piątek, 30 listopada 2012
Cyfrowy Krasnal
Dopiero co doczekaliśmy się 3ciego numeru white dwarfa po rewolucji jaką mu zafundowało GW. Sądząc po okładce oraz aktualnej polityce czyli dość dużej monotematyczności w ramach jednego numeru to za dużo o 40 milenium w środku nie znajdziemy. Jednak warto przy tej okazji wspomnieć o cyfrowej odsłonie rewolucji czyli o Białym Krasnalu na ipady.
Wszystkie produkty cyfrowe (Digital Products) wydawane przez GW mają jedną cechę wspólną - niedorzeczne ceny. I nie wiem z czego to wynika, bo może to games jest taki zachłanny (w sumie nic zaskakującego) a może to ci spod znaku nadgryzionego jabłka nie znają umiaru. Bo oni sobie jakiś haracz na pewno muszą pobrać. Nie zmienia to faktu, że 7 euro za gazetę reklamową, bo przecież taką, pomimo szumnej rewolucji, cały czas jest WD, budzi we mnie silny wewnętrzny sprzeciw. Zwłaszcza, że nawet jej nie dostaje jej fizycznie do ręki tylko mogę sobie ściągnąć. Jednak należy oddać cyfrowej wersji, że zawiera ciut więcej niż jej papierowy odpowiednik. I tak, możemy sobie kliknąć na zdjęcie i je przybliżyć bądź też nawet poobracać figurkę o 360 stopni, zupełnie jak na stronie. Właśnie - jak na stronie gdzie mamy to bez specjalnej dopłaty.
Przynajmniej póki co.
Dodatkowym ficzerem jest video podsumowanie bitwy z raportu przez obu graczy. Czytaj siedzą na jakimś czarnym tle i coś tam opowiadają. Największym plusem tych filmików jest kontakt z różnego rodzaju akcentami w języku angielskim bo wartość merytoryczna jest na poziomie całej reszty opisywanego starcia. Czyli lepsza niż kiedyś ale nadal pierwszy stół mastera to, to nie jest ;).
I poza tymi delikatnymi wstawkami multimedialnymi mamy to samo co w wersji papierowej tyle, że na ekranie. A co mnie najbardziej rozczarowało to brak jakiegoś sensownego spisu treści bądź innej nawigacji. Przynajmniej mi się nie udało znaleźć jakiegoś prostego sposobu do skakania między artykułami. Można by zatem pomyśleć, że nie warto. I tu dochodzimy do paradoksu. Bo osobiście nie rozpędzał bym się z takim poglądem.
Papierowe pisma w tym i Biały Krasnal mają ten plus, że fajnie to wziąć je do ręki i najzwyczajniej w świecie przekartkować, ale mają też ten minus, że gdzieś je trzeba trzymać. No i swoje ważą co przy okazji ostatnich relokacji boleśnie odczułem. Zatem jeśli miałbym wybierać między cyfrą a papierem wolę to pierwsze. Po prostu więcej i wygodniej. No i szybciej - klikam rano jeszcze przed kawą i jest. A że drożej, no cóż, to akurat nic nowego w tym hobby.
Etykiety:
binarnie,
nowości GW,
recenzja
poniedziałek, 26 listopada 2012
Podcast nr 28b Nowy Większy Chaośniejszy
Niestety w ostatnich dniach, a prawie już w tygodniach, wolny czas jest u mnie towarem równie deficytowym co euro w budżecie Grecji. I jest mi przykro, że przekłada się to na częstotliwość wpisów ale w ramach pocieszenia mogę powiedzieć, że już widać pomału moment spowolnienia po którym będzie ciut lepiej z możliwościami klepania w klawiaturę. A póki nie mamy czym zapełnić ekranu to choć zadbamy o głośniki kolejną częścią pogawędki o kodeksie chaosu.
No to bez dalszego przedłużania jedziemy i zapraszamy do odsłuchu:
Podcast nr 28b Nowy Większy Chaośniejszy
Etykiety:
kodeksy,
Michu,
nowości GW,
podcast
poniedziałek, 19 listopada 2012
Podcast nr 28a Nowy Większy Chaośniejszy
"Trochę" to trwało ale, po długich bojach, się udało i spotkaliśmy się z Michem wirtualnie by pogaworzyć przez chwilę lub dwie o nowym chaosie. Ale biorąc pod uwagę naszą fascynację wszystkim co spod ośmioramiennej, skończyło się to w jedyny możliwy sposób czyli całkiem długą rozmową. Na tyle długą, że nie było innej opcji jak ją przeciąć na pól na potrzeby podcastu. Stąd literka "a" w numeracji.
