środa, 26 grudnia 2012

O kobiecej psychice- krótko i treściwie


Po entuzjastycznym przyjęciu poprzedniej notki autorstwa Mojej Żony, postanowiłem skorzystać z jej świątecznego wolnego i poprosiłem ją o popełnienie kolejnej. Świąteczna atmosfera musiała się jej udzielić ponieważ tym razem czas czekania liczył się w godzinach nie w miesiącach. Jednak mam wrażenie, że nie przełożyło się to na wartość merytoryczną i ta jest równie dobra jak ostatnio.


Dawno, dawno temu, żył sobie Król Dobrze. Zyskał taki przydomek ponieważ na wszystkie prośby swoich poddanych kiwał głową i mówił dobrotliwie “Doobrze...”.

Coś ostatnio wyszło i spowodowało nagłe ożywie w środowisku kolegów Łysego. Tak jak Michu pisał- przefazowali już chłopaki tę edycję trochę i skończyło się babci sranie i trzeba grać. A jak grać, to i czas na zakupy.

Z tymi pamperkami jest trochę tak, jak z kobiecą garderobą. 20 lat już robię zakupy i nadal nie mam się w co ubrać. Do szczęścia, w tym miesiącu brakuje mi jedynie torebuni i pasujących do niej bucików, apaszka niekonieczna, ale nie pogardzę, ale jak jest już ta apaszka to i taki żakiecik... czyli czytaj potrzebuję jedynie kilku (czyt. kilkudziesięciu) marines, jakieś takieś fruwajeczki, które co prawda mam, ale te teraz mają taką fajną ambonkę... no i jak będzie ta ambonka...
I co panowie, trochę jaśniej w kwestii damskiej psychiki Wam się zrobiło?

A o co chodziło z tym królem?
Rano. No dobra była sobota i był to czas między późne rano, a wczesne popołunie czyli tak między pierwszą kawą, a wczesnoporanną irytacją. Myję zęby w zadumie planując bojowe działania przedświąteczne, gdy nagle otwierają się za mną drzwi łazienki, staje uśmiechnięty od ucha do ucha Łysy i z błyskiem szaleństwa w niewyspanym oku oznajmia ni z gruchy ni z pietruchy − Piechotę kupię!!!
− Dobrze kochanie- oznajmiłam dobrotliwie znad szczoteczki do zębów.

Btw- Król Dobrze jest postacią historyczną. Kto zgadnie o kim mowa?

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wszystkiego naj...



Zdrowia Necronów,
Wytrwałości Iron Wariorrów,
Doznań Dzieci Imperatora,
Wyobraźni Orków,
Potomstwa Tyranidów,
Długowieczności Eldarów
i pomysłów na jej spędzenie Dark Eldarów
Wierności Sióstr Bitwy,
Honoru Space Marinsów,
i ogólnej zajefajności Demonów

... oraz innego galaktycznego dobrobytu

życzy z24cala.

piątek, 21 grudnia 2012

Dark Xmas...


No i Games Workshop prawie zrobiło nam prezent pod choinkę. Niestety jak zwykle "prawie" robi wielką różnicę i na razie możemy obejść się jedynie smakiem i co najwyżej pooglądać zdjęcia nowych Dark Angeli i to też jedynie na monitorze. Oraz poczytać co ludzie wycisnęli odnośnie zasad z nowego Dwarfa który miał falstart w Danii. Bo chyba tylko tam póki co można go kupić.

Nie da się ukryć, że niektóre pomysły wizualne są dość oryginalne i wolę nie wiedzieć jakie jeszcze STC są ukryte w resztkach Calibanu. Ten speeder z działonowym na samym przodzie pojazdu może być dla innych zakonów marinsów wręcz bluźnierczy. Natomiast fruwajka choć trudno ją nazwać oryginalną zdecydowanie mi się podoba. Dzięki tym skrzydłom rodem z designu Imperial Navy nie jest jedynie latającym śmietnikiem jak popisy innych zakonnych  techmarinów.

Jednak tym co mi się najbardziej podoba to nowe jednostki z wyrazem Knight w nazwie. Po cichu liczę, że wreszcie kodeks Mrocznych Aniołków będzie miał nam coś więcej do zaoferowania niż do tej pory. Bo dotąd zawsze biednie wypadał przy innych zakonach jak i przy waniliowych marnisach. Takim wilkom czy bladziom nie można odmówić lokalnego kolorytu i jednostek sprawiających, że ta armia mimo że cały czas jest bandą marinsów to jednak ma swój unikalny charakter. DA mieli niby ten Deathwing i Ravenwing ale to raczej ograniczało się do FOCa bo jedynymi nietypowymi jednostkami byli Belial do współy z Samaelem. Przy czym rzeczywiście nietypowy jest jedynie ten ostatni. Czyli umówmy się - bez szału.

Podoba mi się również, że czegoś więcej możemy się dowiedzieć o Wewnętrznym Kręgu bo chyba co niektórzy z tych rycerzy takowy będą w jakiś sposób reprezentowali. Czyli najprawdopodobniej odsłonią kilka sekretów bo stworzyć kilkadziesiąt nowych. Czyli klasyka rozwoju fluffu.

Ostatnio udało mi się po dłuższych poszukiwaniach odnaleźć mój Ravenwing (nic tak nie stresuje jak zgubienie całej pomalowanej armii ;) ) i by zabić czas oczekiwania na nowe kodeks postanowiłem ogarnąć w przerwie świątecznej modele aniołków z podstawki. Może dzięki temu gdy będzie premiera i poznamy wreszcie ostateczny kształt nowych zasad będę gotowy do testów. Których szczerze mówiąc już się nie mogę doczekać.

wtorek, 18 grudnia 2012

Pierwszy z trzech


Sezon ligowy minął już półmetek i pomału wyłania się nam ostatnia prosta.

Co prawda długa ale zakończona linią mety za którą czekają wywiady, kwiaty i wycieczki z zakładów pracy. No dobra punkciki i może dyplomiki. I oczywiście najważniejsze czyli miejsca w reprezentacji kraju która będzie walczyć na Mistrzostwach Świata w Warhammerach. Jednak zanim nastanie czas tego dobrobytu czekają nas 3 główne przystanki czyli Drużynowe Mistrzostwa Warszawy, Dice Crusher oraz Wojna Światów. I dziś chciałem napomknąć o tym pierwszym czyli DMW a konkretnie jednym aspekcie tego turnieju czyli punktowaniu armii.

W skrócie chodzi mi o to że na turnieju grają drużyny 3 osobowe które mogą być złożone wg następujących zasad:

Drużyna może zawierać:
- Tylko jedną armię danego rodzaju. Różne odmiany marinów (BA,SW itp.) to różne armie.
- Każda drużyna może wydać do 10pkt na armie. Armie kosztują następujące ilości punktów:
4pkt: Chaos Daemons, Necrons, Tyranids, Grey Knights, Imperial Guard
3pkt: Blood Angels, Chaos Space Marines, Dark Eldar, Orks, Space Marines, Space Wolves
2pkt: Black Templars, Dark Angels, Eldar, Sisters of Battle, Tau

Bardzo mi się podoba pomysł z wyceną armii. I ku mojemu zaskoczeniu wydaje się, że większości zainteresowanych również. I choć nie da się ukryć, że niektóre armie budziły (Eldarzy którzy zaczęli za 3 pkty) lub nadal budzą (GK) kontrowersje to przyjęcie można określić jako co najmniej ciepłe.

I dziś biegając sobie, mając dużo czasu na rozkminę, zastanawiałem się z czego to wynika i mam parę koncepcji.
- Gracze wychodzą z założenia, że orgowie mają święte prawo robić z regiem co im się podoba a że to brzmi sensownie to gitara.
- Święta zaraz, do turnieju wuchta czasu zresztą nie wiem czy pojadę więc mam to w poważaniu.
- Jest rozdźwięk w sile poszczególnych armii i cokolwiek sensownego co pozwala zasypać różnicę, nawet jeśli jest to na szerszą bo teamu skalę, jest OK.
I jeśli ta ostatnia przyczyna jest dominująca to może warto pójść tym tropem rozumowania. I nie mam na myśli od razu jakiegoś wielkiego balancing patcha bo to raczej nie przejdzie, zresztą sam byłbym chyba przeciw, ale po prostu ciut więcej odwagi pisząc regulaminy. Bo jak widać takie nowinki nawet jeśli nie są sprawdzone i robione autorytarnie to i tak mogą się podobać. Wystarczy, że tylko, albo raczej, aż mają sens. Lub choćby jego namiastkę. Nie zmienia to jednak faktu, że przebicie w dziedzinie samo-balansu przystanku nr 2, czyli Dice Crushera, będzie ekstremalnie ciężkie.

Weź co chcesz ale pamiętaj, że 5 razy zagrasz przeciw temu.

sobota, 15 grudnia 2012

Fists of Fury 2012 cz. 2


Nadszedł czas by pociągnąć relacje z prób podbnoju Koszalina do - uwaga spoiler - niezbyt udanego końca.

Bitwę czwartą czyli tą która zabiera czas by odespać sobotni wieczorek przyszło mi zagrać z Bladym Krisem i jego chaosem. Z Krisem miałem rachunki do wyrównania za Szczecin gdzie mnie obił niemiłosiernie głównie za sprawą mojego hura-optymizmu.  Tym razem postanowiłem zrobić to bez szaleństw i nie wdawać się w żadne wspaniałe plany mające da zwycięstwo w półtorej tury.

Zadziałało.

Kluczowym momentem było gdy Blady podjął próbę zaszarżowania Demon Princem screamerów kiedy potrzebował do tego 7". Nie wyturlał. Riposta w postaci 60 ataków z siłą 5 i AP2 okazała się być akurat i potem już było z górki. Dalej bitwa upłynęła na demonstrowaniu przez demony swojego starszeństwa w Oku Terroru. Bitwa zakończyła się po 5 turach i moje gapiostwo które sprawiło że nie zająłem dwóch znaczników pomimo że miałem przy nich specjalnie oddziały ustaliło wynik 15-5.

W finalnej rozgrywce moim przeciwnikiem był reprezentant trójmiasta w osobie Numera Raz grającego Necronami. Jego armia to 3 fruwajki, 3 barki, władca pioronów lord na śmietniku, dwie piątki warriorów, dwie piątki immortali i dwa oddziały Wraithów. I te ostatnie były dla mnie głównym źródłem traumy. Zdecydowanie ich nie doceniłem dzięki czemu bardzo szybko straciłem screamery. Okazało się że trafianie na 3+ i ranienie na 2+ jest lepsze od 4+/3+. No inv 3+ jest lepszy od przeczucnaego na 5+. Zaskakujące prawda?

