piątek, 31 grudnia 2010
Czterdziestkowego Nowego Roku !!!
... czyli wielu bitew i wszystkich przyjemnych niezależnie od wyniku.
Nowych znajomości i czasu na podtrzymanie starszych.
Nowych kierunków wyjazdów turniejowych i okazji do odwiedzenia sprawdzonych imprez.
I by GW nas rozpieściło jakimiś zacnymi kodeksami i sporadycznymi FAQ'ami.
Słowem, by się działo!!
Etykiety:
ciekawsotka
środa, 29 grudnia 2010
Wikingowie i farmerzy - czyli pół sezonu za nami
Michu w żywiole czyli mapki, liczby i powszechnie uwielbiana statystyka. Ale też i inspiracja oraz materiał do analizy i refleksji. Czyli po prostu dobra robota - zapraszam do lektury.Nadaje Michu. Jest sezon na ogórki, jest i sezon na podsumowania. Poniżej znajdziecie próbę ujęcia dynamiki środowiska ligowego na półmetku sezonu przy pomocy krótkich zdań i licznych obrazków. W miarę aktualny ranking, w potrzebnej mi surowej formie, otrzymałem od Inkiego, za co serdecznie dziękuje. A jeśli kogoś interesuje co mają z tym wszystkim wspólnego wikingowie i farmerzy, będzie musiał zaczekać do końca :)
Rycina 1. Liczba graczy ligowych w poszczególnych województwach.
Rycina 2. Liczba punktów zdobytych w Lidze.
W przypadku liczby punktów rankingowych na pierwszą pozycję zdecydowanie wysuwa się województwo małopolskie. Na wschodzie punktów najmniej, ale różnica nie jest już tak duża jak przy liczbie graczy. Natomiast największy skok w tej klasyfikacji wykonują chłopaki z wybrzeża. Pod względem ilości punktów są na drugiej pozycji, ustępując jedynie Małopolsce. Ich kozactwo jest jeszcze bardziej widoczne jeśli porównamy ilość punktów przypadająca na jednego gracza (Rycina 3).
Pomorskie jest w tym ujęciu na pierwszej pozycji, co oznacza, że mają stosunkowo mało ale za to dobrych graczy. Za to na Mazowszu przewagę mają gracze o małym dorobku punktowym. Pozycję w czołówce utrzymuje Kraków i okolice. Zaskoczeniem może być bardzo silne świętokrzyskie. Będzie się ono jeszcze wyróżniać w pozostałych statystykach. Zbóje jacyś :)
Gdzieś te wszystkie punkty trzeba zdobywać a w naszych małych statystykach zostało to ujęte na Rycinie 4 w postaci „Turniejoludków”. To luźne nawiązanie do roboczogodzin określa liczbę graczy, także przyjezdnych, we wszystkich turniejach zaliczonych do Ligi z obszaru danego województwa. Oczywiście jestem świadom wpływu jaki na ten obraz mają mastery i czelendżery, jednak widać, że chłopaki z Małopolski imprez wszelakich mają najwięcej.
Rycina 4. Liczba graczy w turniejach zaliczonych do Ligi.
Gdzieś te wszystkie punkty trzeba zdobywać a w naszych małych statystykach zostało to ujęte na Rycinie 4 w postaci „Turniejoludków”. To luźne nawiązanie do roboczogodzin określa liczbę graczy, także przyjezdnych, we wszystkich turniejach zaliczonych do Ligi z obszaru danego województwa. Oczywiście jestem świadom wpływu jaki na ten obraz mają mastery i czelendżery, jednak widać, że chłopaki z Małopolski imprez wszelakich mają najwięcej. Na drugim końcu skali wybijają się dość niegościnne turniejowo regiony województw opolskiego i świętokrzyskiego. I o ile w pierwszym wypadku wynika to z praktycznie nieistniejącego środowiska (2 graczy), to w drugim można by rzec, że już trochę wstyd :)
Rycina 5. Procentowy udział punktów zdobytych na turniejach wyjazdowych.
Gracze ze świętokrzyskiego stanowią zatem wzorowy przykład wikingów naszego środowiska - nic sami nie wytwarzają ale najeżdżają dość skutecznie innych (Rycina 5). Podobny proceder jest popularny również na Warmii i Mazurach, w województwie podkarpackim i wielkopolskim. Za to na miano skutecznych, prawie samowystarczalnych, farmerów punktów zasłużyli bezapelacyjnie gracze z lubelskiego. Zaledwie niecały procent importu. Ja wiem, że daleko ale chcielibyśmy też was czasem zobaczyć :). Z kolei łódzkiego już nic nie usprawiedliwia... Przyznam, że jestem zaskoczony sporym udziałem zdobycznych punktów w moim wielkopolskim fyrtlu. Okazuje się, że to iż sam nie jeżdżę, nie znaczy że nie robią tego inni.
W warunkach ciągłych najazdów warto umieć się bronić. Na Rycinie 6 widać kto robi to najskuteczniej. Ani jednego złamanego punkta nie urwali przyjezdni w podkarpackim i wielkopolskim. Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że po prostu nikt nie przyjechał. Też trochę wstyd. Jeśli ktoś się wybiera po punkty, najbardziej gościnni są mieszkańcy Warmii i Mazur oraz województwa łódzkiego. co potwierdzam z autopsji :)
To tyle mojego wkładu w podsumowanie. Specjalnie nie zagłębiałem się zbytnio w interpretację, gdyż na jej wodach łatwo zbłądzić i popaść w stereotypy. Myślę, że każdy może sobie przeanalizować załączone mapki i zastanowić się, znając własne środowisko, dlaczego wygląda to akurat tak a nie inaczej. Ja widzę przede wszystkim, że musimy w Poznaniu wziąć się ostro do roboty :) I tym optymistycznym akcentem pozwolę sobie zakończyć.
Rycina 6. Procent punktów zdobytych przez lokalnych graczy w turniejach organizowanych w danym województwie. .
P.S. .Jak pewnie sami zauważyliście istnieje kilka modeli turniejowego środowiska. Można dużo organizować i dużo jeździć jak w Małopolsce, lub też tylko jeździć jak w świętokrzyskim, czy wreszcie organizować lokalne turnieje głównie dla siebie jak w lubelskim. Każdy z tych modeli ma swój urok, natomiast nie każdemu z nich potrzebna jest ogólnopolska liga. Trochę więcej o tym w następnym podcaście :)
P.P.S. Z danych, które dostałem od Inkiego można wycisnąć jeszcze trochę dodatkowych informacji. Jestem ciekaw rozkładu armii, czy też zależności między miejscem turnieju a ilością i pochodzeniem graczy. Jednak Łysy twierdzi, że to nie Plotek i krzywym okiem patrzy na moje mapki, dlatego jeśli chcielibyście jeszcze zobaczyć kolorowe obrazki musicie wyrazić szczątkowe chociaż zainteresowanie :) A tak zupełnie serio to jak zwykle chętnie przeczytam Wasze komentarze - co zmienić w przyszłości, które zestawienia zostawić, które wyrzucić lub uzupełnić.
Etykiety:
Michu,
scena turniejowa
piątek, 24 grudnia 2010
Wszystkiego Czterdziestkowego!!
Już za moment ta najbardziej rodzinna kolacja w roku, ale może jeszcze przed nią zdążę życzyć Wam, drodzy czytelnicy, wszystkiego najlepszego. Zdrowia, spokoju i po porostu tego, czego Wam brakuje do szczęścia i zadowolenia.
I smacznego karpia oczywiście.
Etykiety:
ciekawsotka
poniedziałek, 20 grudnia 2010
Oooo armia mi się skończyła...
Dobra przyznam się.
Bezpośrednim impulsem do napisania tej notki był ten wpis z Bell of Lost Souls. Za jego sprawą przypomniałem sobie pierwszy turniej 40stki na który trafiłem gdzieś w okolicach 2003 roku, co nie było szczególnie trudne bowiem dosyć dobrze utkwił w pamięci. Głównie za sprawą wyników bitew które na nim odnotowałem i Tzeentchowi dzięki już nigdy więcej się nie powtórzyły. Dostałem mianowicie 3 razy 20 - 0 w plecy.
Bitew było trzy..
Mógłbym się tłumaczyć, że to były moje pierwsze bitwy w tą grę, że miałem naleciałości z drugiej edycji, że nie znałem ani swojej notabene pożyczonej armii ani tym bardziej tych przeciwników, ale to wszystko byłoby bla-bla-bla. Bo choćby ten honorowy punkcik mogłem na ostatnim stole w trzeciej rundzie wyszarpać. Pamiętam, że grałem wilkami gdzie wziąłem oddział termosów do Land Raidera tylko, że nie doczytałem, iż mieści się w nim tylko 5 typów a ja miałem ich oczywiście 6. Takich kwiatków miałem w rozpisce zdecydowanie więcej. No ale wtedy trudniej było skserować rozpę z netu więc polegałem wyłącznie na własnej kreatywności.
Pamiętam również, że grałem również z Necronami i muszę przyznać, że ogarnięcie ich zasad wtedy przekraczało moje możliwości. Strzelam, strzelam i nic. Biegnę, biegnę i cały czas daleko. A potem armia mi się skończyła. W ogóle to chyba była najczęstsza moja myśl tamtej soboty: "Oooo armia mi się skończyła..."
Ostatnia gra to starcie z klasycznym rhino rushem bladzi. I przez długi czas wydawało mi się, że mam kontakt z moim przeciwnikiem ale na koniec się okazało, że kolejna lekcja do przerobienia to: "Sztuka zajmowania ćwiartek i ich kontestowania."
Ponieważ notka o pierwszej figurce spotkała się z dużym (przynajmniej jak na standardy tego bloga) odzewem po cichu liczę, że tym zamachem na własny image powergamera ;) sprowokuje Was drodzy czytelnicy do sięgnięcia do własnych wspomnień. I może komuś się będzie chciało je zdigitalizować - zapraszam zatem do komentowania.
Etykiety:
ciekawsotka,
myśli ulotne
czwartek, 16 grudnia 2010
ETC wraca!
ETC w 2012 roku wraca do Gorzowa!
Czyli latem za już nie całe dwa lata będziemy mieli okazję oglądać na własnym podwórku nie tylko nasze piłkarskie orły ale też reprezentację która jest faworytem w tym w co gra.
Wydaje mi się, że właśnie tegoroczne złoto naszych w 40sce miało trochę przełożenie na wyniki głosowania i batalii między naszymi a serbskim Nowym Sadem. Bowiem łatwo dostrzec, że Gorzów wśród okrągłych zdecydowanie wygrał i może to wynikać z zainteresowania u innych jak to u nas wygląda. Bo przecież nasi reprezentanci nie zdobyli tegorocznego złota przypadkiem a raczej potwierdzili nim od lat wysoką formę która objawia się choćby tym, że na Euro jeszcze żadnego starcia nie przegrali. I choć na pewno nie można odmówić serbskiej prezentacji sporo uroku to jednak zainteresowanie naszą sceną turniejową i jej zapleczem okazało się być dla niektórych z głosujących kapitanów silniejszym magnesem. Na nasze szczęście.
