A w przypadku Fałszywych Bogów wydanych przez Fabrykę Słów nie jest. Oczywiście można mieć jakieś zastrzeżenia i własne pomysły ale ogólnie tłumaczenie jest w moim odczuciu dobre i nie przeszkadzające w lekturze. A przy okazji rozwijające - chyba z dwa razy natknąłem na słowo którego znaczenie musiałem sprawdzić w słowniku np. panoplium.
Jeśli przyjmiemy, że Czas Horusa był tym Hitchcockowskim wybuchem to Grahamowi McNeillowi całkiem dobrze udało się pociągnąć napięcie w górę. Co prawda widać nawet nieuzbrojonym okiem, że Dan Abnett jest, niewiele ale jednak, lepszym autorem co wychodzi zwłaszcza w scenach batalistycznych. Bo te spod pióra Grahama, potrafią ciut nudzić się, podobnie jest z opisami zwykłych relacji między marinsami gdzie często miałem wrażenie, że to takie ciut infantylne jest. Nie zmienia to jednak faktu, że autor dobrze uchwycił to co najważniejsze czyli przemianę Horusa i Legionu i ich kolejny krok na drodze do zatracenia/wybawienia. Pokazał jak rysy które pojawiły się w pierwszym tomie zamieniają się w pęknięcia.
Mamy zatem rozwinięcie intrygi zaczętej w końcówce "Czasu Horusa" i okazuje się ono bardzo mroczne. Mamy przedstawiony obraz jak Wielka Krucjata się rozsypuje. Z jednej strony Astartes nie uważają śmiertelników za wartych większej uwagi a momentami za zwyczajne przeszkody a dla odmiany wśród zwykłych ludzi coraz większą popularność zdobywa kult imperatora. Marinsi z Legionu Horusa w płynny sposób przechodzą z Wojowników ludzkości w maszyny do zabijania dla których życie ludzkie nie ma szczególnego znaczenia. Loże knują i to odrzucając jakiekolwiek skrupuły. No i na scenie pojawiają się bóstwa chaosu i ich fizyczno-demoniczne manifestacje. Jak widać dzieje się wiele a to tylko wybrane motywy powieści.
Nie jest łatwo pisać książkę o Marinsach ponieważ nie oszukujmy się są to bohaterowie w większości pół wymiarowi. I to w porywach. Albo kogoś mordują bo taki dostali rozkaz albo czyszczą pancerze i trenują czekając na kolejny rozkaz, zgadnijcie o jakiej treści. Na szczęście autorom Herezji udało się stworzyć kilka postaci z większą głębią i dodatkowo, częściowo również poprzez Upamiętywaczy, nadać im ludzką perspektywę. Dzięki temu całość naracji nie ogranicza się do opisu kolejnych radosnych (bo tak wojna wygląda z wizjer hełmu od power armoura) starć ale również mamy zmieniające się bądź nie, bo uparte, charaktery postaci.
W ogóle mam wrażenie, że autor zacnie korzysta z faktu, że dużo świata przedstawił poprzednik już w pierwszym tomie więc ma więcej miejsca na rozwijanie intrygi. I wydaje mi się, że wydarzenia w Fałszywych Bogach mocno przyspieszyły. Chodzi mi o te główne kroki milowe dla rozwoju Herezji bo na szczęście nie mamy: "jeszcze więcej planet podbitych, jeszcze więcej krwi rozlanej czyli double the excitement triple the action".
Zatem czy warto?
Zdecydowanie tak. Można mieć zastrzeżenia o których zresztą wspomniałem, ale nie przysłaniają one faktu, że kontynuacja jest godna pierwszego tomu. Zatem jeśli komuś Czas Horusa przypadł do gustu a przed Fałszywymi Bogami się wahał (choć nie mam pojęcia z czego miałoby to wynikać) to może niczym prawdziwy Astartes odrzucić wątpliwości wszelakie i iść do księgarni.
PS przypominam oczywiście o konkursie.