Thirster w ramach ratowania sytuacji poszedł to skontrować i zakopał się w jednym oddziale na całą 7 turową bitwę. Można przyjąć zatem, że kombatu nie miałem. Jednak dość łatwo udało mi się wybić wszystkie blaszane troopsy dzięki czemu  miałem ciut komfortu myśląc o wyniku. Natomiast nie udało mi się zapobiec rewanżowi z strony Numera w dużej mierze dzięki wiatrom z warpa które rozrzuciły horrory po całym stole. Większość bitwy upłynęła nam na turlaniu kostek w jakiś niezbyt sensownych walkach wręcz jak np. lord kontra horrory z krótkimi przerwami na niezbyt rozbudowane fazy strzelania. Biorąc pod uwagę ilość troopsów na koniec bitwy wynik rozstrzygnął się na celach pobocznych gdzie wygrałem jednym punktem zatem wyszło nam 11-9.

Mając już bitwy za sobą mogę wspomnieć coś o organizacji która była
fe-no-me-nal-na.
Po prostu.
Gracze byli rozpieszczani z każdej strony. Herbatki, kawki ciasto, pizza no i wigilia z śledziami, pierogami i bardzo dobrym bigosem. Wiele widziałem na turniejach ale to, to było szaleństwo. Zdecydowanie młotkowy turniej. Mam nadzieję, że tych 40 uczestników którzy zapewnili komplet na tej imprezie będzie pamiętało o tym na koniec sezonu bo naprawdę warto to docenić co zrobili organizatorzy z Koszalina. Trzymam kciuki za przyszłoroczną powtórkę z rozrywki i już sobie rezerwuję termin bo zdecydowanie warto.

A kto nie był niech żałuje - jest czego.

środa, 12 grudnia 2012

Sturm und Drang

Nadaje Michu. Dzisiaj będzie o okresie "burzy i naporu" jaki następuje nieuchronnie przy każdej zmianie edycji. Jeśli tytuł coś Wam mówi, to dobrze, bo znaczy, że skleroza nie obejmuje jeszcze czasów szkoły średniej. Ale do rzeczy.



Zdarzyło mi się przeżyć kilka zmian edycji. Ale dopiero tym razem zacząłem dostrzegać pewne prawidłowości, występujące w sposobie odbioru tych zmian przez środowisko graczy turniejowych. Poszczególne edycje różnią się znacząco co do ilości wnoszonych zmian, jednak wydaje mi się, że proces adaptacji przebiega za każdym razem łudząco podobnie, a zmienne jest jedynie jego natężenie. Moja propozycja etapów przyswajania zasad wygląda następująco:

1) Faza przedwstępna - czyli "plotki, dezinformacja, pobożne życzenia oraz pojawiają się pierwsi frustraci". Osobnikiem charakterystycznym dla tego etapu jest Prorok Zagłady. Faza ta zaczyna się na kilka tygodni lub miesięcy przed wydaniem podręcznika głównego, w zależności od tego jaką akurat szczelnością cechowały się mury GW.  Każdy już coś wie, coś słyszał i zdążył zinterpretować po swojemu - pojawiają się pierwsze głosy jak bardzo nowa edycja będzie "zepsuta". Aspektem humorystycznym są rozpiski gry na nieistniejące zasady.

2) Faza wstępna - czyli "mamy nowe zasady, mnóstwo entuzjazmu i chęci do grania". Osobnikiem charakterystycznym jest "Fanboy". To piękny, choć niestety bardzo krótki czas. Wszyscy znamy zasady mniej więcej tak samo słabo i jest to poziom powszechny a szanse równe. Pojawiają się rozpiski nowatorskie, świeże i szalone oraz jak zwykle te, które nigdy nie działały ale znowu ktoś postanowił spróbować.



3) Burza i napór - czyli "czy aby na pewno wszyscy przeczytaliśmy ten sam podręcznik?" Osobnikiem charakterystycznym jest "Młody gniewny". W tej fazie wszyscy przeczytali podręcznik po parę razy albo zagrali tyle bitew, że znają zasady właściwie płynnie. Za to zaczyna się działalność na forach. Wiemy nie od dziś, że język literacki, jakim napisany jest podręcznik główny, nie za bardzo nadaje się do precyzyjnej kodyfikacji zasad. Pojawiają się zatem liczne sprzeczne interpretacje, potęgowane dodatkowo przez leciwe codexy. Ale bodaj najbardziej ciekawym zjawiskiem są "nowi kontestatorzy, starych reguł". Pewne rzeczy w środowisku turniejowym zostały dawno ustalone i przyjęte jako tzw. "dobre praktyki" - za przykład może posłużyć "modelowanie dla zysku" czy całe zestawy drobnych ustaleń dotyczących działania starszych dexów. Kontestator uważa, że zmiana edycji to jest doskonały moment na ich przedyskutowanie. Część osób robi to z niewiedzy wynikającej w jakiejś mierze z chaosu na forum ligowym ale część z prostej, pierwotnej niemalże, potrzeby bycia forumowym trollem.


4) Dojrzałość - czyli bawimy się wspólnie w te same pamperki. Osobnikiem charakterystycznym jest "Skoczek codexowy".  Spokój i opanowanie dominuje. Większe ciśnienie związane jest jedynie z nowymi codexami i od czasu do czasu nowymi graczami wchodzącymi z marszu w buty "kontestatora ustalonego porządku". 

5) Starość i rozkład - czyli "tą dyskusję widziałem już gdzieś wcześniej". Osobnikiem charakterystycznym jest "Dziad Borowy". W tej fazie nikogo już nic nie wzrusza. Nieliczne sporne kwestie były dyskutowane już dziesiątki razy i są równie daleki od rozwiązania jak na początku. Flejmy powstają ale głównie w wyniku wycieczek osobistych lub głupoty.

Mam nieodparte wrażenie, że w przypadku 5 edycji ostatnia faza była długotrwała i stagnacja stawała się w ostatnich miesiącach niemal bolesna. W nowej, 6 edycji, zdaje się że mamy etap burzy i naporu.  Coraz lepsze smaczki i absurdy wyciągane są na światło dzienne. Pojawiają się kontestatorzy i czasami aż dech zapiera co ludzie potrafią stworzyć własnym umysłem. Powiadam Wam, przyjdzie nam zapomnieć o jeżdżeniu bokiem w tramwaju i laserowym drapieżcy...

Nie wiem jak Wy, ale ja żałuję, że tak szybko opuściliśmy etap wstępny.   

wtorek, 11 grudnia 2012

Fists of Fury 2012 cz. 1


Fotka by Banan.

W końcu mi się udało dotrzeć do Koszalina na tamtejszego chelka zwanego Fists of Fury. I choć jechałem z jakimś tam wyobrażeniem czego się spodziewać, powstałym na bazie relacji ludzi którzy bawili się na tym turnieju w latach poprzednich to zastana rzeczywistość mnie zaskoczyła i zmiotła bo czegoś tak zacnego nawet w najśmielszych snach sobie nie wyobrażałem. Ale zanim dojdą do organizacji to jednak wspomnę parę słów o bitwach bo w tych również się sporo działo. Oczywiście wzorem poprzednich moich relacji skupię się jedynie na absolutnie kluczowych momentach bo opisywanie całych starć w moim wykonaniu nie ma większego sensu i szkoda Waszego czasu.

Pojechałem z standardowymi jak na aktualne czasy demonami czyli:
Fateweaver
Thirster
Plaszczki 8+7
Flamery 3+3+6
Horrory 5+5+5+6+9 (changeling)

Pierwsza bitwę zagraliśmy z Michem w ramach challenga. A, ze doktor przyjechał chaosem z delikatna wkładką demonów kroiły się niezłe derby Oka Terroru. Jednak Tzeentch postanowił, że zamiast wyrównanego boju woli wesprzeć swoich czyli tych co mają jego marka. No i wsparł konkretnie.
Michu postanowił wejść z rezerw i wystawił na stole jedynie Demon Princa otoczonego wianuszkiem z kultystów by mnie i moich flamerów za bardzo jakieś głupoty nie kusiły. Smoka, oblity i dwie dziesiątki rogatych chopaków zostawił w rezerwach. W pierwszej fali demonów weszły screamery i chyba horrory aczkolwiek tu się mogę mylić. Maska i flamery czekały na swoją kolej w warpie. Bitwa miała dwa momenty przełomowe z czego ten drugi był rozbity na dwie tury. Ale po kolei i pierwszy z nich to szybka zamiana Deamon Princa, który złapał w komabacie jakieś płaszczki, w spawna. A drugi to absolutnie tragiczne rzuty Micha na rezerwy - w 2 turze weszły oblity w 3 Maska która dostała obstrzał od oblitów po tym jak oblali test od changelinga a 4 tury już nie było. Wiele razy z Michem już graliśmy ale pierwszy raz bitwa była tak jednostronna i to praktycznie wyłącznie za sprawą kości. No, ale są one integralną częścią tej gry i czasami człowiek nie ma wyboru i musi taką atrakcję po prostu przyjąć na klatę.

Druga bitwa to kolejne przyjacielsko-ośmioramienne przekomarzanki czyli starcie z Chaosem Wołka. Mam wrażenie, że jego rozpiska dość dobrze pasowała do niego a było w nich dwóch DP na wypasie, dwa landki 2 składy kultystów i 3 10 marinsów. Wołek od razu poinformował mnie, że to będzie jego pierwsza przeprawa z demonicznym konceptem balansu w tej grze i mam wrażenie, że dostał większą lekcję niż by sobie życzył. Prince, na ostatniej ranie ginący od overwatcha 5 horrorów był tylko preludium do szarży drugiego, który przy okazji był warlordem, a za cel wybrał sobie dwa flamery. 3 rany które miał w momencie deklaracji szarży okazały się nie styknąć. Screamery do współy z Thirsterem rozkręciły piechotę oraz landki i po 3ciej turze Wołek uznał, że nie ma sensu tego ciągnąć, no i muszę przyznać, że miał rację.