A samej imprezy szczerze mówiąc już się nie mogę doczekać. I pewnie jak tylko będę miał okazję postaram się maksymalnie udzielać przy czymkolwiek z nią związanym. Nawet jeśli miałoby to być noszenie stołów w niedzielny wieczór. Ale to dopiero za wiele miesięcy a w tzw. międzyczasie Szwajcaria.
Też ładny kraj.
Etykiety:
euro
wtorek, 14 grudnia 2010
Eldarska refleksja
Kiedyś bowiem, a konkretnie za 4 edycji ten kodeks był bardzo mocny. Falcon? - Niezniszczalny. Herlaki? Na tamten rending i konsolidacje? - Ultra killerzy. Itp. Itd. Przy czym ta lista była naprawdę długa. Przez długi czas po premierze armia ta miała łatkę podobną do tej jaką aktualnie mają choćby wilki. I była ona rzeczywiście zasłużona. Jednak po przesiadce na piątą edycję Eldarzy stracili sporo na mocy co w mojej opinii dobrze im zrobiło. Nie są, co oczywiste, już tak mocni jak byli ale cały czas da się zrobić z nich naprawdę mocną armię która ma sporo do zaoferowania a jednocześnie jest całkiem wymagająca w prowadzeniu. I choć istnieje opinia, że aktualnie Eldarzy mają jeden build a reszta pomysłów nadaje się wyłącznie do przegródki klimat&piwo to jednak jestem gotów z tym polemizować. Bo choć rozpiska Farseer, Avatar, Herlaki, Walkery, Falcon z dragonami itd wydaje się być najpopularniejsza to jednak gdy się weźmie poprawkę na wielkość populacji miłośników wytwórców świec trudno mówić o jakiejś zasadzie bo próbka statystyczna jest po prostu za mała. I choć nie ukrywam, że to co wystawiłem w sobotę podpadało pod ten standard to teraz jednak widzę parę opcji które bym z chęcią przetestował. W takim chaosie rzeczywiście jest tak, że co slot jest jeden jedyny wybór albo żaden a o reszcie jednostek nikt nie pamięta. W Eldarach trudno mówić o czymś takim bo jedne rzeczy są lepsze inne gorsze ale jednak można coś pokombinować. Problem z różnymi opcjami polega na tym, że często jeden wybór w tej armii determinuje praktycznie całą rozpiskę są w niej bowiem duże zależności pomiędzy poszczególnymi jednostkami. Dragoni potrzebują tego falcona, bo serpent to jednak nie do końca to, piechota potrzebuje tego avatara a wszyscy chcą farseera. Składanie rozpiski wymaga zatem trochę wprawy i doświadczenia. Podobnie jak jej późniejsze prowadzenie bo jednak nie ma już w tym deksie no-brainerów.
A trzeba pamiętać, że Eldarzy dostali nie aż tak dawno temu zupełnie oficjalnego Night Spinnera, i trochę mniej bo z Imperial Armour, oficjalne Hornety. I obie te jednostki idealnie wpasowują się w ten kodeks czyli przegięte nie są ale użyte z pomysłem powinny spłacić się i to może z nawiązką. Zatem ilość możliwości robi się jeszcze większa.
Podejrzewam zatem, że nie był to mój jedyny kontakt z Eldarami i jeszcze kilka bitew, już mniej lub bardziej zmienioną rozpiską, zagram. A oczywiście o ich wynikach oraz wnioskach po nich nie omieszkam poinformować na tych łamach.
Etykiety:
myśli ulotne
czwartek, 9 grudnia 2010
Dwa bieguny
W następny weekend czyli 18-19 grudnia będziemy mieli do czynienia z turniejową kulminacją. Na szczęście, choć pewnie dla niektórych niestety, turnieje są tak rozstrzelone geograficznie, że raczej nikt nie będzie miał problemu z wyborem imprezy dla siebie. Zwłaszcza, że zimowa aura długim podróżą nie sprzyja ani samochodem ani tym bardziej koleją. Bo do tej ostatniej to w tych dniach strach wsiąść - człowiek nie wiele ile zapasów wziąć na wypadek spóźnienia.
Imprezy o których mowa to Fist of Fury czyli czelek w Koszalinie i dwu dniowy lokal w Bielsku Białej o mocnej nazwie Mistrzostwa Podbeskidzia - swoją drogą to chyba jedyny lokal w tym kraju z własną domeną w necie.
Oba tury (jak to mawiają battlowcy) poza geografią różnią się jeszcze oczywiście regulaminami ale nie jedynie na zasadzie:
- a u nas jest 1500 pktów
- a u nas 1750
- acha to fajnie
ale również samym podejściem do zagadnienia bo z jednej strony są scenariusze w Koszalinie, czyli bardzo zbalansowane, precyzyjnie opisane np. jest zapis z limitem troopsów które mogą zapunktować w wariacji na temat klasycznego Reacona. Oczywiście IA i speciale są niedopuszczone. Mamy zatem warunki wręcz laboratoryjne by wyłonić zwycięzcę. I szczerze mówiąc bardzo mi odpowiada takie podejście bo pomimo, że w regulaminie Ameryka nie została odkryta to widać, że nic w nim zostało pozostawione przypadkowi dzięki czemu cała zabawa ma prawo a wręcz powinność wypalić.
Na drugim biegunie jest Bielsko Biała i jej podejście do misji czyli weźmy podręcznik pt. Battle Missions rzućmy kostką i zobaczmy co się stanie. Dosłownie. I tak całą sobotę czyli 3 bitwy, natomiast dwie ostatnie w niedzielę są już bardziej klasyczne czyli 5 znaczników a potem anihilacja. Bardzo mi się podoba ta koncepcja, choć pewnie nie będzie w trakcie turnieju brakowało sytuacji kiedy dla kogoś scenariusz będzie większym wyzwaniem niż armia oponenta. Zdarzyło mi się parę razy przegrać na turnieju bardziej z misją niż przeciwnikiem ale nadal bym z chęcią wziął udział w takiej imprezie. Bo choć rzeczywiście jest ryzyko średnio fajnej bitwy to jednak jest też spora możliwość jakiejś epickiej rozgrywki totalnie oderwanej od dotychczasowych doświadczeń. Czyli coś do opowiadania na długie zimowe wieczory ;).
Jak widać jeden weekend, dwa końce Polski, dwa turnieje i dwa totalnie różne podejścia do zagadnienia. Nie chcę ich porównywać a tym bardziej czegokolwiek uzasadniać bo jest to pozbawione jakiegokolwiek sensu. Chciałbym jedynie byśmy jako gracze częściej dostawali prezenty takiego wyboru jak na tą gwiazdkę - najlepiej przez cały rok. A jakby jeszcze wybór "tego drugiego" turnieju nie wiązał by się z wycieczką na drugi koniec kraju to byłby już totalny odlot.
Etykiety:
myśli ulotne,
scena turniejowa
wtorek, 7 grudnia 2010
Adeptus Rankingus - go, go, go a yeah, a yeah , a yeah :)
Dziś wybitnie krótko ale jak najbardziej na temat.
Jak już chyba wszyscy, nawet ci mniej, zainteresowani wiedzą ranking ligowy nie działa i to niestety już od dłuższego czasu. Doskonale zdaje sobie sprawę jakim wyzwaniem jest godzenie obowiązków życiowych z prowadzeniem zajawkowej strony. A jeśli jeszcze dołożymy brak kompetencji u osób trzecich - w tym przypadku w firmie hostingowej (więcej w temacie na ligowej) to czasami dzieją się rzeczy nie koniecznie oczekiwane. A nawet wręcz przeciwnie
Nie chce, broń Tzeentchu, tą notką dolewać oliwy do ognia i szastać tu jakimiś bezsensownymi formułkami bo to w niczym nie pomoże i nikomu do szczęścia nie jest potrzebne. Chcę jedynie życzyć Misiowi i Spółce z Adeptus Rankingus powodzenia walce z oporem materii zarówno tej cyfrowej jak i tej bliższej Darwinowi.
A nam pozostaje jedynie trzymać kciuki za powodzenie krucjaty chłopaków.
EDIT:
PS Bezpośrednim inicjatorem, via sms, tej notki jest Jasiu aka Prezes z Poznania :)
Etykiety:
scena turniejowa,
twórczość fanowska
poniedziałek, 6 grudnia 2010
Zagubiony w sieci
Przy okazji ostatniego spotkania z Michem tak mu wierciłem dziurę w brzuchu, że dawno tutaj nic nie napisał, iż prawie miałem następnego ranka wyrzuty sumienia. Prawie ;). Jak się jednak okazuje moje działanie choć wątpliwe moralnie okazało się całkiem skuteczne.
Przyznam się bez bicia, że kiedy jeszcze przed przeczytaniem tekstu zobaczyłem obrazki do niego dołączone nie umiałem rozkminić zawartości pliku .doc. Jednak kiedy już go otworzyłem pomyślałem. "Ale urwał!! Tyle lat istnienia bloga i nigdy tu się nic o tym nie pokazało choć już dawno powinno. Wreszcie ktoś pomyślał" O czym? Zapraszam do lektury.
Nadaje Michu. I od razu rozpoczynam wyznaniem - lubię komiksy sieciowe. Myślę, że zajmują mi nieco więcej czasu niż powinny, a dodatkowo mam głupi zwyczaj czytania ich od początku za każdym razem, gdy sobie o jakimś przypomnę. Pół biedy, gdy jest to kilkadziesiąt paneli, bywa znacznie gorzej - niedawno straciłem pół dnia na Order of the Stick. Pośród komiksów, na które natknałem się przez lata, wiele umarło śmiercią naturalną. I nic dziwnego. Tak w sieci bywa. Ale komiksy oparte na świecie GW mają jakby swoje własne problemy.
Jednym z nich jest niestety infantylność, a komiks "Dredd907" bardzo ładnie obrazuje to zagadnienie. I nawet jeśli towarzyszy jej fantastycznie klimatyczna grafika, patrz Immortal Enemies, to jest to nieco ponad moje siły.
Kolejnym problemem jest GW. Panowie czerpią strategie marketingowe wprost z wymiaru X (pamętacie Żółwie Ninja?) i niejeden komiks miał problemy z działem prawnym z Nottingham - moim zdaniem Golden Throne stracił wiele ze swojego uroku od kiedy GW zaczeło nalegać na spuszczenie z tonu. Chociaż, trzeba przyznać, że seria "10 najgorszych rzeczy w pracy dla GW" mogła wywołać zaniepokojenie akcjonariuszy - w oczy kole ponoć najbardziej prawda... Nie jest też do końca jasny udział naszej kochanej firmy w zamknięciu najdłużej bodaj działającego komiksu wh40k czyli Turn Signals On A Land Raider. Chociaż złośliwi mogliby zauważyć, że dobre dowcipy skończyły im się już sporo wcześniej...
