie czasu, pomimo problemów. Rzutnik na paringi. Tacki i wydrukowane rozpiski. Słowem, jak już nadszedł "ten moment" to tak naprawdę nic nie stało na przeszkodzie by grać. A jak się grało to już wkrótce opiszę (jak się uda)...

PS No i w tym roku IMO był najlepszy after w przypadku Wojny Światów. Fajny przestronny lokal i gdzie się nie spojrzało same znajome i uradowane twarze.

czwartek, 21 marca 2013

Parówki 40k - czyli co oprócz ketchupu

W ramach budowania atmosfery przed Wojną Światów postanowiliśmy wraz z Michem podzielić się swoim doświadczeniami w graniu w parach w ukochaną czterdziestkę (Michu - to zdanie jest niepokojące jak się je zbyt szybko przeczyta...albo nie do końca). Nie traktowałbym tych doświadczeń, a już zwłaszcza wniosków które z nich wyciągniemy, zbyt poważnie ale może komuś do czegoś to się przyda.A jak nie, to może chociaż wywoła uśmiech na twarzy (M - robiąc takie uwagi warto zaznaczyć, że nie chcemy aby to był uśmiech politowania...)

M. - Odcinek jest sponsorowanany przez Pająka, który poprzez korporacyjne machinacje doprowadził do bankructwa firmę, z którą miał jechać na narty i w ten sposób zabrał Łysego na WS. Majstersztyk - chylimy czoła!

Pamiętaj - zawsze mogło być gorzej!

             1. Lepiej niż żona - czyli druga połowa. Pierwsza i fundamentalna sprawa przy graniu w parach to... znalezienie pary. I tu raczej nie ma co odkrywać Ameryki. Z typem spędzisz parę lub jak na WŚ kilkanaście godzin więc lepiej jak się lubicie - po prostu łatwiej będzie przyjąć na klatę brutalną rzeczywistość 40 millenium. W sensie kostki.

             2. Kto mi pożyczy figurki.
Druga sprawa to armie, a ciut później rozpiski. I tu się pojawiają pierwsze trudności. Bo żeby to miało sens trzeba chwilkę pokminić. Oczywiście koncepcja że mocne składowe dadzą mocny produkt finalny jak najbardziej jest poprawna. Jednak tzw. złą sławą owiana "synergia" pomiędzy armiami może robić różnicę. No i dobrze jak w ogólnym wydźwięku rozpy pokrywają się z stylem gry zawodników. Dla własnego komfortu lepiej uniknąć sytuacji że nawykli do walenia z bańki (o'rly? w 6 edycji??) męczymy się wciskając spust z 36". Dla tych od walenie z dyńki smutna informacja

             3. Mój partner na pewno ma plan czyli bitwy. No i tu się zaczyna prawdziwa jazda bez trzymanki. Dwa charaktery, dwa pomysły a często i więcej a tylko jedna tura na realizację ich wszystkich. Może się okazać w krytycznym momencie, że prawdziwa przeszkoda w drodze do zwycięstwa stoi po tej samej stronie co Ty...

             4. Złej baletnicy...czyli rzuty kostkami. Najnaturalniejszym sposobem rozdziału kostek jest oczywiście, że każdy turla swoje rzuty, ale nie jest to jedyna metoda. Niektórzy dzielą z względu na typy czyli ja na trafienie, ty na zranienie. Inni próbują oszukać przeznaczenie i ja rzucam wysoko więc turlam sejwy ty turlasz jak turlasz więc odpowiadasz za liderki. W rezultacie możemy niepowodzenia zrzucić nie tylko na "ślepy los" ale i "kulawego w rękach partnera".

             5. Zaciskanie pęcherza.Tutaj nie ma żartów. Cola, woda czy w idealnych warunkach piwko nie wyparowują ot tak sobie (chociaż po atmosferze panującej na turniejach można by tak przypuszczać...). Kontrola pęcherza i periodycznych wypadów jest kluczowa. Wychodzicie  na przemian, w wypadku konfliktu rzucacie kostką. Ewentualnie przynosicie butelki. A prawdziwy mężczyzna nie potrzebuje sikać.

             6. Zaciskanie pośladków. Tutaj na szczęście bardziej metaforycznie. Turniej parowy oferuje niepowtarzalną wręcz okazję na jednocześnie bardzo miłą i bardzo wymagającą grę. Jeden gracz ciśnie a drugi zapewnia "comic relief". Trzeba się zmieniać uważając na odpowiednią synchronizację, bo o ile współwystąpienie dwóch wesołków to radość i szczęście  to odwrotna sytuacja może zniechęcić do gry na długi czas...