Po takim początku turnieju musiało się coś spieprzyć i oczywiście tak się stało w 3ciej bitwie gdzie mi przyszło zagrać z Kozłem i jego demonami. Generalnie mirrory są ciekawostką w tej grze ale demoniczny to już w ogóle jest klasa sama dla siebie. Zaczęło się od tego, że zacząłem co było, po prostu, dla mnie słabe. Kolejnym problemem było to że nie ta fala mi spadła i wszystkie flamery miałem na stole za nim zobaczyłem przeciwnika. Następną komplikacją był Fateweaver który poczekał do samego końca z swoim wielkim objawieniem na stole. Oczywiście mojego przeciwnika nie dotknęły takie plagi egipskie i grał oraz turlał normalnie. Właśnie przy okazji kostek tu też nie było różowo bo cały czas coś odbiegało w dół od przyjętych standardów. Słowem pełna kumulacja. Jednak zrobiłem Brace for Impact i postanowiłem powalczyć i wyszarpać co się uda wychodząc z założenia, że 3 punkty są lepsze niż 0. I całkiem, całkiem mi to wychodziło bo wykorzystałem zasadę scenariusza, że się flagi wbija i wcale na koniec nie trzeba mieć żywych troopsów. Nawbijałem flagi gdzie się dało zabiłem plagi mego przeciwnika zanim mu się je udało odbić i na koniec mieliśmy remis w znacznikach 4:4. Niestety ten koniec przyszedł dopiero w 7 turze i gdyby jej nie było przegrałbym około 14:6. No ale była i zostałem ztejblowany. W czym miał duże Wielki Spóźniony aka. Fateweaver postanowił rzucić dwie 6 na liderkę dostając druga ranę od ostatniego oddziału który w tej turze mógł mu coś zrobić. I całą tą walkę ptak strzelił.

CDN.
Mam nadzieję, że szybciej niż później ;)

środa, 5 grudnia 2012

To jak to jest z tymi eldarami?



Z dużym zainteresowaniem śledziłem dyskusję która się zrodziła przy okazji omawiania siły armii w kontekście warszawskiego mastera czyli drużynowki mającej się odbyć w styczniu. A szczególnie zaintrygowała mnie cześć dotycząca eldarów. Kiedy wyszła 6 edycja swoje pierwsze bitwy rozegrałem właśnie wytwórcami świec i moje wrażenie było że ta armia wyjdzie wreszcie  z lochu w którym się znalazła pod koniec 5 edycji. A póki co wygląda ze nie tylko nie wyszła, ale wręcz się okopała i zabarykadowała.

A lista zmian za miłościwie panującej nam edycji wydaje się wyglądać całkiem przyzwoicie.

HQ? Farseer a Eldrad w szczególności - całkiem dobra opcja - najlepsze zabezpieczenie anty-psi w grze plus dostęp divnation i to wszystko za koszt który nie zabija (a w przypadku Starego dzia jest wręcz śmieszny) - po prostu brać.
Troopsy? Najszybsze w grze co przy graniu na znaczniki może mieć znaczenie. A że miękkie - cóż nie można mieć wszystkiego (podobno).
Do tego wiadra pestek z różnych slotów plus osłabiony cover.
Dotychczasowa największa bolączka eldarów czyli kulejący p-panc też stracił na znaczeniu bo składowa w postaci mecha zauważalnie spadła w ogóle rozpisek.
No i harlekini dostali nowe zasady Veil of Ters dzięki którym na pewno nie stracili a wręcz zyskali.

Słowem sporo się zmieniło i to wydawałoby się na korzyść kosmicznych elfów a gdy przyszło co do czego czyli do oceny siły armii na potrzeby Drużynowych Mistrzostw Warszawy skończyli w  jednym worku z Dark Angelami. I pomimo, że jak słusznie zauważył eM wyniki tej armii z turnieii tą decyzje w pełni uzasadniają to cały czas nie mogę się pozbyć poczucia, "że nie ogarniam". Choć bardzo bym chciał.

Może cały czas zagrana Eldarami za mało bitew, by wyciągać daleko idące wnioski.
A może za mało graczy im się przyjrzało by odkryć ich ukryty potencjał.
No chyba, że rzeczywiście ta rasa dostosowała się do swego fluffu i jest umierająca.

Ale mam nadzieje, że nie bo im więcej grywalnych deksów tym ciekawsze turnieje. A światełko nadziei widać bo na ostatnim lokalu w 3city Kris wywalczył nimi 2gie miejsce. Jeśli pójdzie za ciosem w Koszalinie to może się okazać, że tacy DA z tych Eldarów to nie są.

piątek, 30 listopada 2012

Cyfrowy Krasnal


Dopiero co doczekaliśmy się 3ciego numeru white dwarfa po rewolucji jaką mu zafundowało GW. Sądząc po okładce oraz aktualnej polityce czyli dość dużej monotematyczności w ramach jednego numeru to za dużo o 40 milenium w środku nie znajdziemy. Jednak warto przy tej okazji wspomnieć o cyfrowej odsłonie rewolucji czyli o Białym Krasnalu na ipady.

Wszystkie produkty cyfrowe (Digital Products) wydawane  przez GW mają jedną cechę wspólną - niedorzeczne ceny. I nie wiem z czego to wynika, bo może to games jest taki zachłanny (w sumie nic zaskakującego) a może to ci spod znaku nadgryzionego jabłka nie znają umiaru. Bo oni sobie jakiś haracz na pewno muszą pobrać. Nie zmienia to faktu, że 7 euro za gazetę reklamową, bo przecież taką, pomimo szumnej rewolucji, cały czas jest WD, budzi we mnie silny wewnętrzny sprzeciw. Zwłaszcza, że nawet jej nie dostaje jej fizycznie do ręki tylko mogę sobie ściągnąć. Jednak należy oddać cyfrowej wersji, że zawiera ciut więcej niż jej papierowy odpowiednik. I tak, możemy sobie kliknąć na zdjęcie i je przybliżyć bądź też nawet poobracać figurkę o 360 stopni, zupełnie jak na stronie. Właśnie - jak na stronie gdzie mamy to bez specjalnej dopłaty.

Przynajmniej póki co.

Dodatkowym ficzerem jest video podsumowanie bitwy z raportu przez obu graczy. Czytaj siedzą na jakimś czarnym tle i coś tam opowiadają. Największym plusem tych filmików jest kontakt z różnego rodzaju akcentami w języku angielskim bo wartość merytoryczna jest na poziomie całej reszty opisywanego starcia. Czyli lepsza niż kiedyś ale nadal pierwszy stół mastera to, to nie jest ;).

I poza tymi delikatnymi wstawkami multimedialnymi mamy to samo co w wersji papierowej tyle, że na ekranie. A co mnie najbardziej rozczarowało to brak jakiegoś sensownego spisu treści bądź innej nawigacji. Przynajmniej mi się nie udało znaleźć jakiegoś prostego sposobu do skakania między artykułami. Można by zatem pomyśleć, że nie warto. I tu dochodzimy do paradoksu. Bo osobiście nie rozpędzał bym się z takim poglądem.

Papierowe pisma w tym i Biały Krasnal mają ten plus, że fajnie to wziąć je do ręki i najzwyczajniej w świecie przekartkować, ale mają też ten minus, że gdzieś je trzeba trzymać. No i swoje ważą co przy okazji ostatnich relokacji boleśnie odczułem. Zatem jeśli miałbym wybierać między cyfrą a papierem wolę to pierwsze. Po prostu więcej i wygodniej. No i szybciej - klikam rano jeszcze przed kawą i jest. A że drożej, no cóż, to akurat nic nowego w tym hobby.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Podcast nr 28b Nowy Większy Chaośniejszy


Niestety w ostatnich dniach, a prawie już w tygodniach, wolny czas jest u mnie towarem równie deficytowym co euro w budżecie Grecji. I jest mi przykro, że przekłada się to na częstotliwość wpisów ale w ramach pocieszenia mogę powiedzieć, że już widać pomału moment spowolnienia po którym będzie ciut lepiej z możliwościami klepania w klawiaturę. A póki nie mamy czym zapełnić ekranu to choć zadbamy o głośniki kolejną częścią pogawędki o kodeksie chaosu.

No to bez dalszego przedłużania jedziemy i zapraszamy do odsłuchu:

Podcast nr 28b Nowy Większy Chaośniejszy

poniedziałek, 19 listopada 2012

Podcast nr 28a Nowy Większy Chaośniejszy


"Trochę" to trwało ale, po długich bojach, się udało i spotkaliśmy się z Michem wirtualnie by pogaworzyć przez chwilę lub dwie o nowym chaosie. Ale biorąc pod uwagę naszą fascynację wszystkim co spod ośmioramiennej, skończyło się to w jedyny możliwy sposób czyli całkiem długą rozmową. Na tyle długą, że nie było innej opcji jak ją przeciąć na pól na potrzeby podcastu. Stąd literka "a" w numeracji.

Zatem dziś mamy niewątpliwą przyjemność by zaprosić Was na pierwszą część omówienia Nowego Kodeksu Chaosu - NKCh (TM). Przyjemnego odsłuchu.

Podcast nr 28a Nowy Większy Chaośniejszy

piątek, 16 listopada 2012

Galaktyka w Ogniu


W każdej trylogii, nieodmiennie, w pewnym momencie pojawia się 3ci tom. A wraz z nim zamknięcie wątków wszelakich i czas wielkich zakończeń. Jednak należy pamiętać by zamykając te intrygi się za bardzo nie zagalopować, bo w końcu trzeba mieć jakieś punkty zaczepienia na wypadek gdyby "się jednak sprzedało". A tak trochę głupio zostać możliwości odcinania kuponów i żeby jakiś wagon albo dwa hajsu przejechały nam koło nosa.

Galaktyka w Ogniujest właśnie takim trzecim tomem trylogii otwierającej większy cykl opisujący Herezję Horusa. I z jednej strony daje punkty wyjścia do kolejnych opowieści, jak choćby "Ucieczka Eisensteina" (wersja PL jest niestety przesunięta na 2013 rok) ale z drugiej zamyka wątki rozpoczęte w Czasie Horusa i rozwinięte w Fałszywych bogach. Oczywiście w myśl koncepcji Black Library napisał ją kolejny autor i został nim Ben Counter.

To tyle tytułem wstępu.

Już sam tytuł tej książki daje dobry przedsmak tego co nas czeka. Horus coraz mniej się kryje z swoimi planami i coraz jawniej i głośniej o nich mówi. Legiony stają się coraz bardziej podzielone. Z jednej strony mamy marinsów idących za swoimi Prymarchami którzy to czują się zdradzeni/porzuceni przez Imperatora a z drugiej strony ich braci którzy pozostali lojalni dla Władcy Ludzkości. Następuje czas kiedy kompromisy przestają być możliwe i trzeba się zadeklarować po jednej bądź drugiej strony barykady i ponieść konsekwencje takiego wyboru. A wraz z nimi przychodzi oczywiście już otwarty konflikt i tytułowy ogień. Mam wrażenie, że autor przeniósł trochę środek ciężkości z Horusa który był dotąd głównym bohaterem na zwykłych legionistów na czele z Lokenem i innymi kapitanami wiernymi tradycyjnym wartościom.