Ostatnią rzeczą, z jaką borykają się komiksy, są ataki kosmicznych piratów. Niestety. Najpierw zaatakowali The Secret Lives of Mobs (bardziej fantasy ale zacność) a ostatnio również Gone to Ground. GtG mimo że kanadyjski to jednak miał szansę się rozkręcić, a tu nagle przykra niespodzianka - panowie faktycznie poszukali covera. Nie liczę za bardzo, że wróci, gdyż szczerze mówiąc o zniknięcie podejrzewam raczej spadek zapału niż kosmicznych piratów. Choroba jest powszechna. Patrząc na ilość aktualizacji powstałego na rpg-owej bazie komiksu Servants of the Imperium, "sticky figures" znikną ze świata czterdziestki już wkrótce.
Ale w całym tym biadoleniu jedna rzecz jest pozytywna. Udało mi się na fali poźno-jesiennej nostalgii znaleźć archiwum komiksu, nomen omen - "Lost in Space". Cieszyłem się niezmiernie. Uważam, że był to jeden z lepszych przejawów fanowskiej twórczości obrazkowej.
Niniejszym dzielę się z Wami znalezionym archiwum - ca. 30 megową paczkę znajdziecie pod adresem: http://earthisflat.net/download/lost_in_space.zip. W środku oprócz komiksu trochę szkiców itp. Miłego czytania :)
P.S. Może ktoś z Was ma zarchiwizowany The Secret Lives of Mobs?
P.P.S. Jak ktoś ma linka do dobrego komiksu wh40k niech się podzieli, już wszystko przeczytałem :)
Etykiety:
ładne,
Michu,
twórczość fanowska
czwartek, 2 grudnia 2010
Zbiór wieści równie świeżych co obiektywnie wyselekcjonowanych.
Uzbierało się kilka zagadnień o których chciałem na szybko wspomnieć, ale niekoniecznie rozwijać do pełnej notki. Bo i po co męczyć siebie a następnie Was drodzy czytelnicy jakąś pisaniną na siłe. Jedziemy zatem pokrótce:
Flame o Drużynowych Mistrzostwach Polski pomału rozchodzi się po kościach choć nadal nie wiemy najważniejszego. Mianowicie gdzie się odbędzie następna edycja tej imprezy? Na chwilę obecną potencjalne miejscówki są dwie Gorzów oraz Warszawa. Mam nadzieję, że dalsza dyskusja na temat tego turnieju będzie już bardziej merytoryczna bo to co powstało do tej pory było nierzadko bardzo emocjonalne i mniej niż więcej wnoszące do tematu. Trzeba możliwie szybko dokończyć temat tak by potencjalny organizator miał możliwość działania jeszcze przed świętami - zawsze to kilka tygodni do przodu. Więcej na temat DMP i generalnie ligii w planowanym nowym podkaście. Mam nadzieję, że jego nagranie uda się zrealizować w skończonym czasie dzięki czemu w momencie publikacji ktoś jeszcze będzie pamiętał czego dotyczy ;).
Z zupełnie innej beczki to games uraczył nas trzema nowymi formacjami do Apokalipsy. To miłe, że cały czas pamiętaj o tym dodatku i szkoda, że jest to jedyne rozszerzenie które dorobiło się takiej atencji. No ale jest to kwestia która nie ulega zmianie od lat więc trudno się silić na jakikolwiek oryginalny komentarz. Natomiast same formacje są dla Space Marinsów - tych takich zwykłych nie dla wilców czy innych aniołków i szczerze mówiąc oryginalnością na kolana nie rzucają, no może poza jedną z długouchymi aliantami. Podejrzewam, że fani apokalipsy i tak rzucą na nie okiem a reszta je dla odmiany ominie w trosce o własny czas.
Natomiast w Trójmieście rozkręca się pomału kampania Badab War. Pomimo, że osobiście nie zgłosiłem się do udziału głównie za sprawą czasu a raczej jego braku to jednak zamierzam pilnie obserwować jej przebieg i w razie czego relacjonować. Twórcy kampanii założyli na forum spidergames dwa stosowne tematy jeden bardziej organizacyjny a drugi fabularny. Muszę przyznać, że sam wybór teatru działań za chyba najlepszy z możliwych bo z jednej strony mamy nowy podręcznik - Imperial Armour 9 z opisem tych zmagań a z drugiej zacny podręcznik autorstwa załogi łódki BoLS. Zatem referencji, fluffu, zasad specjalnych, nowych jednostek itp itd jest w bród nic tylko czerpać garściami. Polecam przyjrzenie się zarówno samym podręcznikom jak i całej kampanii może dla kogoś będzie źródłem inspiracji.
To tyle na ten moment i udanego weekendu. Na dworze aura idealna do rekonstrukcji walk na Hoth - nic tylko korzystać ;)
Flame o Drużynowych Mistrzostwach Polski pomału rozchodzi się po kościach choć nadal nie wiemy najważniejszego. Mianowicie gdzie się odbędzie następna edycja tej imprezy? Na chwilę obecną potencjalne miejscówki są dwie Gorzów oraz Warszawa. Mam nadzieję, że dalsza dyskusja na temat tego turnieju będzie już bardziej merytoryczna bo to co powstało do tej pory było nierzadko bardzo emocjonalne i mniej niż więcej wnoszące do tematu. Trzeba możliwie szybko dokończyć temat tak by potencjalny organizator miał możliwość działania jeszcze przed świętami - zawsze to kilka tygodni do przodu. Więcej na temat DMP i generalnie ligii w planowanym nowym podkaście. Mam nadzieję, że jego nagranie uda się zrealizować w skończonym czasie dzięki czemu w momencie publikacji ktoś jeszcze będzie pamiętał czego dotyczy ;).
Z zupełnie innej beczki to games uraczył nas trzema nowymi formacjami do Apokalipsy. To miłe, że cały czas pamiętaj o tym dodatku i szkoda, że jest to jedyne rozszerzenie które dorobiło się takiej atencji. No ale jest to kwestia która nie ulega zmianie od lat więc trudno się silić na jakikolwiek oryginalny komentarz. Natomiast same formacje są dla Space Marinsów - tych takich zwykłych nie dla wilców czy innych aniołków i szczerze mówiąc oryginalnością na kolana nie rzucają, no może poza jedną z długouchymi aliantami. Podejrzewam, że fani apokalipsy i tak rzucą na nie okiem a reszta je dla odmiany ominie w trosce o własny czas.
Natomiast w Trójmieście rozkręca się pomału kampania Badab War. Pomimo, że osobiście nie zgłosiłem się do udziału głównie za sprawą czasu a raczej jego braku to jednak zamierzam pilnie obserwować jej przebieg i w razie czego relacjonować. Twórcy kampanii założyli na forum spidergames dwa stosowne tematy jeden bardziej organizacyjny a drugi fabularny. Muszę przyznać, że sam wybór teatru działań za chyba najlepszy z możliwych bo z jednej strony mamy nowy podręcznik - Imperial Armour 9 z opisem tych zmagań a z drugiej zacny podręcznik autorstwa załogi łódki BoLS. Zatem referencji, fluffu, zasad specjalnych, nowych jednostek itp itd jest w bród nic tylko czerpać garściami. Polecam przyjrzenie się zarówno samym podręcznikom jak i całej kampanii może dla kogoś będzie źródłem inspiracji.
To tyle na ten moment i udanego weekendu. Na dworze aura idealna do rekonstrukcji walk na Hoth - nic tylko korzystać ;)
Etykiety:
nowości GW,
scena turniejowa,
twórczość fanowska
poniedziałek, 29 listopada 2010
Luzackie domówki
Ostatnio, pewien Ziom stwierdził, że to czego mu brakuje w domu to stół do grania i czym prędzej postanowił to nadrobić. Oczywiście w swoim wyrachowaniu ;) zamierzam mu w tym pomóc, by potem się łatwiej do niego na korzystanie z tego zakupu wpraszać. Ksywy nie podaje, bo prywatność w necie ostatnio jest rzadsza niż działające STC. Gdy podczas piwnych rozważań w swoją drogą bardzo sympatycznej knajpie w środku Gdynii - Degustatronii, drugi Ziom (ksywę znowu taktownie przemilczę - będą chcieli ujawnią się w komentarzach) o tym usłyszał stwierdził, że od coś jakby półtora roku nie grał tzw. domówki.
Nie ukrywam, że wpierw mnie to zdziwiło a potem sobie uświadomiłem, że pomijąc jedno Apo to u mnie to wcale lepiej nie wygląda. I szczerze mówiąc cieszę się, że ten stan rzeczy się już wkrótce zmieni. Przez jakiś czas miałem okres takiej jakby negacji turniejowego grania wychodząc z założenia, parafrazując klasyka, że po punkty to na BP a na turniej to towarzysko. Jednak aktualnie się przeprosiłem z współzawodnictwem i mam dużo frajdy z kminienia nad jakimiś mocnymi rozpami w lostach czy potem przy stole nimi grając. Nie żebym podchodził do tej zabawy z przesadną ambicją po prostu przestałem dorabiać ideologie do kolejnych łomotów i korzystając z tego, że mimo, iż lości to nie wilki a jednak mają co nieco do zaoferowania, postanowiłem sobie przypomnieć stare dobre czasy gdy się po prostu grało a nie tylko przesuwało figurki w przerwach między kolejnymi wyjściami na faje.
Jednak mimo wszystko czasami zamiast testować kolejną wariację na temat pre-coś tam człowiek ma ochotę wystawić coś szalonego w jeszcze bardziej szalonym scenarze i sobie po prostu poturlać do pifka. I nie ma lepszej scenerii do tego niż domówka. Cisza, spokój i pamperki. A wystawienie ewidentnie słabszej rozpiski kiedy z drugiej strony również jest takowa i próbowanie wymyślenia zastosowania dla jednostek normalnie nie łapiących się do walizki ani nawet w je pobliże też ma sporo uroku.
I choć sobie tego nie uświadamiałem to brakowało mi takiego luźnego grania, żeby przykładowo sprawdzić, czy taki planetstrike ma w sobie coś czy jednak autorzy turlają na mishapa. Albo jak to było pod tym Kurskiem czyli przyjrzeć się jeszcze raz Spearheadowi. Ja jednak już niedługo będę mógł nadrobić te braki; a jak to u Was wygląda?
Etykiety:
myśli ulotne
czwartek, 25 listopada 2010
Niechciane DMP
No i stało się.
Ośrodek który wygrał Drużynowe Mistrzostwa Polski nie za bardzo czuje się z organizacją ich następnej edycji i najchętniej by całą tą zabawę przekazał komuś innemu. Pod tym linkiem jest stosowny temat na forum ligowym.