            7. Reumatyzm i lumbago. To szczególnie dotyczy bardziej "posuniętych wiekiem". Młodość spędzona na pochylaniu się nad plastikowymi pamperkami nie przeszła bez echa dla Waszego zdrowia. Odpoczynek, odpoczynek i jeszcze raz odpoczynek. Szukacie sobie "młodego i rzutkiego", zabieracie mu krzesło i ograniczacie ekscytację do niezbędnego minimum (ciśnienie!) Jeśli gracie z podobnym sobie "dziadkiem" pilnujecie siebie nawzajem - "jeden stoi, jeden siedzi bo inaczej para leży".

Podsumowując, idelna para składa się z dwóch gości znających się jak łyse konie (nie mylić z Łysymi), mających figurki, które akurat ze soba pasują, mający jeden lub ewentualnie żaden plan na grę (brak planu to też wspólny pomysł na grę), kulających kostkami jak Chris, posiadających 5 litrowy pęcherz, elastyczne pośladki (metaforycznie) i niezużyte stawy.

Ostatnia szansa na zmianę partnera - WŚ już tuż tuż. Do zobaczenia!   

 

poniedziałek, 18 marca 2013

Podcast nr 30 Anielski mrok na motorach


W komentarzu pod poprzednią notką padła propozycja powrotu do koncepcji wywiadów z topowymi graczami z okazji premiery nowych kodeksów do ich armii. Bardzo możliwe, że do tej idei powrócimy ale to pewnie przy okazji Tau. Bo tak się złożyło, że kolejne 3 premiery dla 6stej edycji czyli CSM, DA i Demony są bliskie memu sercu a Micha najczęściej też.
Naturalne zatem jest, że mamy potrzebę sami się powymądrzać na temat danej armii najlepiej przy mikrofonie. I dziś zapraszamy Was do odsłuchu kolejnej dawki przemyśleń równie głębokich co trafionych czyli nie za bardzo tym razem o Mrocznych Aniołach. A jak po tytule można się domyślić to głównie o 2giej kompanii.

Podcast nr 30 Anielski mrok na motorach

Inne tematy poruszane to Oldhammer oraz dodatek o lataczach.

środa, 13 marca 2013

Tytany tu, tytany tam



Doskonale zdaję sobie sprawę że aktualnie tematem nr 1 w pogawędkach o naszym hobby są nowe demony . I trudno się temu dziwić, bo najnowszy kodeks autorstwa GW może nie jest na poziomie "Starego Kodeksu Chaosu" (nie mylić z "poprzednim kodeksem chaosu") ale od dawna żaden podręcznik nie był tak blisko tego levelu. Przynajmniej taki optymistyczny obrazek klaruję się po tych kilku dniach które minęły od premiery. Ale jak to się skończy i ile różnych rozpisek będziemy oglądali to się jeszcze okaże.

Choćby po DMP (Drużynowych Mistrzostwach Polski) będziemy mądrzejsi.

Jednak ja dziś nie o tym.

Ostatnio podczas wizyty na stronie Black Library rzuciło mi się w oczy, że chopaki odświeżyli kolejny komiks z zamierzchłej przeszłości i tym razem padła na "Titan". Pozycja fajna acz niczym szczególnym się nie wyróżniająca spośród pozostałych komiksów z stajni BL. Kreska i grafika ok, scenariusz ok ale szczególnego szału nie ma a cztery liter po lekturze są na miejscu. Ale ten temat...

Zawsze byłem wielkim fanem tytanów czego upust nie raz i nie dwa dałem na tym blogu. Zatem mając świadomość ogólnie przyjętych norm oraz standardów i tak komiks ten zajmuje szczególne miejsce w mojej hierarchii czytadeł (oglądadeł) 40stkowych. I nie trudno się domyślić, że jego ponowne pojawienie się wzbudziło mój entuzjazm.

Ale jeszcze większą radość, dał mi kolejny news z wielkimi maszynami kroczącymi apokalipsy w tle.

Zattikka, the digital games entertainment group, is pleased to announce it has signed a license agreement with Games Workshop®, the UK quoted specialist of fantasy tabletop miniatures, games and novels, to develop tactical, 3D isometric, free to play games based on the gigantic city leveling Titans from their world renowned Warhammer® 40,000® universe.