O ile już w poprzednich tomach Marinsi dali się poznać jako wyprane z emocji narzędzia wojny to tu jeszcze poznajemy ich mroczniejsze oblicze - egzekutorów co jak się nad tym chwile zastanowić robi duże wrażenie. I drugo wojenne skojarzenia robią się jak najbardziej na miejscu. Można powiedzieć, że jesteśmy świadkami narodzin mentalności złych i rogatych marinsów z kosmosu.

Nie wiem na ile bogata jest wiedza czytelników tego bloga o wydarzeniach na Isstvanie III a nie chciałbym nikomu zepsuć zabawy ograniczę się zatem do ogólników. Horus w tym tomie upewnia się, że pod jego rozkazami zostają same maszynki zagłady gotowe na każdy jego rozkaz. A wobec tych którzy potencjalnie mogą się okazać mniej karni ma naprawdę okrutne plany które dzięki co niektórym jego sojusznikom poważnie się komplikują.

A w praktyce miałem wrażenie że pół książki się strzelają, bombardują, walczą i nadziewają. I choć opisy tych zmagań są całkiem sprawnie napisane to jednak momentami mogą nużyć z racji na ich częstotliwość.  Ale to chyba taki urok grand finale w tym świecie - krew musi się lać. I wojną szpiegów tego nazwać się nie da. A co poza tym?  Poznajemy lepiej Lucjusza dla którego inspiracją musiał być typowy szczur korporacyjny. Jest to bowiem postać równie dobrze pasując do Dilberta jak i do trzydziestego millenium - przynajmniej w zaproponowanej odsłonie. Generalnie kapitanowie różnych kompanii i różnych legionów ciągną tą opowieść do przodu więc siłą rzeczy poznajemy ale nie jakoś za bardzo bo oczywiści musi być czas na "pociski rozrywające pancerze wspomagane".

Jeśli chodzi o tłumaczenie to dla osób które przeczytały dwa poprzednie tomy w wydaniu Fabryki Słów zaskoczeń nie będzie. Mi bardzo odpowiada praca tłumacza i ja żadnych zastrzeżeń do jego decyzji nie mam. Choć pewnie znajdą się osoby które będą z mniejszym entuzjazmem na te kwestie spoglądać.

Nie da się ukryć, że książka jest najsłabszym tomem tej trylogii i momentami miałem wrażenie, ze ją ta epickość opisywanych wydarzeń ratuje. Po prostu autorowi zabrakło w paru momentach wyobraźni jak z tego potencjału który dostał w prezencie wyciągnąć coś mniej sztampowego i banalnego. A dodatkowo miał tego pecha, że jego poprzednicy naprawdę wysoko powiesili poprzeczkę i z historii o pozbawionych emocji mordercach w pancerzach wyciągnęli taki wątki które frapowały - przynajmniej momentami. On natomiast dostał moment gdy ci mordercy stają naprzeciw siebie i zrobił z tego festiwal fruwających łusek. Trochę szkoda nie wykorzystanego potencjału. Nie zmienia to jednak faktu, że książkę dobrze się czyta bo dynamiki nie można jej odmówić a warsztat jest poprawny więc nie psuje odbioru.

Pomimo moich zarzutów książka dobrze wieńczy trylogię o początkach zdrady Horusa i uważam że ta jako całość jest pozycją obowiązkową dla wszystkich którzy choć trochę zauważają fluff w tej grze. Może teraz podpadnę wszystkim fanom xensów wszelkiej maści ale to właśnie Herezja i konflikt miedzy Horusem a Imperatorem są fundamentem tego świata a cała reszta to dodatki oczywiście często wręcz niezbędne ale dodatki. Zatem nawet jeśli człowiek aż tak się nie jara wydarzeniami z 30 millenium i nie zamierza czytać o wszystkich tych drobnych wydarzeniach o których z taką lubością rozpisują się aktualnie autorzy BL, to ta podstawowa trylogia nadal jest must-have.

A dodatkowo wydanie Fabryki tak ładnie wygląda...

piątek, 9 listopada 2012

Halo, halo...

... i po Halo Stars. Kolejną edycję szczecińskiego turnieju, który w tym roku miał rangę challengera, możemy uznać za zamkniętą. Przyznam się bez bicia, że z roku na rok coraz trudniej mi się pisze o organizacji tego turnieju bo ile można się mierzyć z próbą opisania prawie, że perfekcji. Postanowiłem, że w tym roku nie będę się nawet porywał na to i od razu poratuje się tysiącem słów znaczy się tą fotą autorstwa Fangira:

Marcin pędzi z parówkami by gracze mu przy stołach z głodu nie pomarli. Po prostu rzeźnia. Pefka, że o zasady lepiej się było pytać co bardziej ogarniętych sąsiadów a sędziówka znowu wywinęła numer czyli jakieś zastrzeżenia się znajdą. Nie zmienia to jednak faktu, że pomysł przyznania Marcinowi oraz reszcie ludzi odpowiedzialnych za ten turniej młotka uważam za w pełni zasadny i jak najbardziej na miejscu.

Do Szczecina pojechałem z Demonami - po raz pierwszy grałem rozpiską z zauważalną liczbą Screamerów i muszę przyznać, że ta armia ma moc. Jak cholera konkretnie. I ku mojemu zaskoczeniu nawet za bardzo kości jej nie krzywdzą. Przynajmniej nie tak jak zwykły. Pewnie że nadal można zabić sobie kluczowe jednostki spadając sobie na głowę ale generalnie trzeba mieć duuużo niefarta by móc zrzucać przegraną na kości.  Armia się zrobiła ciut bardziej przewidywalna no i ma dwie jednostki oderwane od rzeczywistości oraz bardzo dobre wsparcie dla nich w postaci Fateweavera. Jedyny problem, że aktualnie rozpiski demonów są równie różnorodne co miniony chaos.

Jednym z ciekawszych momentów turnieju były wyniki 3ciej rudny gier kiedy to okazało się, że wszyscy tegoroczni reprezentanci obecni na imprezie przegrali.
Skark z Bladym Krisem
Raca z b00giem
Piszczu z Michałku
i Vladdi z mną.
Chciałbym napisać, że poziom się wyrównuje i inne tego typu wymysły ale mam wrażenie, że był to raczej przypadek w którym Tzeentch maczał palce by zasiać w nas ziarno wątpliwości. Nie zmienia to jednak faktu, że sytuacja była mocno nietypowa więc dlatego o tym wspominam.

Wracają z turnieju uświadomiłem sobie, że chyba to był pierwszy taki świadomy turniej na 6 edycję na którym grałem. Do tej pory ludzie oswajali się z nowymi zasadami próbowali z czym to się wogóle je. Natomiast teraz już było widać, że jest grupa graczy która już trochę na nowych zasadach powalczyła i ma już całkiem dobre wyobrażenie jak to działa i bazują na tej wiedzy składała rozpy i rozkiminiała bitwy. Słowem się dzieje jeśli chodzi o metę turniejową.

A ciąg dalszy jej rozwoju już niedługo w Koszalinie - gdzie już teraz gorąco zapraszam. Co prawda jeszcze tam nie byłem ale się wybieram sprawdzić bo zasłyszane opinię mówią, że zdecydowanie warto.

środa, 7 listopada 2012

Battlescribe


Od dłuższego czasu jest mniej lub bardziej szczęśliwym użytkownikiem urządzeń szumnie nazywanych smartfonami. I od samego początku mojej przygody z tymi gadżetami myślałem sobie, że fajnie by było mieć na tych cudach możliwość złożenia jakiejś rozpiski albo dwóch. Parę razy nawet szukałem stosownych narzędzi jednak bez większych sukcesów. Choć wypada się przyznać, że również bez większej wiary w takowe.

I nagle, podczas któregoś z cyklicznych spotkań przy chmielu, Nathaniel wyskoczył z tytułowym Battlescribe'm. Czym prędzej zainstalowałem ten programik i muszę przyznać, że warto było. Sama aplikacja oczywiście nie zawiera żadnych plików z danymi pozwalającymi tworzyć rozpiski jednak linki do tych znajdziecie na końcu notki. Program testowałem w wersji na Androida ale dla posiadaczy innych systemów jest dobra informacja, że napisano go na wszystko łącznie z stacjonarnymi blaszakami.

Co prawda pierwsze kroki mogą wydać się ciut mało intuicyjne jednak gdy się je przejdzie to dalej jest już z górki i coraz łatwiej. Jest to w głównej mierze zasługa w miarę przejrzystego i czystego (czyli pozbawionego zbędnych wodotrysków) interfejsu oraz generalnej prostocie aplikacji. Prostocie której nie należy mylić z prymitywizmem bo wszystko co potrzebujemy jest, łącznie z możliwością duplikowania już raz wyposażonych oddziałów - idealne dla miłośników spamu. Jedyne czego tu nie ma to podglądu zasad do broni czy ekwipunku na etapie tworzenia rozpiski. Jednak jak już wygenerujemy wersję finalną to w niej, na końcu, znajdziemy całe dodatkowe info.

Biorąc pod uwagę cenę aplikacji czyli zero za w pełni funkcjonalną wersję pozbawioną jedynie funkcji Dice tools która jest miłym dodatkiem ale niczym niezbędnym, to na pewno warto ją przetestować. Jest bowiem spora szansa, że przypadnie Wam do gustu tak jak i mi. Jednym słowem - polecam.

No i wspomniane wcześniej linki które należy wprowadzić w "Manage data:"

http://www.randomhit.org/battlescribe_data/index40k.xml
http://dl.dropbox.com/u/565769/40kCatalogues/index.xml

czwartek, 1 listopada 2012

Sami powergamerzy ...

... i dobrze zaopatrzeni klimacierze odwiedzają ten blog. Przynajmniej tak można wywnioskować z odzewu na ten konkurs. W sensie, że był nikły. A książka czekała.


Oczywiście alternatywą jest jakieś facebookowe rozdawnictwo za polubienie statusu czy inny kretynizm tego rodzaju no ale proszę, ... szanujmy się. Książkę zatem postanowiłem wziąć do Szczecina i tam ją komuś przekazać drogą mniej lub bardziej losową na zakończenie tamtejszego turnieju klasy challenger czyli Halo Stars.