Zatem dziś mamy niewątpliwą przyjemność by zaprosić Was na pierwszą część omówienia Nowego Kodeksu Chaosu - NKCh (TM). Przyjemnego odsłuchu.
Podcast nr 28a Nowy Większy Chaośniejszy
Etykiety:
kodeksy,
nowości GW,
podcast,
recenzja
piątek, 16 listopada 2012
Galaktyka w Ogniu
W każdej trylogii, nieodmiennie, w pewnym momencie pojawia się 3ci tom. A wraz z nim zamknięcie wątków wszelakich i czas wielkich zakończeń. Jednak należy pamiętać by zamykając te intrygi się za bardzo nie zagalopować, bo w końcu trzeba mieć jakieś punkty zaczepienia na wypadek gdyby "się jednak sprzedało". A tak trochę głupio zostać możliwości odcinania kuponów i żeby jakiś wagon albo dwa hajsu przejechały nam koło nosa.
Galaktyka w Ogniujest właśnie takim trzecim tomem trylogii otwierającej większy cykl opisujący Herezję Horusa. I z jednej strony daje punkty wyjścia do kolejnych opowieści, jak choćby "Ucieczka Eisensteina" (wersja PL jest niestety przesunięta na 2013 rok) ale z drugiej zamyka wątki rozpoczęte w Czasie Horusa i rozwinięte w Fałszywych bogach. Oczywiście w myśl koncepcji Black Library napisał ją kolejny autor i został nim Ben Counter.
To tyle tytułem wstępu.
Już sam tytuł tej książki daje dobry przedsmak tego co nas czeka. Horus coraz mniej się kryje z swoimi planami i coraz jawniej i głośniej o nich mówi. Legiony stają się coraz bardziej podzielone. Z jednej strony mamy marinsów idących za swoimi Prymarchami którzy to czują się zdradzeni/porzuceni przez Imperatora a z drugiej strony ich braci którzy pozostali lojalni dla Władcy Ludzkości. Następuje czas kiedy kompromisy przestają być możliwe i trzeba się zadeklarować po jednej bądź drugiej strony barykady i ponieść konsekwencje takiego wyboru. A wraz z nimi przychodzi oczywiście już otwarty konflikt i tytułowy ogień. Mam wrażenie, że autor przeniósł trochę środek ciężkości z Horusa który był dotąd głównym bohaterem na zwykłych legionistów na czele z Lokenem i innymi kapitanami wiernymi tradycyjnym wartościom.
O ile już w poprzednich tomach Marinsi dali się poznać jako wyprane z emocji narzędzia wojny to tu jeszcze poznajemy ich mroczniejsze oblicze - egzekutorów co jak się nad tym chwile zastanowić robi duże wrażenie. I drugo wojenne skojarzenia robią się jak najbardziej na miejscu. Można powiedzieć, że jesteśmy świadkami narodzin mentalności złych i rogatych marinsów z kosmosu.
Nie wiem na ile bogata jest wiedza czytelników tego bloga o wydarzeniach na Isstvanie III a nie chciałbym nikomu zepsuć zabawy ograniczę się zatem do ogólników. Horus w tym tomie upewnia się, że pod jego rozkazami zostają same maszynki zagłady gotowe na każdy jego rozkaz. A wobec tych którzy potencjalnie mogą się okazać mniej karni ma naprawdę okrutne plany które dzięki co niektórym jego sojusznikom poważnie się komplikują.