Tutaj macie pełen komunikat prasowy.

Gra z tytanami w roli głównej na wiele platform - jest czad. A przynajmniej mam nadzieję, że tak będzie. Boję się jedynie by najlepszym źródłem void shieldów nie było spamowanie znajomych na facebooku. Ale na tą chwilę jestem optymistą i wyobrażam sobie dowodzenie całym zgrupowaniem zawierającym tytany różnej klasy i atakowanie wytwórni stomp i innych gargantów.

Od razu się raźniej na wiosnę czeka.

czwartek, 7 marca 2013

Degustacja pierników

Nadaje Michu. Miałem w tym roku po raz pierwszy okazję aby spróbować polecanych i zachwalanych, między innymi na łamach tego bloga, toruńskich pierników. Mowa oczywiście o Dice Crusherze. Turniej spełnił moje oczekiwania co do joty. Niestety, tak jak wszyscy ostrzegali, nie była to impreza dla słabych duchem i ciałem - czasu pomiędzy bitwami brak, bitew pełne wiadro i w rezultacie dorobek fotograficzny prawdziwie mizerny. Zatem zamiast relacji ze zdjęciami będzie trochę słów, a zamiast zdjęć z turnieju, tytan z piernika!

Tytan z piernika! Dla skali macie też Stompę i chyba Dreda. 
Zdjęcia z bloga poświęconego kulinarnym wytworom w klimacie 40k - czyste szaleństwo! 

Jako nowicjusz nie za bardzo wiedziałem jaką strategię przyjąć. "Risercz" wśród bardziej doświadczonych kolegów zaowocował dwoma skrajnymi podejściami:
  1. Bierz jak najbardziej skomplikowaną armię, którą nikt nie gra i naucz się nią grać;
  2. Bierz cokolwiek i tak będzie zamiana i graj lepiej.
Mając powyższe na uwadze postanowiłem pożyczyć Tyrki Chrobrego, które ostatni raz wojowały bodajże w 4 edycji i zaskoczyć przeciwników po pierwsze zupełnie niestandardowymi jednostkami w stylu Carnifexów oraz figurkami, które nie przypominają żadnych oficjalnych modeli.  Niestety, w czwartej edycji troopsy nie były najbardziej popularnym wyborem i nie udało mi się pożyczyć wystarczającej ilości gantów. Zatem skończyło się na Bladziach i raczej standardowej rozpisce z Mephistonem. Tutaj moim pomysłem było przekonywanie przeciwnika, że warto zawsze zamieniać moce na Mefim. Działało w miarę dobrze...póki sam się do tego nie namówiłem...
Gry upływały mi w mega przyjemnej atmosferze - zestaw przeciwników wyjątkowo udany: Pająk, Afro, Chris i Numerraz. Granie na całkiem wysokim poziomie i nawet czasem według zasad 6 edycji. Każda bitwa była na swój sposób wyjątkowa i zdarzały się rzeczy z pogranicza monty-pythonowskiego humoru.
  1. Pająk: Tutaj trochę parę razy minęliśmy się z zasadami ale było śmiesznie.Okazuje się, że nawet Maulerfiend jak się w niego wierzy jest w stanie dokonać cudów. Ja zagrałem nim pokazowo do kitu i całą grę stał z immobilem za wielkim impasem. Pająk odwrotnie - kosił pojazdem za pojazdem za nic mając wraży ostrzał - piekielnaja maszyna... Bitwa zakończyła się epickim remisem 10:10 - byłoby ca. 12:8 dla Pająka ale jego Typhus w ostaniej turze, w ostatnim combacie rzucił 1-kę na broń a ja dwa FnP i bladziowy Prist ostał się na centralnym znaczniku. 
  2. Afro: Oboje stwierdzamy, że Sanguinary Gaurd to jest co prawda całkiem sensowny odział ale jak nie idzie to z kolei chłopaki kończą się w zastraszającym tempie. Mi w pierwszej grze skończyli się nieco mniej niż Afru (Afrowi?) w drugiej i musiałem się już tylko bronić. W rezultacie moje zwycięstwo 20:0.
  3. Chris: Plan Chrisa na turniej był prosty - tylko ja umiem wygrywać moimi Eldarami a sam potrafię im sprzedać maskę nawet błotem i trawą... Kto miał przyjemność grać wie, że plan był z gatunku tych lepszych. W grze Eldarami dało mi się we znaki lekkie zużycie materiału. Takie rzeczy jakie wymyśliłem to tylko w opowieściach na afterkach się zdarzają. Ale harlekini z Shadow Seerem w pierwszym szeregu wyglądają groźnie. Gorzej, że do pierwszego ostrzału:) 15:5 dla Chrisa i żeby te 5 punktów urwać po otrzymaniu masakry musiałem sobie mózg zagotować....
  4. Numerazz: Już myślałem, że zagram sobie Black Templarami a tu Necroni - spoko grałem ostatnio to sobie poradzę. Ale kilku rzeczy nie przewidziałem -Mephiston na przykład postanowił nie przyjąć do wiadomości, że z Destroyer Lordem z chronometrem to za wielkich szans nie ma. Zdana liderka na 3d6, dwie pały, liderka na 2d6 i dziękujemy Lordowi, jego świcie z warlordem i planowi na dalszą grę. Obiło się o tejbla - jedna figurka mi została. Na szczęście w rewanżu nie liczyłem na podobny wynik i trochę bardziej zachowawczo i skutecznie zagrałem - w rezultacie 10:10.
Trochę na kości narzekałem w ostatniej bitwie ale jak to mówią - złej baletnicy...w dodatku okazało się, że zająłem 8 miejsce. To znak jakby nie patrzeć i dobra wróżba :)