Szkoda, że nie udało się zebrać żadnych scenariuszy z wielkiej krucjaty - pokazalibyśmy Forgeworldowi jak to sę powinno robić ;). Ale może jeszcze, kiedyś. A póki co uciekam do lektury świeżo nadesłannej przez Fabrykę Słów "Galaktyki w ogniu" byście na jej recenzje nie musieli czekać tyle co na zamknięcie tego konkursu.

niedziela, 28 października 2012

Abbadon i jego wybrańcy


Dziś udało mi się zagrać 3 pierwsze bitwy korzystając z zasad rodem z nowego kodeksu chaosu i muszę się przyznać, że mi się podobało. Głównie dzięki temu, że grałem je na turnieju par i demony mojego współwyznawcy odwalały całą brudną robotę. Zatem zanim zacznę się mądrzyć na temat nowych rogatych marinsów odczekam chwilę by zagrać na więcej niż 800 punktów i raczej już samodzielnie by mieć lepszy materiał poglądowy.

Chciałem się jedynie przy tej okazji podzielić pewną myślą która powstała z oparów chmieluprzy okazji ostatniego spotkania piwnego a której współautorem był Nathaniel. Omawiając poszczególnych speciali z deksu CSM doszliśmy do Abaddona i jego zasady pozwalającej wystawiać Chosenów jako troopsy. I wydało nam się to mocno niedorzeczne przynajmniej patrząc na to od strony fluffu. Zawsze kapitan pierwszej kompanii Luna Wolves a potem Sons of Horus miał obstawę terminatorów. Jego zakon miał jako jeden z pierwszych jak nie po prostu pierwszy dostęp do pancerzy terminatorskich i z entuzjazmem z tego korzystał. I to właśnie Abaddon z zapałem im przewodził. Zatem dlaczego to nie właśnie terminatorzy nie są jego ulubioną jednostką przenoszoną do troopsów a jacyś pseudo-wybrańcy? Nie potrafiliśmy sobie tego wyjaśnić.

Inna sprawa, że taki rogaty Deathwing miałby pewnie całkiem nie małe wzięcie. Fajne, ekonomiczne i całkiem grywalne. Gdyby jeszcze można było to spakować do czegoś pojemniejszego niż tylko zwykły landek to już wogóle była by petarda, ale to już temat na zupełnie inną notkę...

środa, 24 października 2012

First Blood czyli czy ktoś wołał doktora?

Nadaje Michu. Dzisiaj będzie o turnieju. Niestety tym razem ilość zrobionych zdjęć jest pomijalna, więc nie wykręcę się sianem jak zwykle i zamiast opowieści obrazkowej, relacja prozą. Poza tym, wypada coś napisać zważywszy na niecodzienne wydarzenia jakie miały miejsce. Ale od początku.


W ostatni weekend miałem przyjemność gościć w stolicy polskiego winiarstwa na pierwszym, trafnie nazwanym First Blood, czelendżerze w Zielonej Górze. Dotrzeć z Poznania nie było wcale tak łatwo jakby się mogło wydawać. Wraże siły rzuciły przeciw nam mgły gęste niczym 5-edycyjny night fight - na szczęście farseer eM za kółkiem zdołał przewidzieć wszystkie wyskakujące niespodzianie maszyny rolnicze i dojechaliśmy bez szwanku. Wydaje się, że w dziedzinie przewidywania ruchu ulicznego Rudzik musi się jednak podszkolić :) 

Przywitała nas miejscówka wielce przyjemna. Miejscowe władze postanowiły zrewitalizować niewielki poprzemysłowy budynek, praktycznie w centrum miasta, i oddać w ręce wszelkiego typu darmozjadów i wichrzycieli pokroju stowarzyszenia winiarzy czy klubu fantastyki Ad Astra, którego byliśmy gośćmi. Sala klimatyczna, choć trochę zbyt gorąca jak na mój gust, z drewnianymi podporami dodającymi charakteru, w sam raz na 30-40 osobowy turniej. Organizatorzy zadbali o nas i po krótkiej walce z sędziówką (takie frycowe każdy org zapłacić musi) zostaliśmy wyposażenie w zgrabne książeczki oraz gadżet w postaci pendriva.  Graczy było mniej niż się spodziewano ale więcej niż obawiano, więc status turnieju został utrzymany a jednocześnie było kameralnie i przyjemnie. Zza okien przebijało słońce przypominając nam, że nie jest do końca normalnym grać w plastikowe pamperki przy tak pięknej pogodzie.

Kilka słów o grach. Miałem demony, rzekłbym ostatnimi czasy standardowe, z małymi usprawnieniami: Fateweaver, Bloodthirster, 3xFlamery, 3xScreamery, 5xHorrory, w tym jedna 9 i jedna ikona plus bolty. Wszystko to wzbogacone o trening mentalny w postaci mantr - "FT po drugiej turze może odpocząć", "Wraithy to tacy marinsi tylko łatwiej ich zobaczyć", "5 boltów, BT i FT to 2 flyery na ziemi na turę". Dodatkowo miałem też przygotowaną strategię turniejową: w pierwszej bitwie bęcki od necronów i skryty atak na pudło drugiego dnia. Niestety, nie wszystko wyszło.

W pierwszej bitwie czelendż z Adrianem i jego wraitwingiem. Bez rogali więc gra uczciwa, chociaż ostatnim razem jak graliśmy Szwagrowi zabrakło 1 figurki do stejblowania mnie. Tym razem jednak FT postanowił nie ginąć w pierwszej turze w przeciwieństwie do niejakiego Oberona (biedak będzie miał do mnie uraz - patrz druga bitwa), horrory zostały w warpie do 4 tury, ja odkryłem zasadę Smash a Adrian został fetyszystą cyfry 2 na kostkach. Koniec końców 18-2 plus karniaki za przedłużanie (skoczyliśmy po piwo przed bitwą). W międzyczasie uczestniczyłem w zabawnej scenie przekonywania sędziego, że necroni nie mają zrobionych podstawek, gdyż symbolizuje to teleportację :)

No i po pierwszej bitwie plan się zepsuł. W dodatku krwawej pomsty na Szwagrze zamierzał dokonać Afro. Tutaj rogale i bilans bitew dla mnie równie niekorzystny. Na szczęście Tzeentch pomyślał za mnie i nie pozwolił wystawić w pierwszej turze tego co chciałem. W drugiej turze wylądowałem necronom na plecach i tylko zobaczyłem przelatujące nad głowami rogale.  Para Oberon&Zandrek wystąpiła w komplecie, jednak znowu nie dane mi było poznać ich zasad... W rezultacie szło mi tak dobrze, że z emocji zacząłem popełniać błędy a Afro cisnął horrory nieustannie i gdyby gra się nie skończyła byłoby krucho. Ale było inaczej i 20:0 dla mnie.    

Trzecia bitwa to Typhus i miliard wilków w Drop Podach. Scenariusz to anihilacja więc raczej stawiałem na wygraną ale to co się stało przeszło moej oczekiwania. To jest naprawdę fatalny matchup dla dropowych marinsów. Naprawdę. Spadają strzelają, giną. Spadają strzelają, giną. Szkoda gadać - z tego naprawdę nie szło wiele ukulać. Chociaż Typhus starał się mnie zjeść psychicznie wyzywając mnie od 4 murzynów a siebie portretując w postaci nastoletniej dziewczynki. Szczegółów oszczędzę :) 20:0 dla mnie.



Trochę odpoczynku i afterek. Jako, że spaliśmy na wspólnej sali postanowiliśmy oszczędzić sobie higieny tym razem i od razu uderzyliśmy do knajpy. Wszystkiego 500 metrów, a za przewodników mieliśmy starszą część Ad Astra, którzy mimo iż niefigurkowi, dbali abyśmy się dobrze bawili za co chwała im. Lord Malcolm, planszówki i Karkówa jedzący pizzę jak małą kanapeczkę umiliły nam wieczór skutecznie.

Rano Krysiak i IG z Null Zone i Gate of Infinity. Znów nie ta połowa i tym razem nie do końca było to dobre. FT zginął co prawda ale uczciwie zastrzelony po tym jak zrobił swoje pozwalając wytrwać Scremerom. Tutaj największe podziękowania dla mojego ulubionego sędziego Jacka za uświadomienie, że Null Zone nie działa na covery :) Gwardziści mieli świetne morale w tej bitwie, tak świetne, że szarża z granatami na BT wydawała się dobrym pomysłem. Nie był to jednak pomysł najlepszy i 14:6 dla mnie. Różnie być mogło bo przeciwnik kminił dobrze. Pozdrowienia dla Towarzyszki Krysiaka, która umilała mi czas rozmową, kiedy on liczył tysiące kostek z lasganów:)

Ostatnia bitwa to znowu necroni. I to w osobie Karkówy więc musiałem z wałowaniem przystopować bo żartów nie ma... Chociaż tak naprawdę było wesoło raczej i śmiesznie. Scenariusz wybitnie remisowy, więc pozwoliłem sobie tak zagrać. Okazało się, że Karkówa nie rzucał sejvów, ja nie rzuciłem tej połowy co chciałem (co znowu wyszło na plus...) i koniec końców 12:8 dla mnie. Karkówa obiecał rozpocząć flejma o demonach...

Okazało się, że pierwsze miejsce. Było buczenie i gratulacje, za które wszystkim serdeczne dzięki. Jedną z najbardziej trafnych analiz jest uwaga Chrobrego, że prawdopodobnie znam zasady tak jak zwykle ale inni po prostu równie słabo. Nie do końca dobrze mimo wszystko czuję się w postaci enfant terrible czterdziestki. Obiecuję poprawę i spróbuję namówić starego Micha na powrót do czterdziestki.... A do Zielonej Góry następnym razem pojadę na pewno - było mowa o grillu i zmianie terminu więc mam nadzieję, że spotkamy się w szerszym gronie. Chłopaki z ZG zdaję się jeszcze namieszają. Czego im i nam życzę. 



  
  

       

 

poniedziałek, 22 października 2012

Plastikowy progres


Na tą ostatnią niedzielę miałem ambitny plan skleić wszystko czego mi brakuje do Demonów by się stały w końcu takie 6 edycyjne, czyli standardowe do reszty. Jednak zanim miałem możliwość wyciągnąć wypraski oraz superglue moja Żona zarządziła spacer. Co biorąc pod uwagę aurę wydawało się jak najbardziej sensownym pomysłem, w końcu następny spacer plażą w krótkich spodenkach grozi mi w przyszłym roku najprawdopodobniej.