Nie chcę teraz się lansować na jakiegoś Farseer'a i typa z supermocą przepowiadania przyszłości ale absolutnie mnie nie zaskoczył taki obrót sprawy i chyba nawet, podświadomie prędzej czy później spodziewałem się takiej sytuacji. Bo to co do tej pory cały czas było określane mianem nagrody czyli prawo wygranej drużyny do organizacji w mieście które reprezentuje kolejnej odsłony imprezy jest tak naprawdę wsadzaniem Tzeentchowi ducha winnych powergamerów na niezłą minę. Akurat tak się złożyło, że mogłem parę razy w życiu przyjrzeć się organizacji (a co gorsza ;) również brać w niej udział) dużej imprezy 40kowej z bliska i doskonale wiem, że nie jest to nic łatwego. Żeby zrobić to dobrze i jeszcze zachować swoje sanity w ryzach trzeba mieć duszę społecznika lub dobrych henchman'ów z wieloletnim doświadczeniem, a najlepiej jedno i drugie. A warto pamiętać, że DMP to taki next level z reklam Nike'a w dziedzinie dwudniowych imprez bitewniakowych choćby z względu, że jego organizacja wykracza poza samodzielne możliwości jednego środowiska. Dochodzi zatem dodatkowa logistyka powiązana z organizacją dodatkowych blatów i terenów na nie. Wymagania graczy są całkiem spore, jak najbardziej słusznie zresztą, ponieważ turniej ten jest wisienką na torcie rocznej ligowej młócki. A do tego dochodzi jeszcze konieczność zorganizowania wieczorka wraz z młotkową galą. Jest zatem co robić. Ostatnio Dominik pokazał, ze da się naprawdę ograniczonymi zasobami ogarnąć zagadnienie ale szczerze mówiąc wolę nie wiedzieć ile go to kosztowało czasu i nerwów. Zatem nie traktowałbym jego wyczynu jako wytarty szlak a raczej przestrogę, że na taką drogę powinni wstępować jedynie prawdziwi jeźdźcy hardcoru.
Szczerze mówiąc nie dziwię się warszawiakom, że podzieli się chęcią oddania imprezy w bardziej jej spragnione ręce i cieszę się, że zrobili to teraz a nie np w lutym bo wtedy termin kwietniowy stał by pod sporym znakiem zapytania. Poprzeczka wisi wysoko a w zwycięskimi teamie osób mających nadmiar wolnego czasu za bardzo nie widać po co zatem się katować, zwłaszcza, że domniemana nagroda powinna choć kojarzyć się z przyjemnością. A do tego dochodzi fakt, że zwycięzcy są niejako z automatu pozbawiani prawa do obrony tytułu co też jak się nad tym zastanowić jest dziwnym rozwiązaniem. A nawet jeśli się wymiksują z bezpośredniej organizacji to jest wobec nich społeczne oczekiwanie, że choć sędziowaniem się zajmą. I w tym momencie nagroda zamienia się w wyrok.
DMP jest dla wielu graczy najważniejszą imprezą w całym roku i warto by było by organizatorzy postrzegali je z choć zbliżonym entuzjazmem. Bo jeśli będą mieli poczucie udziału w XIV krucjacie nic dobrego z tego nie wyniknie i dla samej imprezy i dla całego środowiska. A to byłaby wielka strata.
Etykiety:
młotki,
scena turniejowa
wtorek, 23 listopada 2010
IA - Ignorowane Armoury
Ostatnimi czasy Forgeworld uraczył nas dwoma, naprawdę zacnymi, nowościami - wariacją na temat Landka oraz eldarską fruwajką. Obie nie mają ani Structre Pointów ani innych zapisów dyskwalifikujących je, potencjalnie przynajmniej, z normalnych gier. Jednak sam fakt, że są spoza kodeksu, czyli wydawnictwa GW, sprawia, że ktoś chcący je wystawić na turnieju, może mieć z tym problem. Bo cały czas a ostatnio mam wrażenie, że nawet bardziej niż dawniej IA jest przez graczy i też organizatorów traktowane z dużą dozą nieufności.
I nie da się temu podejściu odmówić braku racjonalnych podstaw bowiem ludzie siedzący w tym hobby dłuższą chwile dobrze pamiętają różne kwiatki z którymi przyszło nam się mierzyć w przeszłości jak choćby moździerz gwardyjski który wszystko co trafił przepłaszał z stołu bądź poda z pięcioma katarynkami w środku. Na 4 edycyjnym rendingu to już w ogóle było mało zabawne. Jednak ludzie siedzący w tym jeszcze dłużej mogą pamiętać czas kiedy całkiem popularne były Bestie Chaosu ale, żeby były szczególnie przegięte nie dało się powiedzieć - po prostu całkiem fajny wybór i nic więcej. Wtedy jednak było to czas kiedy dopuszczanie IA było całkiem popularne wśród organizatorów. Aktualnie za sprawą paru zabawek których zasady ocierają się o absurd cierpi cała gamma sprzętu który by mógł urozmaicić trochę stoły. I choć z tym nowym Landkiem mam poważne wątpliwości czy chciałbym się często spotykać bo robi wrażenie bardzo mocnej lecz na szczęście również kosztownej jednostki to taki Hornet dla Eldarów wygląda na całkiem zbalansowany. Nie ma to jednak większego znaczenia ponieważ najczęściej orgowie do IA podchodzą całościowo i albo wszystko albo nic. Zdecydowanie częściej nic. Zatem i gracze nie inwestują nie małych w końcu pieniędzy w te modele bo jednak same gry towarzyskie często są za małym pretekstem dla takiego wydatku. A skoro nie inwestują to i nie cisną orgów o dopuszczenie czegoś czego i tak nie mają. I tak się koło zamyka.
I choć nie uważam, że super czadowym i słitaśnym pomysłem jest dopuszczanie IA gdzie popadnie z masterami na czele to jednak podejście do zagadnienia z głową - na paru lokalach czy jakimś czelku mogło by się skonczyć z korzyścią dla wszystkich zainteresowanych. Bo mający żywotny interes w takim rozwiązaniu wystawili by sobie wreszcie to co się kurzy na półce/mieli niezbędny pretekst do ruszenia karty kredytowej, ich przeciwnicy by mogli zagrać z czymś nowym i nie standardowym a na koniec orgowie mogli by na tym zyskać za sprawą większej frekwencji. Przynajmniej taka jest teoria.
Powstaje oczywiście pytanie co znaczy podejść do zagadnienia z głową? Jak wielbiciel prostych środków zrobiłbym listę wszystkich jednostek z źródłem zasad do nich (bazując na tych zestawieniach na koniec IA) i skreślił z nich wszystko co powoduje flejmy na forach zaczynając od tego co już przerabialiśmy. A potem metodą wirusową aka ctrl-c/ctrl-v może by się ta lista zaplątała do kilku innych regulaminów. Nie chodzi by mi bynajmniej by na wszystkich lokalach IA było dopuszczane ale jakby pojawiało by się sporadycznie to by chyba nikomu nie zaszkodziło, bo mam wrażenie, że w tym przypadku strach ma wielkie oczy. Poza tym z jednej strony bardzo popularne są narzekania na brak polotu w rozpiskach a jak nawet jest proste rozwiązanie by je trochę urozmaicić podchodzimy do niego jak pies do jeża.
Jest też inne opcja by zamieszać w rozpiskach czyli speciale ale to temat na zupełnie inną notkę...
Etykiety:
nowości GW,
scena turniejowa,
z życia for
czwartek, 18 listopada 2010
Kwestia praktyki
Newsem na czasie jest zdecydowanie nowy FAQ autorstwa GW do podstawowego podręcznika opatrzony numerkiem 1.1. I choć pod poprzednią notką już mnie Emeryt podejrzewał o twórczość na jego temat to na razie nie czuje się na siłach by podjąć się tego wyzwania. Jest głównie spowodowane świadomością na temat własnej znajomości zasad, czyli jej braku, ale jest on na tyle mocno ingerujący w system, że zostawienie go bez komentarza nie wchodzi w grę. Czkawką zatem się na tym bogu odbije - pytanie jak i kiedy. A póki co chciałem napisać o czymś zupełnie innym.
Mianowicie na dniach grałem z Docentem i jego wagonowymi orkami bitewkę w ramach Trójmiejskiej Ligii Lokalnej. Łomot dostałem nie miłosierny. Właściwie bardziej się nie dało. To nie to, że Docentowi i jego zielonym nie powiesiłem za wysoko poprzeczki - ja sam się o nią potknąłem podnosząc ją. Oczywiście mógłbym stwierdzić, że miałem niefarta - bo miałem i zapomnieć o tej bitwie. Co nie byłoby złą opcją bo wspomnienie szarży 10 demonetek na 9 orków będzie mnie męczyć w najgorszych snach. Z 40 ataków zadałem 1 wounda. Jednego. W dodatku na nobie więc nie zabiłem żadnej figurki. Na 10 invów zdałem jeden dzięki czemu ustałem w kombacie. Wow. Prawie jak progres. Słowem gdyby mi szło tak jak mi nie szło to ta notka powstałaby za tydzień bo bym wracał z Marsa gdzie bym wylądował na pełnej... no, sami wiecie czym.
Ale jednak pomimo pełnej traumy miałem świadomość, że mówienie wyłącznie o niefarice byłoby sporym uproszczeniem bo oprócz turlania dało się parę innych rzeczy zrobić w tej bitwie zdecydowanie lepiej. Jednak bym to dostrzegł musiała chwila lub dwie minąć. I teraz grając w 40ke nie często ale chociaż regularnie odkrywam na nowo jedną z najbardziej banalnych prawd. Skill to kwestia praktyki. Częste granie z wymagającymi przeciwnikami plus chwila refleksji po bitwie co można było zrobić lepiej daje naprawdę dużo jeśli chodzi o umiejętności. A jak jeszcze z oponentem się skonsultuje swoje wnioski zaraz po potyczce to już normalnie jak trening ;). Oczywiście jeśli kogoś to w ogóle interesuje bo równie dobrze może mieć to w pompie grać po to by miło spędzić czas a skilla mieć w zupełnie innych rzeczach. Doskonale znam to podejście z autopsji jednak ostatnio przypomniałem sobie frajdę z rozkminania 40ki i odświeżam sobie pewne truizmy. I korzystając z tych łam postanowiłem nie być w tym sam ;). Oczywiście teraz już wiem, że następnym razem z wagonowymi orkami zagram trochę inaczej. I nawet jeśli plan nie wypali to będę miał kolejne wnioski aż w końcu się uda. Bo najbardziej właśnie w tej bitwie mi zabrakło ogrania i w związku z tym choćby świadomości zagrożeń na mnie podstępnie czyhających w orkowej strategi.
Wszystko fajnie i pięknie tylko by mieć praktykę i ogranie potrzeba jeszcze jednej rzeczy o której Pezet rymował, że to największy terrorysta czyli czasu. Zatem właśnie jego Wam i przy okazji sobie drodzy czytelnicy życzę z całego mojego niefarta, zresztą i farta też w końcu jednego inva zdałem.
Etykiety:
myśli ulotne,
zasady
środa, 17 listopada 2010
Remake. Kolejny
Jak łatwo dostrzec blog się ostatnio przepoczwarza, przy czym dziś nastąpił najbardziej spektakularny moment tego procesu. Mam nadzieję, że zmiany Wam się podobają, aczkolwiek nie ukrywam, że robię to głównie dla siebie. Opinie zatem z chęcią wysłucham ale nie koniecznie już wezmę do serca ;).