A w praktyce miałem wrażenie że pół książki się strzelają, bombardują, walczą i nadziewają. I choć opisy tych zmagań są całkiem sprawnie napisane to jednak momentami mogą nużyć z racji na ich częstotliwość. Ale to chyba taki urok grand finale w tym świecie - krew musi się lać. I wojną szpiegów tego nazwać się nie da. A co poza tym? Poznajemy lepiej Lucjusza dla którego inspiracją musiał być typowy szczur korporacyjny. Jest to bowiem postać równie dobrze pasując do Dilberta jak i do trzydziestego millenium - przynajmniej w zaproponowanej odsłonie. Generalnie kapitanowie różnych kompanii i różnych legionów ciągną tą opowieść do przodu więc siłą rzeczy poznajemy ale nie jakoś za bardzo bo oczywiści musi być czas na "pociski rozrywające pancerze wspomagane".
Jeśli chodzi o tłumaczenie to dla osób które przeczytały dwa poprzednie tomy w wydaniu Fabryki Słów zaskoczeń nie będzie. Mi bardzo odpowiada praca tłumacza i ja żadnych zastrzeżeń do jego decyzji nie mam. Choć pewnie znajdą się osoby które będą z mniejszym entuzjazmem na te kwestie spoglądać.
Nie da się ukryć, że książka jest najsłabszym tomem tej trylogii i momentami miałem wrażenie, ze ją ta epickość opisywanych wydarzeń ratuje. Po prostu autorowi zabrakło w paru momentach wyobraźni jak z tego potencjału który dostał w prezencie wyciągnąć coś mniej sztampowego i banalnego. A dodatkowo miał tego pecha, że jego poprzednicy naprawdę wysoko powiesili poprzeczkę i z historii o pozbawionych emocji mordercach w pancerzach wyciągnęli taki wątki które frapowały - przynajmniej momentami. On natomiast dostał moment gdy ci mordercy stają naprzeciw siebie i zrobił z tego festiwal fruwających łusek. Trochę szkoda nie wykorzystanego potencjału. Nie zmienia to jednak faktu, że książkę dobrze się czyta bo dynamiki nie można jej odmówić a warsztat jest poprawny więc nie psuje odbioru.
Pomimo moich zarzutów książka dobrze wieńczy trylogię o początkach zdrady Horusa i uważam że ta jako całość jest pozycją obowiązkową dla wszystkich którzy choć trochę zauważają fluff w tej grze. Może teraz podpadnę wszystkim fanom xensów wszelkiej maści ale to właśnie Herezja i konflikt miedzy Horusem a Imperatorem są fundamentem tego świata a cała reszta to dodatki oczywiście często wręcz niezbędne ale dodatki. Zatem nawet jeśli człowiek aż tak się nie jara wydarzeniami z 30 millenium i nie zamierza czytać o wszystkich tych drobnych wydarzeniach o których z taką lubością rozpisują się aktualnie autorzy BL, to ta podstawowa trylogia nadal jest must-have.
A dodatkowo wydanie Fabryki tak ładnie wygląda...
Etykiety:
black library,
recenzja
piątek, 9 listopada 2012
Halo, halo...
... i po Halo Stars. Kolejną edycję szczecińskiego turnieju, który w tym roku miał rangę challengera, możemy uznać za zamkniętą. Przyznam się bez bicia, że z roku na rok coraz trudniej mi się pisze o organizacji tego turnieju bo ile można się mierzyć z próbą opisania prawie, że perfekcji. Postanowiłem, że w tym roku nie będę się nawet porywał na to i od razu poratuje się tysiącem słów znaczy się tą fotą autorstwa Fangira:
Marcin pędzi z parówkami by gracze mu przy stołach z głodu nie pomarli. Po prostu rzeźnia. Pefka, że o zasady lepiej się było pytać co bardziej ogarniętych sąsiadów a sędziówka znowu wywinęła numer czyli jakieś zastrzeżenia się znajdą. Nie zmienia to jednak faktu, że pomysł przyznania Marcinowi oraz reszcie ludzi odpowiedzialnych za ten turniej młotka uważam za w pełni zasadny i jak najbardziej na miejscu.
Do Szczecina pojechałem z Demonami - po raz pierwszy grałem rozpiską z zauważalną liczbą Screamerów i muszę przyznać, że ta armia ma moc. Jak cholera konkretnie. I ku mojemu zaskoczeniu nawet za bardzo kości jej nie krzywdzą. Przynajmniej nie tak jak zwykły. Pewnie że nadal można zabić sobie kluczowe jednostki spadając sobie na głowę ale generalnie trzeba mieć duuużo niefarta by móc zrzucać przegraną na kości. Armia się zrobiła ciut bardziej przewidywalna no i ma dwie jednostki oderwane od rzeczywistości oraz bardzo dobre wsparcie dla nich w postaci Fateweavera. Jedyny problem, że aktualnie rozpiski demonów są równie różnorodne co miniony chaos.