Na spacerze mieliśmy towarzystwo w osobach lepszej połowy Piszcza oraz jego samego i dość szybko wyklarowały się zajęcia w podgrupach gdzie my wraz z wspomnianym kolegą omawialiśmy tematy między innymi 40kowe w tym np. jakość plastików z ostatniej podstawki. Piszczu wyraził swój zachwyt możliwościami GW w tym zakresie ja grzecznie przytknąłem bo swoich kultystów ani Hellbruta jeszcze nie ruszyłem i płynnie przeszliśmy do innych zagadnień jak np to:



Po powrocie do domu dorwałem się do Scremerów i muszę przyznać, że zaocznie  przyznałem rację Piszczowi bo to co nasza ukochana firma wyprawia ostatnimi czasy z plastikami to dla mnie jest obłęd. Sklejanie tego to sama przyjemność. Zwłaszcza, że pomimo iż od tego minęło pewnie z 9 lat ale cały czas doskonale pamiętam jak się męczyłem z jeszcze metalowymi płaszczkami a konkretnie ich ogonami. To był jakiś koszmar i bez Green Stuffu nie poradziłbym sobie z tym zagadnieniem.

A teraz części od groma dzięki czemu mogą się różnić od siebie występując nawet w większej ilości. Wszystko pasuje do siebie idealnie. Po prostu modelarska rozkosz. Jedynie nie wykminiłem jaki jest pomysł GW na mocowanie ich do tych przezroczystych patyczków. Bo chyba nie klejenie? Jest to wybitnie słaba opcja logistyczna. Na szczęście wygrzebałem jakieś magnesy które ucięły moje dylematy.

Nie będę oryginalny stwierdzając, że nie jestem fanem podwyżek cen za modele. Jednak w momencie gdy ich jakość rośnie w dość dynamiczny sposób ostatnim czasy to chociaż łatwiej mi je przełknąć. Choć najchętniej życzyłbym nam wszystkim by dynamika od jakości była jedyną w tym całym procesie ale to chyba nam nie pisane.

środa, 17 października 2012

It's time to say good bye...


... Lostom i Przęklętym. Odruchowo chciałem napisać niestety ale chyba jednak tak źle nie jest i raczej stety.

Nie da się ukryć, że dla mnie osobiście to była wielka przygoda najpierw współtworzyć ten kodeks a potem z niego na tylu turniejach korzystać, czasami nawet z jakimiś fajnymi rezultatami. Ale jeszcze fajniejsze były dla mnie spotkania z innymi graczami którzy uznali ten armylist za kuszący i wart czasu oraz figurek. Jednak nie oszukujmy się zbyt często okazji do takich spotkań nie miałem bo armia mimo dobrych recenzji w różnych rozmowach furory nie zrobiła. Choć wydaje mi się, że na jak armie nieoficjalną i tak fajnie zamieszała. W dużej mierze dzięki wszystkim tym organizatorom imprez którzy nie mieli obiekcji i dopuszczali to dziełko za co w tym momencie bardzo (Bardzo, Bardzo) chciałem podziękować. Myślę, że sporej grupie osób daliście nie mało radości bo nie tylko heretykom ale również ich przeciwnikom którzy mieli okazję zagrać z czym innym niż jakiś kolejna xero rozpaz 3+ w roli głównej.

Zawsze uważałem, że na pełen obraz Chaosu w tej grze składają się 3 elementy - demony, rogaci marinsi, oraz hereteycy i inni kultyści. I przez całą 5 edycję GW skupiło się na dwóch pierwszych absolutnie nie przejmując się tym trzecim. A deks LatD miał za zadanie uzupełnić tą lukę. Jednak teraz gdy wyszedł nowy chaos a wcześniej GW zrobiło z aliantów normalną zasadę 6 edycji nie ma już takiej potrzeby i Lości stracili sens jako niezależny a i przy okazji fanowski byt.

Nie dość, że są wreszcie kultyści to jak komuś mało może wziąć gwardię w roli sojuszników. Oprócz tego są demony jak potencjalny wybór. A można też i ominąć wybieranie CSM i od razu mieszkańców warpu połączyć z nawróconymi Cadiańczykami. Jak widać opcji jest całkiem sporo i jest w czym wybierać. Myślę więc, że z spokojem i czystym sumieniem organizatorzy mogą zacząć wykreślać z listy armii dopuszczanych na swoich turniejach LatD.

Na koniec jeszcze raz chciałem podziękować wszystkim którzy przyczynili się do sukcesu tej broszurki. Było zacnie! :)

poniedziałek, 15 października 2012

Podcast nr 27 Herald Zapomnienia


Zdaję sobie doskonale sprawę, że aktualnie tematem nr jeden w wszystkich pogaduchach 40kowych jest nowy chaos. I nie da się ukryć, że jest o czym gaworzyć bo kodeks pomimo braku cudownych oddziałów - przynajmniej na pierwszy rzut oka, ma sporo grywalnych opcji. Albo po prostu całkiem skutecznie robi takie wrażenie.

Jednak zanim uda się nam z Michem nagrać coś sensownego na ten temat i przygotować jakiś podcast to chcieliśmy zaproponować inne nagranie, mianowicie o drugim gamebooku od Black Library czyli o dziełku pt. "Herald of Oblivion"

Podcast nr 27 Herald Zapomnienia

Zapraszamy do odsłuchu.

wtorek, 9 października 2012

Toksyczne turnieje


Bez większych wstępów "przekazuję klawiaturę" mojej Żonie.


Jakiś czas temu obiecałam Łysemu (tak zdaje się go zwą w "towarzystwie"), że napiszę posta takiego z punktu widzenia żony gracza. Można powiedzieć o wielu aspektach. Ale ostatni przygotowania do wypraw na turnieje pozwoliły mi zawęzić tematykę.

Niebezpieczne związki czyli czas przygotowań.

Mojego męża i turnieje łączą trudne relacje. Było tak od momentu gdy te turnieje pojawiły się w jego życiu (jak i moim).
Jestem zaniepokojonym obserwatorem jak ich toksyczny związek, pełen miłości i nienawiści, niewymownej tęsknoty jak i wzajemnego sobą zmęczenia, rozwija się, ewoluuje.

Kiedy się poznaliśmy nic nie wiedziałam o tym jego drugim życiu. Zajęta swoimi sprawami nie zauważyłam jak wkraczają w nasze życie. Na początku, z pewną nieśmiałością (te drobne nieobecności okraszone stęsknionymi do mnie powrotami), potem już brutalnie- z turniejowym smrodkiem i tabunami wszędobylskich pamperków, rzeszą gąbek, kartoników, farbek i pędzelków….

Za każdym razem patrzę jak mój mąż się miota, targany sprzecznymi uczuciami w matni tej trudnej miłości. I aż serce się kraje.

Związek z turniejem ma trzy główne etapy:

1. Wyparcie
Więcej kurwa nie jadę na żaden turniej do .... ( tu wstaw dowolną nazwę miejscowości z turniejem, który odbywa się więcej niż 40 km od domu). Dojazd męczący, znowu dostałem wpierdol (ale nie, on nie jeździ na turnieje pograć tylko ludzi spotkać ), spanie było do dupy, jedzenie tez bo ile można kurwa pizzę żreć, picie już go nie kręci (skąd te przerwy w rzeczywistości?). No generalnie do bani. Nie jedzie więcej i basta.

2. Gdy nałóg atakuje- Nadchodzi turniej. Zawsze jest jakiś.
Wiesz, jest turniej w... ( tu wstaw dowolna nazwę miejscowości z turniejem, który odbywa się więcej niż 40 km od domu). Ale zastanawiałem się i nie jadę. Trochę się wahałem,  bo *ciekawe zasady, mam nową rozpiskę, nowy kodeks, Adam Kowalski będzie, bo chłopaki chyba jadą, bo tak ( *niepotrzebne skreślić ), ale jednak nie jadę.

3. Ciemodannoje nastrojenie (takie ruskie reisefieber)
Zaczyna przeglądać kodeksy, wzdycha, przekłada pamperki, pojawiają się tajemnicze nowe blistry- knuje coś. I tak miesiąc przed turniejem zbiera się w sobie: Wiesz co, ja pojadę jednak na ten turniej!
Tak! On po ciężkich dywagacjach i długim namyśle doszedł do wniosku. A mógł mnie zapytać. Zaoszczędzilibyśmy sobie tych powarkiwań znad paćkanych na ostatnia chwile figurek, tych nerwów i nieprzespanych godzin gdy jakiś landek się zawieruszył...
Mógł spytać, przecież ja już po ostatnim turnieju umówiłam się z żonami równie nie jadących jego kolegów na szoping i kawę, bo chłopaki na turniej nie jadą.

No więc jedzie. Pełen wypełniającego go wewnętrznego FUJ kupuje bilet na pociąg/autobus. Marudzi jakie to bez sensu bo ten pociąg/ autobus jedzie za wcześnie albo za późno albo za daleko. Pakuje się i sapie bo jednak może kupi te walizki, co to on je od 10 lat kupuje, bo tak to już nieporęcznie jest. Potem mamroce coś, by godzinę przed wyjściem z domu do mych uszu dotarło "Ja pierdole, kurwa, jak mi się tam nie chce jechać !!!"

To jest trudna miłość. Toksyczna. Pełna sprzeczności. Ale staram się. Jestem kochająca, wspierająca i rozumiejąca. No generalnie jestem "ąca".  Minęło tyle lat...

Tylko wiecie co? On tak zaczyna mieć tak z biegami. I ja tam tez jeżdżę.  No i"ącość" tam nie daje rady.
Jak żyć, jak żyć?

sobota, 6 października 2012

Za rok markery będą większe, czyli fotorelacja z Areny 2k12





Nadaje Michu. W zeszły weekend mieliśmy przyjemność z Łysym być na krakowskiej Arenie. I tym razem była to przyjemność, gdyż nawet niezbyt szczęśliwe połączenia komunikacyjne nie zdołały popsuć ogólnego wrażenia. Mniej osób niż zazwyczaj zdaje się tylko na dobre wyszło turniejowi i może wypada się zastanowić na formułą "mniej a częściej". To jednak temat na kiedy indziej, dzisiaj relacja w postaci zdjęć, stosownym komentarzem opatrzonych. Link do galerii poniżej:


P.S. Sponsorem galerii jest Eman, którego nieobecność w czwartej bitwie pozwoliła mi na przypomnienie sobie, że zabrałem jednak ze sobą aparat... 





niedziela, 23 września 2012

Herezja Horusa po raz drugi


Z recenzjami jakichkolwiek książek z światów Warhammerów ukazujących się po polsku, a pisanych przez ludzi siedzących w tym hobby, zawsze jest jeden podstawowy problem - czy bardziej ma być to recenzja książki czy pracy tłumacza. Osobiście wychodzę z założenia, że to pierwsze o ile to drugie nie jest w jakiś wybitny sposób kontrowersyjne.