Niestety doba jak jest doskonale wiemy więc nie mam za bardzo możliwości by usiąść i machnąć to za jednym zamachem. Zatem lekki tunning i drobne zmiany pewnie jeszcze będą się trochę ciągnąć ale mam nadzieję, że nie za długo. Postaram się jednak, by "konieczność" nanoszenia "niezbędnych poprawek" nie przysłoniła mi najważniejszego czyli pisania kolejnych notek. Pomysł na kolejną jest więc nie zostaje mi nic innego jak skończyć tą i wziąć się za ciekawszy temat.
Co niniejszym czynię.
Niestety doba jak jest doskonale wiemy więc nie mam za bardzo możliwości by usiąść i machnąć to za jednym zamachem. Zatem lekki tunning i drobne zmiany pewnie jeszcze będą się trochę ciągnąć ale mam nadzieję, że nie za długo. Postaram się jednak, by "konieczność" nanoszenia "niezbędnych poprawek" nie przysłoniła mi najważniejszego czyli pisania kolejnych notek. Pomysł na kolejną jest więc nie zostaje mi nic innego jak skończyć tą i wziąć się za ciekawszy temat.
Co niniejszym czynię.
Etykiety:
technikalia
poniedziałek, 15 listopada 2010
Mroczna Synergia
Jak tu w ramce obok przed paroma dniami ćwierkałem, dorwałem się w końcu do kodeksu Dark Eldarów i co więcej, za sprawą co weekendowych pielgrzymek w PKP, miałem czas by się z nim całkiem przyzwoicie zaznajomić. Przynajmniej od strony teoretycznej. Mam nadzieję, że i będzie okazja do praktyki bo DE to jedna z tych armii która "łazi za mną" o czym zresztą już na tym blogu nie raz wspominałem. Studiowałem zatem "Book of Immortal Evils" z wielką wnikliwością i starałem się knuć jak na mroczną duszę przystało. I w trakcie tych zabaw intelektualnych jedna myśl mi strzeliła do głowy.
Synergia, efekt synergiczny - współdziałanie różnych czynników, którego efekt jest większy niż suma poszczególnych oddzielnych działań. (wiki)Synergia słowo czasem pojawiające się również w kontekście rozpisek podkreślające wagę odpowiedniego dobrania proporcji pomiędzy oddziałami i ich wyposażeniem a koncepcją wg której to wszystko ma działać. I do tej pory armią która wręcz jest sponsorowana przez ten termin wydawali mi się eldarzy. U nich mało jest oddziałów które nadają się do dwóch rzeczy - wszystkie bowiem mają wąską specjalizację. Cała sztuka polega na takim ich zmiksowaniu by mieć zawsze coś do zaoferowania a potem na stole tego się trzymać co może się okazać jeszcze większym problemem. Dla odmiany marinsi zwłaszcza takie troopsy np. wilkowe mają dla każdego coś miłego melty, fist i wiadro ataków. Walker, landek, stado orków czy mniejsze innych ziomków z 3+ sejva - no problem.
Natomiast jak u Dark Eldarów bierzemy coś na piechotę np splinter cannony to działa tylko na piechotę. Koniec. Bo u takich marinsów weźmiemy heavy boltery na np atak bajkach to od biedy możemy strzelać po bocznym niektórych pojazdów i liczyć na łut szczęścia natomiast wspomniany cannon rani na 4+ niezależnie od tafa ale przeciwko AV robi po prostu nic. Z drugiej strony mamy Haywire Blaster który przeciwko piechocie ma minimalną ofertę natomiast na pojazdy jest wielce użyteczny - 2+ i glans.
Oczywiście są jednostki uniwersalniejsze które mają szersze spektrum zastosowań ale ilość naprawdę wyspecjalizowanego szpeju w tym kodeksie jest czymś nowatorskim w porównaniu do dotychczasowych dzieł gamesa. Dla mnie osobiście to kolejna rzecz która wzmaga moje zaintrygowanie tą armią i unikalność niektórych rozwiązań jest w moim odczuciu wielkim plusem. Wracam zatem do webway'a kontynuować lekturę bo nie ukrywam, że cały czas mam wrażenie, że jeszcze wiele przed mną skrywa ten deks.
PS Podziękowania dla Vladda za inspirujące rozmowy w pociągu do i z Szczecina które położyły fundament pod tą notkę.
PPS Wywiady planuje jednak chcę jeszcze odczekać momenty by jakieś turnieje na nowych zasadach się odbyły.
Etykiety:
kodeksy,
nowości GW
sobota, 13 listopada 2010
Retro kampanie
Już dłuższy czas temu ściągnąłem z strony Games Workshop dwie różne kampanie do naszego ulubionego młotka w 40 millenium, udostępnione tam za darmo, choć schowane za różnymi "add to cart". Pierwsza z nich to Strom of Vengance a druga to Disaster on Rynn's world. Pomimo, że są różne mają pewne cechy wspólne np. obie konfrontują z sobą różnych (odpowiednio Dark Angele i Crimson Fiści) ale zawsze marinsów wraz orkami. W obu też mamy odwołania do przeszłości bo Storm to kampania po tuningu a jej oryginał pamięta drugą edycję. Zresztą biorąc pod uwagę występ w niej DA to nadal potrzebuje sporo ingerencji. Natomiast w Rynn's world mamy współczesną adaptację scenariusza na farmie który ukazał się po raz pierwszy w Rogue Traderze.
No dobra mamy powiew retro-gamingu, również jeśli chodzi o samą formułę zabawy czyli misje z minimalnym wpływem na kolejną bitwę połączone w sposób z grubsza liniowy, więc po co sobie tym zawracać głowę na koniec pierwszej dekady XXI wieku? Pomijam oczywiście wariant, że ktoś chce po prostu zagrać z kumplem kampanie i tu posiadane armie nie mają większego znaczenia bo można je obie bardzo łatwo zaadaptować pod każdy zestaw przeciwników. Warto zatem, sobie tymi pdfami zawracać głowę choćby jeśli ktoś szuka inspiracji lub po prostu gotowych scenariuszy. Co prawda będą one wymagały trochę zachodu ale przynajmniej pracę koncepcyjną mamy już za sobą. Można też jako ciekawostkę zagrać sobie jakieś dwie bitwy w ramach jednego scenariusza czyli taką mini-kamapanię korzystając z jednego z "łączników" pomiędzy misjami. I tak można wpierw zagrać patrol na 500 punktów a to co przeżyje dokładamy do normalnej gry na 1500 punktów.
Poza inspiracjami dla ludzi ludzi jarającymi się nowymi patentami do misji to i miłośnicy fluff'u oczywiście coś znajdą w obu kampaniach dla siebie ponieważ jak łatwo przewidzieć nie brakuje w nich takowego. Może nie jest to nic przełomowego co zmieni nasze postrzeganie galaktyki w 40 millenium ale nudne też nie jest. Choć jak na fluff z zielonoskórymi w roli głównej oczekiwałem więcej "momentów".
Jak to mawiają darowanemu koniu w zęby się nie patrzy i jak dają za darmo nie ma co za bardzo wybrzydzać zwłaszcza, że GW nie zwykło nas w tym względzie rozpieszczać. Polecam więc ściągnąć, zajrzeć a jeśli się nie nada to zawsze można przeciągnąć do kosza. Warto jednak pamiętać, że następny taki pdf najwcześniej z kolejnym dexem Dark Eldarów ;)
środa, 10 listopada 2010
Sezon na drużynówki
Do DMP czyli Drużynowych Mistrzostw Polski, które odbędą się w tym sezonie w Warszawie, zostało jeszcze kilka dobrych miesięcy. Ale jak się dowiedziałem ostatnio nie przeszkadza to jednak niektórym już teraz knuć choćby na temat składów. Jednak to jest teoria a przydałaby się jeszcze praktyka, jak mówi pewna prastara mądrość. I choć pozornie może się wydawać, że o tą nie łatwo to jednak dla chcącego nic trudnego.
Bowiem na tą chwilę kroją się już dwie drużynówki. Patrząc chronologicznie to pierwsza z nich odbędzie się 13 grudnia w Trójmieście w ramach turnieju świątecznego. Koncepcja przetestowana w zeszłym roku sprawdziła się więc chłopaki słusznie idą za ciosem. Tu jest link do stosownego tematu jakby ktoś chciał jeszcze się załapać - warto się jednak pospieszyć bo miejsc już zostało niewiele.
Natomiast na forum Glorii toczy się dyskusja na temat innej drużynówki czyli otwartych Drużynowych Mistrzostw Warszawy. Tu jeszcze mniej detali wiadomo, poza tym, że będzie i kto się podjął organizacji. Trzeba zatem się uzbroić w cierpliwość i czekać na większy pakiet informacji.
Szczerze mówiąc bardzo mi to odpowiada, że drużynówki stają się stałym elementem kalendarza turniejowego. W końcu różnorodność w tym hobby to akurat rzecz pożyteczna. A, że na DMP zawsze frekwencja jest bardzo wysoka wiadomo więc, że koncepcja zabawy na dwóch płaszczyznach czyli samych bitew oraz knucia na temat paringów ma sporo amatorów. A że organizatorzy turnieji to pragmatycy to widząc potrzebę na nią odpowiadają bo w końcu to dla graczy są turnieje. I powstaje pytanie, ze skoro mamy już lokale w drużynach to kiedy będziemy mieli taki master?
Etykiety:
scena turniejowa
czwartek, 4 listopada 2010
Warlord titan. Kolejny.
Mam taką praktykę, że kiedy nie do końca umiem sklecić sensowną notkę a czuję potrzebę wrzucenia czegoś na bloga to szukam zdjęć tytanów. Nie do końca wiem na ile Wy, drodzy czytelnicy, jesteście zainteresowani tym tematem ale przynajmniej ja mam pretekst by bez większej refleksji poklikać sobie po google images a potem po różnych forach w poszukiwaniu ładnych obrazków.
Dziś trafiłem na temat na dakka o dosyć wymownym tytule "Scratchbuilt Warlord Titans" (polecam zajrzeć w ramach ciekawostki) i tam właśnie znalazłem pewne - chciałoby się powiedzieć cudeńko - gdyby nie gabaryty. Tak zatem mamy cudo, warte kilku tysięcy słów czyli zapraszam na kilku zdjęć:
Jak by ktoś chciał więcej to pod tym adresem znajduje się making-of który IMO warto zobaczyć. A tu jeszcze kolejny tysiąc słów na temat skali:
Dla mnie osobiście mega inspirujące. Nawet niekoniecznie by od razu się rzucać na aż tak głęboką wodę ale by jednak znowu pokombinować nad czymś fajnym pod kątem apokalipsy.
Idę zatem knuć.