Jednym z ciekawszych momentów turnieju były wyniki 3ciej rudny gier kiedy to okazało się, że wszyscy tegoroczni reprezentanci obecni na imprezie przegrali.
Skark z Bladym Krisem
Raca z b00giem
Piszczu z Michałku
i Vladdi z mną.
Chciałbym napisać, że poziom się wyrównuje i inne tego typu wymysły ale mam wrażenie, że był to raczej przypadek w którym Tzeentch maczał palce by zasiać w nas ziarno wątpliwości. Nie zmienia to jednak faktu, że sytuacja była mocno nietypowa więc dlatego o tym wspominam.
Wracają z turnieju uświadomiłem sobie, że chyba to był pierwszy taki świadomy turniej na 6 edycję na którym grałem. Do tej pory ludzie oswajali się z nowymi zasadami próbowali z czym to się wogóle je. Natomiast teraz już było widać, że jest grupa graczy która już trochę na nowych zasadach powalczyła i ma już całkiem dobre wyobrażenie jak to działa i bazują na tej wiedzy składała rozpy i rozkiminiała bitwy. Słowem się dzieje jeśli chodzi o metę turniejową.
A ciąg dalszy jej rozwoju już niedługo w Koszalinie - gdzie już teraz gorąco zapraszam. Co prawda jeszcze tam nie byłem ale się wybieram sprawdzić bo zasłyszane opinię mówią, że zdecydowanie warto.
Marcin pędzi z parówkami by gracze mu przy stołach z głodu nie pomarli. Po prostu rzeźnia. Pefka, że o zasady lepiej się było pytać co bardziej ogarniętych sąsiadów a sędziówka znowu wywinęła numer czyli jakieś zastrzeżenia się znajdą. Nie zmienia to jednak faktu, że pomysł przyznania Marcinowi oraz reszcie ludzi odpowiedzialnych za ten turniej młotka uważam za w pełni zasadny i jak najbardziej na miejscu.
Do Szczecina pojechałem z Demonami - po raz pierwszy grałem rozpiską z zauważalną liczbą Screamerów i muszę przyznać, że ta armia ma moc. Jak cholera konkretnie. I ku mojemu zaskoczeniu nawet za bardzo kości jej nie krzywdzą. Przynajmniej nie tak jak zwykły. Pewnie że nadal można zabić sobie kluczowe jednostki spadając sobie na głowę ale generalnie trzeba mieć duuużo niefarta by móc zrzucać przegraną na kości. Armia się zrobiła ciut bardziej przewidywalna no i ma dwie jednostki oderwane od rzeczywistości oraz bardzo dobre wsparcie dla nich w postaci Fateweavera. Jedyny problem, że aktualnie rozpiski demonów są równie różnorodne co miniony chaos.
Jednym z ciekawszych momentów turnieju były wyniki 3ciej rudny gier kiedy to okazało się, że wszyscy tegoroczni reprezentanci obecni na imprezie przegrali.
Skark z Bladym Krisem
Raca z b00giem
Piszczu z Michałku
i Vladdi z mną.
Chciałbym napisać, że poziom się wyrównuje i inne tego typu wymysły ale mam wrażenie, że był to raczej przypadek w którym Tzeentch maczał palce by zasiać w nas ziarno wątpliwości. Nie zmienia to jednak faktu, że sytuacja była mocno nietypowa więc dlatego o tym wspominam.
Wracają z turnieju uświadomiłem sobie, że chyba to był pierwszy taki świadomy turniej na 6 edycję na którym grałem. Do tej pory ludzie oswajali się z nowymi zasadami próbowali z czym to się wogóle je. Natomiast teraz już było widać, że jest grupa graczy która już trochę na nowych zasadach powalczyła i ma już całkiem dobre wyobrażenie jak to działa i bazują na tej wiedzy składała rozpy i rozkiminiała bitwy. Słowem się dzieje jeśli chodzi o metę turniejową.