Poza samymi bitwami, które były przednie i po raz pierwszy od dłuższego czasu naprawdę czułem, że się nagrałem, było też parę rzeczy, które mi się podobały i wręcz przeciwnie. Organizacja była pierwsza klasa - wtopa z czasem wynikła tylko i wyłącznie z winy graczy - o 9 w sobotę na sali było chyba z 6 osób... Sędziowanie nie było na najwyższym poziomie ale wykonane z klasą (pozdrowienia dla Dominika - rulebook przeczytany ? :) ) Nagród było sporo i dużo ludzi wyjechało z bonusem. Ale sama ceremonia, nie z winy organizatorów, była ciężką wtopą - kłótnia o pierwsze miejsce jest fatalnym pomysłem na publicznym forum.  Śmiałem się z wszystkimi ale po niewczasie zostało tylko zażenowanie...

Na szczęście dobry nastrój zapewniła ekipa pociągowa - pierniki rozdawane na prawo i lewo oraz czytanie forum ligowego na głos przez Romka...to trzeba usłyszeć...forum ligowe powinno mieć funkcję, że przed wysłaniem posta zostaje Ci on przeczytany głosem Romka. Takiego filtra anty-trollowego to nawet Google by nie wymyśliło :)

Z chęcią wrócę za rok do Torunia i pojawię się na DC. Oczywiście jeśli tym razem taksówkarze będą nas wozili na właściwe miejsce...

poniedziałek, 4 marca 2013

Demoniczne pierwsze wrażenia


Pierwszego dnia mojego obcowania z nowym kodeksem Demonów uważałem, że zmiany są bez sensu a tak generalnie to do bani ta armia.
Drugiego zauważyłem parę rzeczy które mi się spodobały ale nadal moje odczucia były zabarwione sporą niechęcią.
Trzeciego stwierdziłem, że całkiem czad ten deks.

Zatem na tą chwilę nowe Demony mi się podobają i to nawet bardzo. Co prawda totalnie nie umiem ocenić siły tej armii, ale najważniejsze zadanie które stało przed GW udało im się wypełnić. Armia przestał mieć finezję cepa. Na tą chwilę wydaje się, że fajnych jednostek jest tam więcej niż po jednej na slot. No i co ważniejsze fajna jednostka oznacza taką co działa, coś robi i jest stosownie do tego wyceniona. A nie jak te cuda z wkładki do White Dwarfa które chyba z warpu im do redakacji wpadły.


Ten update miał finezję na poziomie powyższej reklamy.

Z jednej strony armia dość mocno zmieniła się bo patrząc na koszt punktowy co niektórych jednostek na czele z wszystkim troopsami, no może poza nurglingami, całkiem kusząco prezentuje się opcja hordy. Ale z drugiej strony, choć Deamonic Assault wyleciał armia nie straciła na losowym charakterze dzięki nowej wspaniałej tabelce - Warp Storm. Zresztą nie jest to jedyna tabelka z którą będziemy mieli kontakt grając (z) tą armią. Zatem mocne nerwy będą w cenie.