Dziś trafiłem na temat na dakka o dosyć wymownym tytule "Scratchbuilt Warlord Titans" (polecam zajrzeć w ramach ciekawostki) i tam właśnie znalazłem pewne - chciałoby się powiedzieć cudeńko - gdyby nie gabaryty. Tak zatem mamy cudo, warte kilku tysięcy słów czyli zapraszam na kilku zdjęć:
Jak by ktoś chciał więcej to pod tym adresem znajduje się making-of który IMO warto zobaczyć. A tu jeszcze kolejny tysiąc słów na temat skali:
Dla mnie osobiście mega inspirujące. Nawet niekoniecznie by od razu się rzucać na aż tak głęboką wodę ale by jednak znowu pokombinować nad czymś fajnym pod kątem apokalipsy.
Idę zatem knuć.
Etykiety:
apokalipsa,
ładne
poniedziałek, 1 listopada 2010
Podcast i Szczecin
W poprzedniej notce pisałem, że z relacją z Halo Stars związana jest akcja specjalna którą ku mojemu zdziwieniu udało się dopiąć i teraz jej efekt niniejszym z Michem prezentujemy czyli podcast z24cala.
Tadam.
Na początku nasza koncepcja była taka by każdy odcinek powielał jakąś formułę i miał stałe działy itp itd. ale z czasem doszliśmy do wniosku, że lepiej po prostu nagrać coś jak jest temat a jak go nie ma nic na siłę nie wymyślać i nie tworzyć. Zresztą z doświadczenia wiem, że takie próby cyklicznego nagrywania jakiejś sformatowanej audycji mogłoby przerosnąć nasze pokłady samodyscypliny które swoją drogą zbyt głęboko nie sięgają. Nie jesteśmy więc w stanie zagwarantować, że podcast będzie stałym elementem ale postaramy się zapewnić mu cykliczną nieregularność i przy różnych okazjach ważnych dla hobby siadać przy mikrofonie i nagrać coś na czasie.
Ponieważ mistrzami obróbki dźwięku nie jesteśmy poszliśmy na wariant saute i zostawiliśmy wszystko jak było nagrane dzięki czemu efekt końcowy jest w 100% zgodne z naturą. Jest trochę ciche ale przy volume na full z spokojem do odsłuchania a następnym razem będziemy mieli to na względzie już przy nagrywaniu więc postaramy się o poprawę.
A teraz już zapraszam na wywiad Micha z Trejm pt.:
Łysy jedzie do Szczecina.
UWAGA nagranie zawiera wulgaryzmy swoją drogą nie do uniknięcia przy naszej koncepcji.
Prawym w link jeśli ktoś chce pobrać plik by go gdzieś przerzucić do odsłuchu np. na telefon.
Tadam.
Na początku nasza koncepcja była taka by każdy odcinek powielał jakąś formułę i miał stałe działy itp itd. ale z czasem doszliśmy do wniosku, że lepiej po prostu nagrać coś jak jest temat a jak go nie ma nic na siłę nie wymyślać i nie tworzyć. Zresztą z doświadczenia wiem, że takie próby cyklicznego nagrywania jakiejś sformatowanej audycji mogłoby przerosnąć nasze pokłady samodyscypliny które swoją drogą zbyt głęboko nie sięgają. Nie jesteśmy więc w stanie zagwarantować, że podcast będzie stałym elementem ale postaramy się zapewnić mu cykliczną nieregularność i przy różnych okazjach ważnych dla hobby siadać przy mikrofonie i nagrać coś na czasie.
Ponieważ mistrzami obróbki dźwięku nie jesteśmy poszliśmy na wariant saute i zostawiliśmy wszystko jak było nagrane dzięki czemu efekt końcowy jest w 100% zgodne z naturą. Jest trochę ciche ale przy volume na full z spokojem do odsłuchania a następnym razem będziemy mieli to na względzie już przy nagrywaniu więc postaramy się o poprawę.
A teraz już zapraszam na wywiad Micha z Trejm pt.:
Łysy jedzie do Szczecina.
UWAGA nagranie zawiera wulgaryzmy swoją drogą nie do uniknięcia przy naszej koncepcji.
Prawym w link jeśli ktoś chce pobrać plik by go gdzieś przerzucić do odsłuchu np. na telefon.
Etykiety:
Michu,
podcast,
scena turniejowa
poniedziałek, 25 października 2010
Czarna i cyfrowa biblioteka
Zgaduje, że pewnie większość z Was, drodzy czytelnicy, obstawiała, że skoro dziś jest poniedziałek po masterze a ja wrzucam notkę to będzie ona o Halo Stars. Jednak tu następuje niespodzianka i o Halo będzie później ponieważ relacja z tego turnieju wiąże się z akcją specjalną co do której mam jedynie nadzieje, że w ogóle wypali. Ale o tym później a póki co do rzeczy czyli:
Black Library digital
Nie zamierzam ukrywać faktu, że koncepcja bardzo mi się podoba. Ebooki, audiobooki i inne współczesne wariacja na temat książki to fajne rozszerzenie oferty takiego wydawnictwa jak Black Library. I o tym by się przekonać jak to działa w praktyce ściągnąłem pierwszą darmową książkę czyli "Duchy Gaunta" tom pierwszy. Udało mi się znaleźć jakiś czytnik na telefon i... wsiąkłem. Bardzo wygodne, dobra książka - po prostu rewelacja. Nawet się nie spodziewałem, że to może aż tak fajnie działać bez jakiegoś kindla czy innego iPada. Fakt, że ekran w telefonie mam raczej większy niż mniejszy ale takich aparatów jest coraz więcej na rynku i wśród użytkowników. Polecam po prostu potestować bo nie wszystkim musi pasować takie podejście do literatury ale również na początku jakoś tego nie widziałem a teraz dostrzegam sporo plusów więc może warto.
Natomiast tym co mi się absolutnie nie podoba w tym całym pomyśle BL to ceny. Od jakiegoś czasu zwykły paperback kosztuje 8 funtów, natomiast za to samo w wersji cyfrowej czyli pozbawionej kosztów nadania fizycznej formy oraz późniejszej jej dystrybucji, życzą sobie 6,5 funta. Jak dla mnie o jakieś 3 za dużo. I nie uważam tak tylko z powodu naturalnego odruchu konsumenta lecz również za sprawą logiki.
Bowiem ta sama książka która kosztuje na stronie BL 8 funtów na amazonie jest już do dostania za jakieś 5-6. A przy tej okazji warto przypomnieć, że ostatnio ten gigant handlu w internecie zauważył istnienie naszego kraju i wysyła zamówienia do Polski za darmo. Jeśli więc książka w wersji papierowej jest tańsza od swego cyfrowego odpowiednika to coś jest nie tak. Mimo wszystko, przynajmniej dla mnie ebook może być co najwyżej uzupełnieniem ale nie głównym źródłem literek. W końcu choćby widok książek na półce jest jedną z ważniejszych przyjemności związanych z literaturą.
Czas pokaże jak ten biznes będzie wyglądał ale na tą chwile jestem zaniepokojony, że nie będzie się cieszył popularnością. A to w dalszej perspektywie może oznaczać, że go zwiną albo będą go traktować po macoszemu czy innej najmniejszej linii oporu. A nie da się ukryć, że byłoby szkoda, bo tak jak napisałem na wstępie koncepcja jest zacna i warta tego by się rozwijała.
Black Library digital
Nie zamierzam ukrywać faktu, że koncepcja bardzo mi się podoba. Ebooki, audiobooki i inne współczesne wariacja na temat książki to fajne rozszerzenie oferty takiego wydawnictwa jak Black Library. I o tym by się przekonać jak to działa w praktyce ściągnąłem pierwszą darmową książkę czyli "Duchy Gaunta" tom pierwszy. Udało mi się znaleźć jakiś czytnik na telefon i... wsiąkłem. Bardzo wygodne, dobra książka - po prostu rewelacja. Nawet się nie spodziewałem, że to może aż tak fajnie działać bez jakiegoś kindla czy innego iPada. Fakt, że ekran w telefonie mam raczej większy niż mniejszy ale takich aparatów jest coraz więcej na rynku i wśród użytkowników. Polecam po prostu potestować bo nie wszystkim musi pasować takie podejście do literatury ale również na początku jakoś tego nie widziałem a teraz dostrzegam sporo plusów więc może warto.
Natomiast tym co mi się absolutnie nie podoba w tym całym pomyśle BL to ceny. Od jakiegoś czasu zwykły paperback kosztuje 8 funtów, natomiast za to samo w wersji cyfrowej czyli pozbawionej kosztów nadania fizycznej formy oraz późniejszej jej dystrybucji, życzą sobie 6,5 funta. Jak dla mnie o jakieś 3 za dużo. I nie uważam tak tylko z powodu naturalnego odruchu konsumenta lecz również za sprawą logiki.
Bowiem ta sama książka która kosztuje na stronie BL 8 funtów na amazonie jest już do dostania za jakieś 5-6. A przy tej okazji warto przypomnieć, że ostatnio ten gigant handlu w internecie zauważył istnienie naszego kraju i wysyła zamówienia do Polski za darmo. Jeśli więc książka w wersji papierowej jest tańsza od swego cyfrowego odpowiednika to coś jest nie tak. Mimo wszystko, przynajmniej dla mnie ebook może być co najwyżej uzupełnieniem ale nie głównym źródłem literek. W końcu choćby widok książek na półce jest jedną z ważniejszych przyjemności związanych z literaturą.
Czas pokaże jak ten biznes będzie wyglądał ale na tą chwile jestem zaniepokojony, że nie będzie się cieszył popularnością. A to w dalszej perspektywie może oznaczać, że go zwiną albo będą go traktować po macoszemu czy innej najmniejszej linii oporu. A nie da się ukryć, że byłoby szkoda, bo tak jak napisałem na wstępie koncepcja jest zacna i warta tego by się rozwijała.
Etykiety:
biznes,
black library
piątek, 22 października 2010
Reisefieber
Trzecia notka w tym tygodniu i żadnej nie napisałem. Jednak marzenia się spełniają ;).
Dziś z 24cala debiutuje wielu czytelnikom dobrze znany Afro i pisze o zajawisku jak nabardziej na czasie zresztą przekonajcie się sami:
Witam!
Tu afro.
Korzystając z gościnny na łamach Trejowego bloga, chciałbym się podzielić z czytelnikami kilkoma przemyśleniami dotyczącymi naszego hobby.
Na początek zdecydowałem się wziąć na warsztat temat w tym tygodniu niezwykle na czasie: Reisefieber.
Termin, w szczególności dla czytelników słabiej znających język sąsiadów zza zachodniej granicy, może przywoływać jakieś niepokojące skojarzenia (np. Wunderwaffe, itp.).
Otóż nic bardziej mylącego, a sam termin oznacza ekscytację, względnie nerwowość, z powodu zbliżającej się podróży.
Akurat tak się składa, że dla niektórych z nas zwieńczeniem całotygodniowego znoju będzie weekendowa wizyta w Szczecinie (z naciskiem na „niektórych”, gdyż jak widać turniej pewnikiem odbędzie się w dość kameralnej atmosferze).