A ciąg dalszy jej rozwoju już niedługo w Koszalinie - gdzie już teraz gorąco zapraszam. Co prawda jeszcze tam nie byłem ale się wybieram sprawdzić bo zasłyszane opinię mówią, że zdecydowanie warto.
Etykiety:
młotki,
relacje,
scena turniejowa
środa, 7 listopada 2012
Battlescribe
I nagle, podczas któregoś z cyklicznych spotkań przy chmielu, Nathaniel wyskoczył z tytułowym Battlescribe'm. Czym prędzej zainstalowałem ten programik i muszę przyznać, że warto było. Sama aplikacja oczywiście nie zawiera żadnych plików z danymi pozwalającymi tworzyć rozpiski jednak linki do tych znajdziecie na końcu notki. Program testowałem w wersji na Androida ale dla posiadaczy innych systemów jest dobra informacja, że napisano go na wszystko łącznie z stacjonarnymi blaszakami.
Co prawda pierwsze kroki mogą wydać się ciut mało intuicyjne jednak gdy się je przejdzie to dalej jest już z górki i coraz łatwiej. Jest to w głównej mierze zasługa w miarę przejrzystego i czystego (czyli pozbawionego zbędnych wodotrysków) interfejsu oraz generalnej prostocie aplikacji. Prostocie której nie należy mylić z prymitywizmem bo wszystko co potrzebujemy jest, łącznie z możliwością duplikowania już raz wyposażonych oddziałów - idealne dla miłośników spamu. Jedyne czego tu nie ma to podglądu zasad do broni czy ekwipunku na etapie tworzenia rozpiski. Jednak jak już wygenerujemy wersję finalną to w niej, na końcu, znajdziemy całe dodatkowe info.
Biorąc pod uwagę cenę aplikacji czyli zero za w pełni funkcjonalną wersję pozbawioną jedynie funkcji Dice tools która jest miłym dodatkiem ale niczym niezbędnym, to na pewno warto ją przetestować. Jest bowiem spora szansa, że przypadnie Wam do gustu tak jak i mi. Jednym słowem - polecam.
No i wspomniane wcześniej linki które należy wprowadzić w "Manage data:"
http://www.randomhit.org/battlescribe_data/index40k.xml
http://dl.dropbox.com/u/565769/40kCatalogues/index.xml
Etykiety:
binarnie,
twórczość fanowska
czwartek, 1 listopada 2012
Sami powergamerzy ...
... i dobrze zaopatrzeni klimacierze odwiedzają ten blog. Przynajmniej tak można wywnioskować z odzewu na ten konkurs. W sensie, że był nikły. A książka czekała.
Oczywiście alternatywą jest jakieś facebookowe rozdawnictwo za polubienie statusu czy inny kretynizm tego rodzaju no ale proszę, ... szanujmy się. Książkę zatem postanowiłem wziąć do Szczecina i tam ją komuś przekazać drogą mniej lub bardziej losową na zakończenie tamtejszego turnieju klasy challenger czyli Halo Stars.
Szkoda, że nie udało się zebrać żadnych scenariuszy z wielkiej krucjaty - pokazalibyśmy Forgeworldowi jak to sę powinno robić ;). Ale może jeszcze, kiedyś. A póki co uciekam do lektury świeżo nadesłannej przez Fabrykę Słów "Galaktyki w ogniu" byście na jej recenzje nie musieli czekać tyle co na zamknięcie tego konkursu.
Oczywiście alternatywą jest jakieś facebookowe rozdawnictwo za polubienie statusu czy inny kretynizm tego rodzaju no ale proszę, ... szanujmy się. Książkę zatem postanowiłem wziąć do Szczecina i tam ją komuś przekazać drogą mniej lub bardziej losową na zakończenie tamtejszego turnieju klasy challenger czyli Halo Stars.
Szkoda, że nie udało się zebrać żadnych scenariuszy z wielkiej krucjaty - pokazalibyśmy Forgeworldowi jak to sę powinno robić ;). Ale może jeszcze, kiedyś. A póki co uciekam do lektury świeżo nadesłannej przez Fabrykę Słów "Galaktyki w ogniu" byście na jej recenzje nie musieli czekać tyle co na zamknięcie tego konkursu.
Etykiety:
black library,
konkurs
Subskrybuj:
Posty (Atom)