Jak kilka miesięcy temu kiedy do 16 posiadanych horrorów dokupiłem kolejnych 20 to miałem wrażenie, że ten temat na dłuższą "chwilę" mam zamknięty.
No i właśnie ta "chwila" się skończyła.
Generalnie mam wrażenie, że zakupy mnie nie ominą, ale póki co chce zacząć testować to co mam i zacznę chyba od wariacji na temat cyrku grubasów. Jeszcze nie wiem czy to ma większy sensu choć pewne podejrzenia mam i nie koniecznie budują one szczególny entuzjazm w mnie do tej koncepcji ale od czegoś trzeba zacząć. Zwłaszcza, że przy ogromie zmian które dotknęły tą armię chyba jedynym, a na pewno najlepszym sposobem by sprawdzić jak to działa jest rozpoznanie bojem.

Wracam zatem do prób składania rozpisek a jak któraś z nich zakończy się sukcesem i jeszcze uda mi się nią zagrać to na pewno nie omieszkam się tym pochwalić. A póki co "I've got a lot of evil ploting to do..."

PS. A druga dobra wiadomość jest taka, że coś się ruszyło w temacie DMP. Nawet data się pojawiła - więcej info, oczywiście na ligowej.

sobota, 2 marca 2013

Nie znaj strachu. Przed lekturą.



Co jakiś czas wchodzę na stronę najpopularniejszej księgarni internetowej na świecie (tak - tą na "a") i nadrabiam tam zaległości w książkach z Black Library. Zazwyczaj buszując tam koncertuję się na Herezji Horusa bo niestety nie mam czasu by czytać wszystko. A nawet jeśli miałbym to nie wiem czy moja psychika by to wytrzymała.

W ostatniej przesyłce przyszła między innymi książka co do której miałem mocno mieszane uczucia czyli "Know no fear" autorstwa Dana Abnetta. Z jednej strony najlepszy autor w całym wydawnictwie i masa pozytywów w każdej napotkanej recenzji. A z drugiej Ultramarinsi. Astrates sami z siebie są czerstwi jako bohaterowie narracji, to jacy będą w swojej najbardziej sztywnej z wszystkich odsłon? Ta i podobne wątpliwości krążyły mi po głowie kiedy przymierzałem się do rozpoczęcia lektury. I 400 stron później muszę się przyznać nie powinienem był znać strachu.

Książka jest wyborna, a moja percepcja wkładek do niebieskich pancerzy zmieniła się o 180 stopni. Ultramarinsi pokazani w tej książce są postaciami wielowymiarowymi i choć może nie przeżywają największych dylematów to i tak człowiek z zainteresowaniem śledzi ich losy. Bardzo mi się spodobały detale dotyczące doktryny bojowej i sposobu walki zakonu. I takie małe smaczki im towarzyszące a których mimo wszystko wolałbym nie spoilerować.

W telegraficznym skrócie to książka koncentruje się na opisie wjazdu World Bearesów na dominium Ultramrinsów. Konflikt jest pokazany z na wielu płaszczyznach i z wielu perspektyw. Mamy zatem walki na powierzchni planety, w kosmosie a nawet informatyczne. Dzięki temu czytelnik otrzymuje kompletna i co najważniejsze spójną wizję wydarzeń które były kluczowe dla historii XIII zakonu.

Word Bearesów którzy są głównymi i jedynymi złymi w tej książce poza początkowymi wydarzeniami oglądamy głównie, że tak to określę "przez celownik". Zatem jeśli ktoś, jako ich fan, liczył na to że dostanie masę detalu i innej wiedzy tajemnej o swoich ulubieńcach to będzie patrzył z zazdrością na kolegów całych na niebiesko. Nie zmienia o jednak faktu, że i tak pewnie z zainteresowaniem przeczyta tą książkę.

Jednak by ta laurka zyskała na wiarygodności to muszę przyznać, że "Know no fear" ma swoje słabsze momenty gdzie dążenie do wizji apokaliptycznych mocno się kłóci z jakimkolwiek rozsądkiem. Można też się przyczepić trochę do niektórych rozwiązań fabularnych i narracyjnych. Np. jeden z głównych bohaterów znika nam z pola widzenia na około sto stron co trochę konfunduje choć pewnie w oryginalnym zamierzeniu miało pomóc w budowaniu suspensu.

Jednak te drobne wady nie zmieniają ogólnej oceny - Dan Abnett dał radę. Znowu. I naprawdę wato przeczytać tą książkę niezależnie jak się postrzega Ultrasów. A jeśli ktoś jest fanem Herezji to dostaję kolejną pozycje z kategorii "must read"