Że tak to ujmę, nie „piję” w tym momencie do tej konkretnej imprezy, ale do ogólnego zespołu zdarzeń oraz zachowań charakterystycznych dla dni poprzedzających wymarsz na front.
Okres ten zaczyna się, lub też jest poprzedzony, czasem wzmożonego wysiłku umysłowego.
I tu w zależności od preferencji, czy ilości walizek z figurkami stojących w kącie, zaczynamy pierwsze, intelektualne zmagania z pozostałymi uczestnikami. Wybieramy armię, składamy rozpiski.
Bierzemy co trzeba, co nam się podoba lub to, czym możemy się pochwalić (w tym miejscu pozdro dla Perzana). Mniej więcej na tym etapie wiemy, co trzeba domalować lub gdzie/ do kogo się po prośbie zwrócić. No chyba, że już wszystko mamy, i nie pozostaje nam nic innego jak czekać wigilii turnieju i momentu wymarszu. Ale w większości wypadków jednak zawsze jest coś do zrobienia, ewentualnie „upiększenia”.
To jeszcze nie jest klasyczne „Reisefieber”. Powoli zaczynamy rozbudzać poniekąd uśpione pokłady zamiłowania do sztuki, lub ćwiczyć zdolności interpersonalne w zakresie okazywania nam zaufania (bo pożyczanie figurek, własnoręcznie pomalowanych, czy pomalowanych za własnoręcznie zarobione pieniądze, to nie jest takie hop siup).
W tym okresie nasze pamperki znajdują się w centrum uwagi. Pasjami zaliczają wizyty w salonach piękności, zabiegi rewitalizacyjne czy też nawet temu okresowi zawdzięczają swoje stworzenie.
A poczucie rosnącej ekscytacji przed zbliżającą się podróżą narasta…
Wiadomo, człowiek zwierz stadny. Łatwiej, bezpieczniej i przyjemniej w większej grupie się podróżuje. Zatem zaczynamy z właściwymi dla danego miejsca zamieszkania ludkami zawierać na czas podróży pakty, stanowiąc o tym czym, kiedy i którędy, nie pomijając zasad podziału kosztów wyprawy.
Z własnego doświadczenia wnioskuję, iż człowiek z wiekiem wygodniejszym się staje. Podłoga, śpiworek, karimata czy materac to już żaden komfort dla starych kości.
Zatem należy się rozejrzeć za jakimś lokum (hotel, schronisko czy też domowe pielesze przyjaznych nam tubylców), gdzie będzie można po zmaganiach turniejowych i towarzyskich siły zregenerować.
Interesujący jest fakt, że nasza wrażliwość na szeroko pojmowane piękno wobec twórczości własnej, w stosunku do ubywającego czasu proporcjonalnie maleje. To co jeszcze 2-3 dni temu, ba, nawet wczoraj, wydawało się nie do przyjęcia, staje się nagle rozsądnym kompromisem między włożonym/pozostałym czasem a efektem uzyskanym.
No ale w końcu to nie konkurs piękności. To głównie starcie umysłów. Czas wielkiej rozkminy i marszczenia w zadumie czoła.
Wreszcie nadchodzi upragniony moment. Upewniwszy się, iż mamy wszystkie niezbędne rzeczy, a więc primo figurki, następnie niezbędny zapas bielizny i innych ciuchów, względnie sprzętu wypoczynkowego, w końcu ruszamy!
W tym miejscu wypada dodać o jeszcze jednym, dość istotnym, aczkolwiek nieobligatoryjnym, elemencie: Beforek. Co to takiego, chyba nie trzeba specjalnie wiele tłumaczyć. Nadmienię tylko, iż różnice między before’kiem a after’kiem dotyczą jedynie etapu imprezy, na którym mają miejsce. Warto pamiętać, by udział w before’ku nie pokrzyżował nam planów udziału w after’ku ;)
Jeszcze tylko 10 godzin w pociągu lub aucie, noc towarzyskich zmagań w ramach before’ku, a rankiem hot dog na BP, jajcóweczka czy zestaw śniadaniowy w Makoo i wszystko się zacznie.
Wreszcie nastaje Świt Wojny!
Docieramy na miejsce turnieju, lustrujemy mniej lub bardziej syto zastawione stoły. Jeszcze tylko tradycyjny poślizg ze startem imprezy, niepewność przed pierwszym losowaniem, giełda czelendży i w końcu…alea iacta est !
Witamy się z przeciwnikiem, losujemy zaczynanie, siadamy wygodnie na krzesełku. Rozglądamy się wokoło. Znajome mordy zaczynają marszczyć czoła, jeszcze krótkie rozmowy, wspomnienia wczorajszego wieczoru mocno dobijają się z tyłu głowy…
I jest pięknie! Patrząc na otoczenie dochodzimy do radosnych wniosków: nie jesteśmy w pracy, po trudach dni spędzonych w pracy, po całym wysiłku artystycznym, wreszcie nadszedł czas dożynek. Czas tylko dla nas i naszych figurek :)
W perspektywie 5+ bitew, pogadanek w dobrym towarzystwie, afterka i konsumpcji :D
Czy może być coś piękniejszego?
A tak dla lepszego zilustrowanie odczuć o których wyżej wspomniałem, pewien kawałek. W bardziej współczesnym wykonaniu.
Nie tylko o tytuł tu chodzi….
Narka
Etykiety:
Afro,
scena turniejowa
wtorek, 19 października 2010
Łysy maluje figurki
Michu zrobił mi niespodziankę a pewnie i Wam i przesłał kolejną notkę w trybie ekspresowym. Więc ja, czym prędzej, w trybie ekspresowym ją publikuje.
Ta-daaaam:
Nadaje Michu. Pewnie nie tylko Trej siedzi gdzieś zgarbiony i chlapie figsy kolorowymi substancjami. Myślę, że wielu z Was domalowuje właśnie jakieś brakujące oddziały, lub ewentualnie stoi z batem w ciemnym, mokrym lochu nad jakimś biednym gnomem odwalającym czarną robotę. Zbliża się szczeciński master i koszt przygotowań to nieodmienne kilka krótszych nocek (parę wpisów na blogu tez poległo, prawda Treju? :) ). I szczerze powiedziawszy, zazdroszczę Wam. Dlatego postanowiłem napisać o BP.
Punkty, punkty...
Od kiedy wyszedł nowy kodeks bladzi udało mi się złożyć i pomalować całkiem sensowną armię (w kontekście ilości - wyborów rozpiskowych nie komentuje), trzymając się zasady, iż nie gram jeśli nie mam czegoś nowego pomalowanego. Wybitnie też pomogło założenie, iż pożyczam na mastery tylko w ostateczności. I działało. Aż do Halo. Kiedy uświadomiłem sobie, że nie dam rady pojechać do Szczecina literalnie rzuciłem pędzle w kąt.
Jasne, to że nie jadę jest w jakiejś tam mierze uwarunkowane brakiem czasu, więc na figsy też mam go mniej, ale myślę że to nie główny powód. Otóż doszedłem ostatnio do wniosku, pewnie z uwagi na toczącą się na Gildii dyskusję, że ja maluje dla punktów. Nie ze względów ideologicznych ani wyrachowania. Ja lubię malować figurki. Ale armie maluje bo na mastery trzeba a staram się ładnie bo za to dostaje się punkty. Dla czystej przyjemności malowałbym laski w bikini a nie marinsów. Zauważalne punkty za malowanie są dla mnie motywacją do starania się przy malowaniu jak i samego jechanie na mastera. I mam nawet gdzieś w głowie granicę punktową - równowartość jednej bitwy na 5 turowym masterze.
Wiem, że brzydko i nieładnie ekstrapolować swoją postawę na innych ale utwierdzam się w przekonaniu, że malowanie jest integralną częścią nie tyle hobby, co turniejów i sam wymóg malowania w połączeniu ze szczątkową oceną jakości nie uchroni nas przed gumoludami. A ja ich nie chce widywać, także w swoje armii.
To powiedziawszy, idę na BP. Hot-doga sobie zjem.
Etykiety:
ciekawsotka,
Michu,
scena turniejowa
poniedziałek, 18 października 2010
Liga.sztab.com.pl
Ledwo człowiek wyjedzie to się ziomy rozkręcają ;). A tak bardziej serio to Michu przybliży dziś Wam niby nic nowego czyli ligę lokalną ale w zupełnie innej odsłonie. Zresztą przeczytajcie sami:
Liga.sztab.com.pl
Nadaje Michu. Jak część z Was wie (szczególnie słów Ci z Pozka...) jakoś tak w środku minionych wakacji światło dzienne ujrzał twór o nazwie Poznańska Liga Warhammera 40k. Mija już ponad 1,5 miesiąca od kiedy Trej poprosił mnie o napisanie o niej kliku słów. Może to wydawać się nieprawdopodobne, ale opóźnienie to nie wynika z mojej wrodzone niechęci do pracy. Chciałem dać Lidze trochę czasu i dobić do co najmniej setki gier aby nie pokazywać pustej strony wypełnionej dobrymi chęciami. Myślę, że czas nadszedł. A jeśli przy stronie jesteśmy to zapraszam do odwiedzin pod adresem: http://liga.sztab.com.pl.
Rycina 1. Strona Poznańskiej Ligi Warhammera 40k
Koncepcja Ligi ujęta w jednym zdaniu jest następująca: system rankingowy umożliwiający miarodajne określenie względnych umiejętności graczy klubowych, oparty o pojedyncze, rozgrywane na dowolnych zasadach bitwy. Jak widać nie jest to liga w rozumieniu kampanii, różni się też znacząco od Ligi Ogólnopolskiej. Chcieliśmy mieć ligę, która umożliwiałaby rywalizację wewnątrz klubu a jednocześnie zapewniała możliwość zabawy zarówno ludziom dysponującym czasem na jedną grę dziennie jak i jedną w miesiącu. Stąd jest to ranking oparty o system Elo, podobny do stosowanego między innymi w szachach. W wielkim skrócie: wygrywasz-ranking rośnie, przegrywasz-maleje a wielkość zmiany zależy od różnicy w rankingu i powiązanego z nią rozkładu prawdopodobieństwa pozwalającego określić spodziewany wynik bitwy. Przy czym nie jest to zależność liniowa tylko określona krzywą logistyczną. Eliminuje to w dużym stopniu wpływ ilości rozegranych gier, gdyż liczy się jakość wyników a nie ich ilość (przy pewnej minimalnej liczbie rozegranych gier). Dodatkowo, do rankingu liczą się wszystkie bitwy rozegrane w dowolnym miejscu i czasie pod warunkiem, że obaj gracze potwierdzili wynik (karteczki lub forum). Liga ma działać sezonowo (nagrody itp.) ale sam ranking jest przewidziany jak twór wieloletni - im dłużej trwa tym będzie bardziej wiarygodny.