A w przypadku Fałszywych Bogów wydanych przez Fabrykę Słów nie jest. Oczywiście można mieć jakieś zastrzeżenia i własne pomysły ale ogólnie tłumaczenie jest w moim odczuciu dobre i nie przeszkadzające w lekturze. A przy okazji rozwijające - chyba z dwa razy natknąłem na słowo którego znaczenie musiałem sprawdzić w słowniku np. panoplium.

Jeśli przyjmiemy, że Czas Horusa był tym Hitchcockowskim wybuchem to Grahamowi McNeillowi całkiem dobrze udało się pociągnąć napięcie w górę. Co prawda widać nawet nieuzbrojonym okiem, że Dan Abnett jest, niewiele ale jednak, lepszym autorem co wychodzi zwłaszcza w scenach batalistycznych. Bo te spod pióra Grahama, potrafią ciut nudzić się, podobnie jest z opisami zwykłych relacji między marinsami gdzie często miałem wrażenie, że to takie ciut infantylne jest. Nie zmienia to jednak faktu, że autor dobrze uchwycił to co najważniejsze czyli przemianę Horusa i Legionu i ich kolejny krok na drodze do zatracenia/wybawienia. Pokazał jak rysy które pojawiły się w pierwszym tomie zamieniają się w pęknięcia.

Mamy zatem rozwinięcie intrygi zaczętej w końcówce "Czasu Horusa" i okazuje się ono bardzo mroczne. Mamy przedstawiony obraz jak Wielka Krucjata się rozsypuje. Z jednej strony Astartes nie uważają śmiertelników za wartych większej uwagi a momentami za zwyczajne przeszkody a dla odmiany wśród zwykłych ludzi coraz większą popularność zdobywa kult imperatora. Marinsi z Legionu Horusa w płynny sposób przechodzą z Wojowników ludzkości w maszyny do zabijania dla których życie ludzkie nie ma szczególnego znaczenia. Loże knują i to odrzucając jakiekolwiek skrupuły. No i na scenie pojawiają się bóstwa chaosu i ich fizyczno-demoniczne manifestacje. Jak widać dzieje się wiele a to tylko wybrane motywy powieści.

Nie jest łatwo pisać książkę o Marinsach ponieważ nie oszukujmy się są to bohaterowie w większości pół wymiarowi. I to w porywach. Albo kogoś mordują bo taki dostali rozkaz albo czyszczą pancerze i trenują czekając na kolejny rozkaz, zgadnijcie o jakiej treści. Na szczęście autorom Herezji udało się stworzyć kilka postaci z większą głębią i dodatkowo, częściowo również poprzez Upamiętywaczy, nadać im ludzką perspektywę. Dzięki temu całość naracji nie ogranicza się do opisu kolejnych radosnych (bo tak wojna wygląda z wizjer hełmu od power armoura) starć ale również mamy zmieniające się bądź nie, bo uparte, charaktery postaci.

W ogóle mam wrażenie, że autor zacnie korzysta z faktu, że dużo świata przedstawił poprzednik już w pierwszym tomie więc ma więcej miejsca na rozwijanie intrygi. I wydaje mi się, że wydarzenia w Fałszywych Bogach mocno przyspieszyły. Chodzi mi o te główne kroki milowe dla rozwoju Herezji bo na szczęście nie mamy: "jeszcze więcej planet podbitych, jeszcze więcej krwi rozlanej czyli double the excitement triple the action".

Zatem czy warto?

Zdecydowanie tak. Można mieć zastrzeżenia o których zresztą wspomniałem, ale nie przysłaniają one faktu, że kontynuacja jest godna pierwszego tomu. Zatem jeśli komuś Czas Horusa przypadł do gustu a przed Fałszywymi Bogami się wahał (choć nie mam pojęcia z czego miałoby to wynikać) to może niczym prawdziwy Astartes odrzucić wątpliwości wszelakie i iść do księgarni.

PS przypominam oczywiście o konkursie.

piątek, 21 września 2012

Wielka Krucjata czyli konkurs

Fabryka Słów była na tyle uprzejma, że postanowiła naszego bloga znowu obdarować kolejnym, czyli drugim, tomem Herezji Horusa byśmy mogli się na nim wyżyć i popełnić jego recenzję. Tym razem ta przyjemność przypadła mojej osobie więc i mi trafiło się odkryć, że zamiast jednej książki przyszły dwie. Po szybkiej wymianie mail ustaliliśmy z wydawnictwem, że dzięki temu, mamy nagrodę na konkurs.

 

Nie da się ukryć, że jakiejś super wprawy nie mamy jeśli chodzi o konkursy bo przez ten cały czas, było ich chyba mniej niż lat istnieje ten blog. Zatem chwilę trwało zanim wymyśliłem zadanie konkursowe ale jak już dopiąłem swego poczułem dumę ;).

Zatem jedziemy z tematem. A jest nim Wielka Krucjata (nie mylić z późniejszą twórczością Abbadona) a konkretnie wymyślenie scenariusza nawiązującego do niej. To czy temat weźmiecie z pierwszego tomu Herezji Horus czy z innego źródła, np. Lexicanum to już wasza wolna wola. Byle nawiązanie było czytelne, a scenariusz miał coś wspólnego z byciem grywalnym. I to z grubsza są dwa podstawowe kryteria oceny wyboru najlepszej naszym zdaniem pracy, której autor otrzyma świeżutki egzemplarz Fałszywych Bogów. Z względu na Arenę termin będzie ciut dłuższy niż tydzień, który mi się naturalnie nasunął na myśl więc zrobimy dwa. I weekend w bonusie czyli czekamy do niedzieli 7-10 do godziny 23.59.

Prace poprosimy albo w komentarzach albo jak ktoś woli na maila z24cala {małpeczka} gmail.com.

Powodzenia!

PS Najciekawsze prace oczywiście opublikujemy.

poniedziałek, 17 września 2012

Gratulacje dla ....


... polskich firm zajmujących się figurkami.
Za co?
A za to:

They want to make all the weapon options/units available they can to “stop little companies springing up in Poland”.

Te słowa to cytat z przedstawiciela Forgeworldu na Games Day'u w Australii. Nie dość, że zauważyli to jeszcze oddech na plecach czują. Dobra robota!

Kiedyś kraina nad Wisłą głównie powergamerami z których ci najbardziej power trafiali do reprezentacji płynęła a teraz pałeczkę przejęli rzeźbiarze, odlewnicy (?) i innymi niezbędni zawodnicy i zawodnicznki w tym biznesie. Miejmy nadzieję, że za rok i jedni i drudzy będą dominować na swoich poletkach, a póki co jeszcze raz wielkie gratulacje dla całej branży. Mamy nowy produkt narodowy -figurki, gdzieś między oscypkiem a wódką ;)

A dla ludzi którzy by chcieli wiedzieć co się dzieje na rynku i co nasze "little companies" wydają, ale średnio mają czas klikać w te wszystkie linki polecam naprawdę zacny blog:


Dużo szybkich aktualizacji, sam konkret i zero wypełniaczy, słowem nic tylko śledzić.

piątek, 14 września 2012

Bohaterska loteria


W ramach testów do Areny zdążyłem zagrać już całe 4 bitwy przy czym wszystkie z nich demonami. Ponieważ nowa edycja już chwilę nam panuje i dzięki współpracy z przeciwnikami, w każdym z starć udało nam się pamiętać o losowaniu Warlord Traitów.

I za każdym razem dostałem accute senses czyli przerzuty krawędzi wchodząc z outflanka.
Moc i potęga w przypadku demonów.

Kilka tygodni po premierze podręcznika do 6 edycji widziałem artykuł na jakimś zagranicznym blogu gdzie autor właśnie przeanalizował podejście organizatorów kilku, chyba 8, głównie amerykańskich, choć nie tylko, turnieji do bonusów dla generałów armii. Na żadnej imprezie nie obowiązywały podręcznikowe zasady. Na dwóch zrezygnowano z nich zupełnie na pozostałych można było samemu wybierać.

I tak właśnie mi się to przypomniało jak 3 i 4 raz z rzędu dostawałem od Tzeentcha accute senses. Nie pamiętam jak w tych regulaminach potraktowano to wybieranie ale dla mnie wybieranie ma to sens jedynie kiedy będzie się to robiło na etapie składania rozpiski, przed samą bitwą może to poważnie wpłynąć na balans rozpiski. No chyba, że lubimy hard-core :)

Może warto to przetestować na jakiś lokalach bo mam wrażenie, że nie jestem jedynym który ma dosyć mieszane podejście do losowania warloard traitów. Zwłaszcza, że nie zawsze obaj gracze tak superancko poturalają i zdarza się, że co niektórzy mają zauważalny bonus tylko z kostek. A tak dostajemy kolejny element do rozkminy.

poniedziałek, 10 września 2012

Podcast nr 26 Bigos Brajtman Buszmen Bonus


Szczerze mówiąc przez dłuższy moment żyłem w przeświadczeniu, że z tematem ETC 2012 i przy jego okazji z 5tą edycją już się na tym blogu rozprawiliśmy. Jednak Michu wyprowadził mnie dzisiejszego ranka z błędu wysyłając mi linka do podcasta nagranego w trakcie naszej sierpniowej wizyty w Gorzowie.

Całość nie jest długa więc powrót do naszej radosnej twórczości wokalnej, po dłuższej przerwie, będzie łatwiejszy. A przy okazji, udało się zebrać naprawdę zacne grono rozmówców więc tym bardziej warto posłuchać. Zatem zapraszamy do klikania i słuchania:

Podcast nr 26 Bigos Brajtman Buszmen Bonus

czwartek, 6 września 2012

DMP 2k13. Czas Rozkminy


Kiedy zobaczyłem, że na forum ligowym Ederus postanowił poruszyć temat DMP czyli Drużynowych Mistrzostw Polski moją pierwszą myślą było - już teraz? Ale po chwili (chciałbym móc napisać namysłu ;)) doszedłem do wniosku, że w sumie jest to idealny moment. Bo sezon trwa już w najlepsze, nowa edycja nam miłościwie panuje a ETC już mamy rozliczone. A z drugiej strony jest sporo czasu by podyskutować i ewentualnie przegłosować pewne rozwiązania czy zmiany jednocześnie zostawiając sporo czasu potencjalnym organizatorom na ogarnięcie tematu.