Tworząc Ligę musieliśmy przyjąć kilka kompromisów takich jak liczenie bitwy jako wygranej dopiero od wyniku 14:6, z uwagi na brak rozróżnienia między zwycięstwem "ledwo, ledwo" a masakrą w oryginalnym systemie, oraz ustalić kilka zmiennych na ślepo takich jak maksymalna ilość punktów do zdobycia. Jest więcej niż prawdopodobne, że przynajmniej część z nich trzeba będzie zmodyfikować po pierwszym sezonie ale po to pierwsze sezony przecież są... Od początku też zakładaliśmy istnienie strony. Powstała dzięki wysiłkom eM-a (silnik), Michałku (grafika) i moim (literki). Póki co ilość bajerów jest ograniczona ale staramy się aby rosła (profil, bannery itp.)
Podpis: Profil gracza na stronie ligowej
Tekst jest już i tak długi jak na wyporność wpisu blogowego, dlatego też nie będę się zagłębiał dalej w szczegóły. Nie chcę też opisywać przemyśleń odnośnie zasad bo na to przyjdzie czas po zakończeniu sezonu. Ograniczę się jedynie do pierwszych wrażeń. A te mimo wszystko zachęcają. Mamy ca. 100 gier rejestrowanych miesięcznie a dowolność terminów i punktów sprawiła, że część tzw. kanapowych graczy czynnie uczestniczy. Dodatkowym plusem jest, że możemy w lidze mieć placówki zamiejscowe w formie Treja, który jak na razie pnie się żwawo w górę klepiąc nam buzie na masterach :) . Miło też, że udział nowych twarzy, i to w czołówce, jest zauważalny. Mam nadzieję, że zapał nie okaże się słomiany - póki co mamy kilka pomysłów na ożywienie rozgrywek a Trej planuje fluffową kampanię, więc jesteśmy dobrej myśli.
Ciekawym jak zwykle Waszego zdania, tak odnośnie samego pomysłu jak i zasad. Może myśleliście zrobić coś podobnego u siebie? Jak tak to w jaki sposób? A może chcecie zapisać się do Ligi - (uwaga reklama) wystarczy wstąpić do Sztabu :) I tym optymistyczny akcentem dziękuję za uwagę.
Etykiety:
Michu,
scena turniejowa
środa, 13 października 2010
Długousi wyskakujący z portalu czyli...
... dlaczego chce zbierać Dark Eldarów. Ta notka to coś w rodzaju działania PR'owego pt. nie jestem sezonowcem bo przecież ja od zawsze byłem stworzony dla Dark Eldarów tylko oni dopiero teraz zostali stworzeni dla mnie ;). A tak bardziej serio to po prostu mi się na wspominki wzięło ale przy DE o to nie trudno, bo do tej pory to był jeden wielki skansen, więc czuję się poniekąd usprawiedliwiony.
Wiele lat temu wymyśliłem sobie, że będę zbierał Eldarów ale tych w odmianie bright a bezpośrednim impulsem do tego był podręcznik do Eye of Terror i zawarty w nim armylist Ulthwe Strike Force. Dla tych dla których te czasy są zbliżone do okresu panowania dinozaurów krótki zarys tej bardzo ciekawej armii. Bazowała ona na obowiązkowym portalu oraz zasadzie, że minimalnie połowa slotów musiała zostać w rezerwach. Dominującymi jednostkami w zmodyfikowanym względem poprzedniego kodeksu Eldarów armyliście było wszystko co guardiańskie czyli Vypery, Walkery czy składy piechoty wszystko w wersji Black czyli z BS 4. Natomiast czołgi czy duże zombiaki w tej armii nie były nawet dopuszczone. Podstawowym oddziałem w tej armii była rada serowa w której mogło być w pierony farseerów i każdy z nich był niewyciągalny (bo nie był IC). Generalnie armia była wymagająca ale swoje do zaoferowania miała i mogła z spokojem walczyć na turniejach. No ale potem przyszedł aktualny kodeks Eldarów a wraz z nim zniknęły wszelkie craftworly więc USF również odeszło do warpa.
No ale ja zostałem z modelami guardianów, vyperów (kiedyś były o niebo lepsze od walkerów) i warlocków wymyśliłem więc, że złoże te normalne eldary ale w klimacie USF czyli z dużą ilością zabawek obsługiwanych przez guardianów. Jednak oczywiście nie starczyło mi zacięcia by armie doprowadzić do stanu użyteczności - turniejowej zwłaszcza.A przy okazji był to złoty okres mocy kłapouchów co również przekładało się na popularność tej armii co dodatkowo odbierało motywacje. Trzymałem się zatem Ravenwingu a moi wytwórcy świec wytrwale zbierali kurz.
W międzyczasie pojawiały się myśli że skoro z tą jedną armią bazującą na portalu mi się nie udało to może warto tej drugiej się przyjrzeć. I póki mój wzrok omiatał jedynie zasady to mi się podobało ale jak tylko dochodził do modeli to mi wszelkie pomysły na zbieranie Darków przechodziły jak agonizerem odjęte. Jednak kiedy tylko się nasilały plotki o nowym deksie co przez ostatnie lata było zjawiskiem dość cyklicznym to serce mi przyspieszało. Po czym dość szybko zwalniało gdy się okazywało, że to jeszcze nie teraz.
Jednak gdy już się doczekaliśmy i teraz jak patrzę na nowe modele Mrocznych Eldarów to czuję niezdrową ekscytację, a oczekiwanie na to aż wezmę kodeks do ręki sprawia, że zaczynam rozumieć o co chodzi w tym całym Power from Pain. I może to będzie ten moment kiedy uda mi się zebrać długo oczekiwaną armię kłapouchów wyskakujących z portalu z mordem w oczach oraz z palnikami i obcęgami w dłoniach. Kolejna okazja pewnie za jakieś 6 czy 12 lat.
Wiele lat temu wymyśliłem sobie, że będę zbierał Eldarów ale tych w odmianie bright a bezpośrednim impulsem do tego był podręcznik do Eye of Terror i zawarty w nim armylist Ulthwe Strike Force. Dla tych dla których te czasy są zbliżone do okresu panowania dinozaurów krótki zarys tej bardzo ciekawej armii. Bazowała ona na obowiązkowym portalu oraz zasadzie, że minimalnie połowa slotów musiała zostać w rezerwach. Dominującymi jednostkami w zmodyfikowanym względem poprzedniego kodeksu Eldarów armyliście było wszystko co guardiańskie czyli Vypery, Walkery czy składy piechoty wszystko w wersji Black czyli z BS 4. Natomiast czołgi czy duże zombiaki w tej armii nie były nawet dopuszczone. Podstawowym oddziałem w tej armii była rada serowa w której mogło być w pierony farseerów i każdy z nich był niewyciągalny (bo nie był IC). Generalnie armia była wymagająca ale swoje do zaoferowania miała i mogła z spokojem walczyć na turniejach. No ale potem przyszedł aktualny kodeks Eldarów a wraz z nim zniknęły wszelkie craftworly więc USF również odeszło do warpa.
No ale ja zostałem z modelami guardianów, vyperów (kiedyś były o niebo lepsze od walkerów) i warlocków wymyśliłem więc, że złoże te normalne eldary ale w klimacie USF czyli z dużą ilością zabawek obsługiwanych przez guardianów. Jednak oczywiście nie starczyło mi zacięcia by armie doprowadzić do stanu użyteczności - turniejowej zwłaszcza.A przy okazji był to złoty okres mocy kłapouchów co również przekładało się na popularność tej armii co dodatkowo odbierało motywacje. Trzymałem się zatem Ravenwingu a moi wytwórcy świec wytrwale zbierali kurz.
W międzyczasie pojawiały się myśli że skoro z tą jedną armią bazującą na portalu mi się nie udało to może warto tej drugiej się przyjrzeć. I póki mój wzrok omiatał jedynie zasady to mi się podobało ale jak tylko dochodził do modeli to mi wszelkie pomysły na zbieranie Darków przechodziły jak agonizerem odjęte. Jednak kiedy tylko się nasilały plotki o nowym deksie co przez ostatnie lata było zjawiskiem dość cyklicznym to serce mi przyspieszało. Po czym dość szybko zwalniało gdy się okazywało, że to jeszcze nie teraz.
Jednak gdy już się doczekaliśmy i teraz jak patrzę na nowe modele Mrocznych Eldarów to czuję niezdrową ekscytację, a oczekiwanie na to aż wezmę kodeks do ręki sprawia, że zaczynam rozumieć o co chodzi w tym całym Power from Pain. I może to będzie ten moment kiedy uda mi się zebrać długo oczekiwaną armię kłapouchów wyskakujących z portalu z mordem w oczach oraz z palnikami i obcęgami w dłoniach. Kolejna okazja pewnie za jakieś 6 czy 12 lat.
Etykiety:
nowości GW
środa, 6 października 2010
Kostki i proksy czyli co wolno na lokalach?
Osobiście uważam, że fakt, iż lokale są na sam dole drabinki splendoru turniejowego nie oznacza, że wszystko powinno być na nich dozwolone. Dobrze jest gdy np. gracze mają kostki miarki etc bo zdarzało mi się nie raz oglądać sytuacje w których obaj zawodnicy nie mieli czym turlać i pożyczali garść od sąsiadów. Podobnie jest z czytelną rozpiską - jeszcze nikomu nie zaszkodziła i pomaga w tym by gra był szybsza i bardziej przejrzysta. Jeden czy dwa punkty za takie bardzo wygodne gadżety mogą pomóc ludziom się zmobilizować by o nie zadbać, a komfort gry gdy można się skupić wyłącznie na własnym stole idzie mocno w górę - przynajmniej dla niektórych.
O ile potrzeba posiadania miarki podczas gry jest trudno do podważenia to tzw. proxy są bardziej kontrowersyjne. Nie da się ukryć, że opcja przetestowania jakiegoś oddziału/ów na lokalu jest nie do przecenienia ale trudno oczekiwać, że każdy nabędzie stosowne modele na wyrost. Jednak z drugiej strony jeśli 3/4 armii przeciwnika nie jest tym na co wygląda i wcale nie jest to zgrabne count-as to niektórzy np. ja zaczynają się gubić. I osobiście uważam, że w erze for nanecie na prawdę łatwo pożyczyć brakujące modele - zwłaszcza w silnie rozwiniętych ośrodkach nie ma zatem potrzeby proksowania. A jeśli nawet przytrafi się taka konieczność będzie to marginalne i nie wpłynie na komfort gry.
Wiem, że to truizm ale należy pamiętać, że generalnie ta gra jest dwuosobowa i dobrze jest gdy obie strony mają przyjemność z przebywania przy stole. Jeśli więc ogarnięcie armii na lokala to kilka minut na znalezienie templatek i skontaktowanie się z kimś od kogo możemy pożyczyć brakujące modele to czemu tego nie zrobić? Zwłaszcza, że te kilka minut przekłada się na kilka godzin zabawy.
A jak to wygląda u Was w mieście?
Etykiety:
scena turniejowa,
z życia for
Subskrybuj:
Posty (Atom)