Póki co chętnych do ugoszczenia, naszego turnieju turnieji, nie widać, ale nie myślę by było to powód do niepokoju. Mam przeczucie, że siedzą po prostu przyczajeni śledząc dyskusję a wraz z nią oczekiwania "ludu" zanim zgłoszą się z konkretna propozycją. Zresztą jeszcze kilka miesięcy zostało do końca sezonu więc wszystko w swoim czasie.

A póki co tematami przewodnimi są:

Liczebność drużyn. Może po staremu 5. A może bardziej na modłę ETC czyli 8. A może 5 ale z punktacją armii dzięki czemu nie będzie samych najmocniejszych ale może i te mniej typowe się pojawią. Osobiście jest mi to totalnie obojętne suma summarum efekt końcowy jest ten sam - stoję na koniec przy stole na przeciw jakiegoś zawodnika i w dwójkę mamy ten sam dylemat - "jak go zmasakrować?". Rozumiem jednak, że niektórym trwałość teamów i inne takie już teraz spędzają sen z powiek i dzielą się tymi przemyśleniami - dzięki nim mogę w spokoju czekać na DMP wiedząc, że ktoś to ogarnia. Oczywiście pozwoliłem sobie na lekką ironię jednak patrząc przebieg dyskusji wiem jedno - końcowe rozwiązanie będzie wynikiem kompromisu wypracowanego przez ogarniętych zawodników i jak takie zaakceptuje je bez, większego, mrugnięcia okiem.

Kolejna sprawa to kwestia zaliczania DMP do Ligii. Tak prywatnie to jestem za. Coraz trudniej mi dotrzeć na turnieje i coraz więcej kombinowania mam z tym związanego więc gdyby zaliczać miałbym dwie pieczenie na jednym ogniu. A, że cały czas lubię sobie kliknąć w ranking i sprawdzić jak mi idzie to ma to jakieś znaczenie - nawet jeśli tylko symboliczne. Rozumiem jednak miłośników tradycji którzy uważają, że nie jest to szczególnie zalecane rozwiązanie ale uważam, że ich obawy często są na wyrost. Dziwi mnie np. jak ktoś pisze, że ludzie jeżdżą dla fun'u i beki. Może i tak ale po rozpiskach tego nie widać. Poza sporadycznymi wyjątkami są to mocne, wyżyłowane buildy zaprojektowane by zabijać. Fun, funem ale przychodzenie z nożami na strzelaninę nie mieście się w jego definicji.

W całej dyskusji na temat DMP najbardziej mnie cieszą dwie rzeczy, raz że się odbywa i to w całkiem merytoryczny sposób. I to w terminie dającym możliwość gruntownej analizy co można zrobić by turniej który i tak na wszystkich działa jak magnes był jeszcze lepszy. A dwa, ze cała akcja odbywa się na forum ligowym a nie gildii. Podobnie jak parę innych dyskusji jak choćby o Arenie. Może porzucenie gildii się jednak uda. I tym optymistycznym...

poniedziałek, 3 września 2012

Plastikowy/metalowy kapitał


Podczas relacji z ETC zdarzało nam się korzystać z faktu, że do stołów przywiązani nie jesteśmy i udawać się do lokalnego grill baru w trakcie gier. Dzięki temu unikaliśmy kolejek, które w przerwach między bitwami przybierały astronomiczne rozmiary i czas mogliśmy spędzać na pogaduchach przy karkówce zamiast złorzeczeń na szybkość obsługi. A, że towarzystwa do gadki nie brakowało to zdarzało się nam zasiedzieć gaworząc o naprawdę różnych tematach.

Np. o Magicu.
Tak tym karcianym.

Generalnie mało mnie gier tak serio interesuje poza czterdziestką. Mogę zagrać w jakąś planszówkę, niektóre z nich naprawdę lubię, jednak fanem to jestem tylko mrocznej przyszłości (no i Blood Bowl'a). Jednak bardzo lubię rozmawiać z fanami innych gier bo o ile może nie planuję w to grać to lubię wiedzieć o co w tym chodzi, jak działa producent, jak prężna jest scena itp, itd. Nie myślę, żeby mi ta wiedza była niezbędna do szczęścia ale wychodzę z założenia, że pewne rozwiązania mogą się mi do czegoś przydać i po prostu "warto wiedzieć".

W trakcie rozmowy o kartach od Wizardów rozmowa zeszła na ich ceny, swoją droga dla mnie ciągle zaskakujące wysokością, i szerzej kart jako opcji lokaty kapitału. Niektóre z nich potrafią zyskać na wartości na przestrzeni lat i jak człowiek się w to wciągnie może próbować coś na tym ugrać. A ponieważ rozmówcy mieli tzw figurkowy background, to odnieśliśmy to do produktów gamesa. No i trzeba przyznać, że dzięki szybkiemu postępowi technologicznemu jeśli chodzi o produkcję modeli plastikowych to modele sprzed paru lat albo są w najlepszym razie obojętne albo wykrzywiają twarz obrzydzeniem z racji swoich niedostatków estetycznych. Zatem trudno bo jakikolwiek model zyskiwał na wartości w czasie z powodu swoich walorów wizualnych bądź kolekcjonerskich. Choć pamiętam, ze kiedyś widziałem aukcje pudełek marinsów jeszcze w wypraskach rodem z pierwszej edycji którzy dochodzili do cen powyżej 100$.


A może Wy, Drodzy Czytelnicy kojarzycie figury które mają sporą wartość choć mają już swoje lata? Albo potencjał drzemie w modelach malowanych i o ile goły falcon to goła cena o tyle pomalowany przez kogoś uznanego zyskuje? Nigdy nie śledziłem naszego hobby od tej strony więc, po cichu, liczę na Waszą wiedzę.

piątek, 31 sierpnia 2012

Wspomnień czar


Pomimo, że od tego czasu minęło jakieś kwazdyliard lat, to wciąż, dobrze pamiętam jak kupowałem swoją pierwszą i do tej pory jedyną podstawkę Warhammera 40k. Mały sklepik gdzieś na poznańskiej Wildzie i chyba był to wspólny prezent dla mnie i brata jako, że obaj jesteśmy z kwietnia. W owym czasie nie wszystkie armie miały kodeks i taki chaos był opisany na dwóch stronach z jakiejś broszurki wetkniętej do tego pudła. To, plus naprawdę niewielki wybór modeli spowodował, że po wielu próbach grania tym tworem, zainteresowałem się orkami które były bardziej "złe" niż inne armie mające wtedy swoje podręczniki. Wtedy młody i gupi i jeszcze nie wiedziałem, że w 40 millenium wszyscy są źli różnią się jedynie podejściem do listka figowego.
Była to druga edycja która jednocześnie była pierwszą która zapakowano w pudełko z dołożonymi figurkami. Pierwsza odsłona czterdziestki miała postać jedynie podręcznika i był bliższa RPG niż temu co aktualnie rozumiemy jak bitewniak. I dopiero jej następczyni była zdecydowanie grą bitewną ale z względu na stopień komplikacji zasad oraz czas rozgrywki wybitnie nie turniejową. Natomiast pudło zawierało 20 marinsów w 4 wzorach, 40 greczinów (1 wzór), 20 orków (1 wzór). Dużo modeli i mało wzorów. Jednak wtedy plastiki generalnie, no cóż... , no nie urywały. Kupowało się bowiem np. beastmeny (wystawialne w 40kowym chaosie) w pudełkach po 10 sztuk składające się z dwóch części: beasteman właściwy oraz podstawka. Oprócz wytworów z plastiku oraz podręczników w pudle można był znaleźć kartonowe ruiny mające pomóc w pierwszych rozgrywkach oraz kartonową imitację dreda orkowego. Tak - to był oficjalny proks.


Podstawkę z trzecią edycją przegapiłem. Kiedy pojawiała się ona na rynku miałem akurat przerwę od naszego hobby. Nowością która wtedy się pojawiła byli oczywiście Dark Eldarzy którzy byli przeciwnikami zwyczajowych marinsów, a których wcześniej nie było w tym uniwersum. Jednak porównywalnym novum był fakt, że zasady można było dostać zarówno w pudle jak i jako samodzielną książkę. Bo pierwsza edycja miała zasady spisane tylko jako tomiszcze a druga tylko jako wkładka do wielkiego pudełka. Trochę czasu im zajęło połączenie tych sposobów dystrybucji.


Z mojej osobistej perspektywy największą nowością jeśli chodzi o podstawkę wydaną z okazji 4 edycji, było dosyć poważne potraktowanie terenów. Bo na pewno nie tyranidzi którzy w tym momencie już byli dobrze znani i modelowo rozpieszczeni. A jeśli chodzi o stołowe dekoracje to myślą przewodnią dla nich był "wrak". A konkretnie szczątki imperialnej fruwajki i każdy element terenu, porządnie wykonane z przyzwoitego jakościowo plastiku, to była inna część wkomponowana w grunt. Nawet pamiętam był jakiś tutorial jak te z "niewielkim" sztukowanie z tego odtworzyć sprawny model.


Przedostatni zestaw startowy który nas uraczyło GW pokazał, że modele z podstawki mogą być wystawialne poza stołami do nauki gry. Dostaliśmy całkiem przyzwoitych marinsów i równie dobrze wyrzeźbione orki. Oczywiście nie był to najwyższy poziom ale przynajmniej modele te nie drażniły oka swoją powtarzalnością. Zresztą najlepszą cenzurką dla rzeźbiarzy z wyspy była popularność tych modeli w armiach spotykanych na turniejowych stołach.

Co nam przyniesie starter 6 edycji? Na pewno powiewem świeżości jest brak xenosów i odwołanie się do najbardziej klasycznego konfliktu tego świata czyli chaos vs lojaliści. Co prawda terenów nie widać ale za to są modele które naprawdę cieszą oko. Hellbrute jest klasą sam dla siebie a i reszta figur z tego zestawu jest niczego sobie. Nie będę ukrywał, że na myśl o zamówionym egzemplarzu już przebieram nóżkami bo aktualnie moja cierpliwość jest wystawiona na poważną próbę.
Ale to wszystko i tak jest wstępem do premiery roku czyli Nowego Kodeksu Chaosu (TM).